Legia pierwsza podbija Łańcut!
W rozegranym dziś w Łańcucie meczu I ligi koszykówki Legia Warszawa wygrała z niepokonanym do tej pory we własnej hali Sokołem 78-76. Wyniki kwart: 17-14, 17-19, 23-23, 19-22. Walka trwała do samego końca. Legioniści zagrali bez chorego Michała Świderskiego. Kolejne spotkanie stołeczny zespół rozegra w sobotę 14 marca o 17:00 w hali przy Wiertniczej 26.
Było to jedno z najlepszych spotkań w wykonaniu naszego zespołu. Gospodarze przed rywalizacją z Legią mogli pochwalić się jedenastoma wygranymi z rzędu przed własną publicznością. Tę serię przerwali legioniści, którzy ostatnio na wyjazdach radzili sobie słabo, szczególnie z zespołami z czołówki. Warszawiacy do Łańcuta przyjechali dzień przed meczem, aby dobrze przygotować się do pojedynku z wiceliderem i nie grać prosto po wyjściu z autokaru. W kadrze meczowej zabrakło chorego Michała Świderskiego. Pozostali gracze byli gotowi do gry, chociaż jeszcze kilkanaście godzin przed spotkaniem, występ Łukasza Wilczka nie był pewny. Rozgrywający Legii ze względu na ból pleców musiał przyjąć środek przeciwbólowy, na który - jak się później okazało, był uczulony. Nasz zawodnik w sobotni poranek przypominał bardziej postać z horrorów niż najlepszego rozgrywającego I ligi. Do meczu opuchlizna nieco odpuściła.
Mecz w hali MOSiR zgromadził na trybunach ok. 600 widzów, w tym liczne wycieczki z całego Podkarpacia. Gospodarze rozpoczęli mecz bez kontuzjowanego Karola Szpyrki, który nie zagra do końca sezonu, a także Rafała Kulikowskiego, którego po urazie wolał oszczędzać trener Kaszowski. Wynik meczu otworzył Dawid Bręk, który zastępował Szpyrkę. Bręk na początku roku wrócił do gry po kontuzji, ale widać, że jeszcze sporo brakuje mu do optymalnej dyspozycji.
Legioniści dopiero w 4. minucie spotkania zdobyli pierwsze punkty - za 3 trafił Marcel Wilczek, który w Łańcucie mógł się czuć jak u siebie w domu. Marcel występował przed paru laty przez dwa sezony w drużynie Sokoła. Nic dziwnego, że został bardzo miło przyjęty przez publiczność. Cała pierwsza kwarta przebiegała przy prowadzeniu gospodarzy, które wysnosiło od 3 do 7 punktów. Słabo wyglądały ostatnie dwie minuty pierwszej partii meczu w wykonaniu obu drużyn. Wówczas nikt nie potrafił zdobyć punktu, a mnożyły się straty i niecelne rzuty. W końcu, w 13. minucie po akcji 2+1 Bierwagena wyszliśmy w końcu na prowadzenie. Jeszcze przed przerwą gospodarze ponownie wyszli na prowadzenie. Po pierwszej części spotkania było 34-33 dla Sokoła. Na szczęście już początek trzeciej kwarty zwiastował emocje do końca.
W Stargardzie legioniści na początku drugiej połowy powiększyli straty do rywali, tym razem było inaczej. Aleksandrowicz, akcja 2+1 Bierwagena i już prowadziliśmy czterema punktami. Później dwie skuteczne akcje z rzędu przeprowadził Marcel Wilczek, a niedługo później "Kwiatek", który tego dnia był skuteczniejszy od Łukasza Wilczka. Po punktach Kwiatkowskiego nasz zespół wyszedł na prowadzenie 52-45, najwyższe w meczu. Niestety w ciągu półtorej minuty Klima i Rduch zmniejszyli straty do dwóch oczek. Tuż przed końcem trzeciej kwarty Sokół raz jeszcze wyszedł na prowadzenie za sprawą Pławuckiego. Nasi gracze mieli dwie sekundy na odpowiedź i "Kwiatek" próbował rzutu z połowy - zabrakło mu niewiele - piłka odbiła się bowiem od obręczy.
Na początku ostatniej kwarty to gospodarze prowadzili przez pierwsze minuty tej partii, a po trójkach Pławuckiego i Wrony mieli 4 punkty przewagi. W końcu "trójką" odpowiedział Kobus, dając nam prowadzenie 66-65, a niedługo później przewinienie techniczne odgwizdano Czerwonce. Sokół miał problemy z faulami - ostatecznie dwóch z nich przed końcem opuściło parkiet za 5 fauli, a trzech kolejnych zakończyło spotkanie z czterema przewinieniami. W naszym zespole po czwartym faulu "Pandy", trenerzy nie od razu zdecydowali się na zmianę.
Niezwykle istotne było skuteczne egzekwowanie rzutów osobistych przez legionistów. 21 celnych rzutów na 24 próby to wynik bardzo dobry, szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie "dokonania" naszych zawodników, kiedy osobiste przegrywały nam mecze. Ty razem w końcówce legioniści często mieli okazję rzutów osobistych. Mateusz Bierwagen właśnie po osobistych wyprowadził nas na prowadzenie 71-69 na półtorej minuty przed końcem. Trafienie spod kosza Kobusa, a następnie dwa kolejne osobiste Bierwagena sprawiły, że na 40 sekund przed końcem prowadziliśmy 6 punktami. Akcja Sokoła po wznowieniu gry była trudna do wyreżyserowania - mocno kryty Rduch z zerowego kąta oddał rzut w stronę kosza - piłka odbiła się od górnej części tablicy i... wpadła. W kolejnej akcji gospodarze szybko faulowali Kobusa, który nie pomylił się w osobistych. Sokół tymczasem przeprowadził szybką akcję przez całe boisko, którą Klima zakończył celnym lay-upem z faulem Marcela Wilczka. Dodatkowy rzut był celny i na 12 sekund przed końcem prowadziliśmy 77-75. Gospodarze sfaulowali Kobusa, który tym razem trafił tylko pierwszy rzut wolny, a od razu po zbiórce Pławuckiego, Marcel faulował rozgrywającego Sokoła. Ten trafił tylko drugi z nich i na kolejne akcje ekipie z Łańcuta zabrakło już czasu. Wygrana Legii 78-76 stała się faktem.
Autor: Bodziach