Piotr Bakun - fot. Bodziach
REKLAMA

Wywiad LL! z Piotrem Bakunem

Bodziach, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Piotr Bakun trzeci sezon jest pierwszym trenerem koszykarskiej Legii. W obszernej rozmowie z LL! odpowiedział na pytania Internautów, a także na szereg naszych pytań, dotyczących bieżących rozgrywek, ekstraklasy, czy meczów na Torwarze. Zachęcamy do lektury.

Ciekawski: Prowadzi Pan koszykarską drużynę już dość długo, jak Panu się współpracuje z resztą koszykarskiej ekipy? Bo przecież Koszykarska drużyna to nie tylko zawodnicy.
Piotr Bakun: Bardzo dobrze, wszyscy to profesjonaliści. To przyjemność pracować z takimi ludźmi.

L: Jak u Pana sytuacja ze znajomością angielskiego? Wiadomo, chcemy Legii w ekstraklasie, a tam trenerzy 'nawijają' po angielsku... nie muszę dopisywać, że wzmocnienia z zagranicy będą wtedy konieczne, stąd angielski? Może szkoli się Pan już?
- Well done, poradzę sobie. Szkoliłem się w przeszłości, dosyć intensywnie, byłem na długim kursie w Londynie.

wścinski: Czy był / jest pan związany w jakiś sposób z ruchem kibicowskim?
- Nie.

Michał: Jaki zawodnik według pana najbardziej zasłużył się w koszykarskiej Legii?
- Robert Chabelski.

LoveLlllegia: Jaki trener jest dla pana autorytetem lub wzorem, który można naśladować?
- Bogdan Wenta, Mike Krzyzewski i Alex Ferguson.



ciekawepytako: Jak ocenia pan dyspozycje zespołów z Gliwic i Siedlec?
- Gliwice to nieobliczalny zespół, który jest w stanie przegrać z Pogonią Prudnik, czy AZS-em Poznań, a wygrać ze Stalą Ostrów [rozmawialiśmy przed meczem Legii w Gliwicach - przyp. B.]. Jedno jest pewne, że potrafią grać i że są chimeryczni. Mam nadzieję, że trafimy na ich słabszą dyspozycję. Siedlce mają dużego pecha, bo cały czas nękają ich kontuzje i mają problemy zdrowotne. Większość ligi grają bez rozgrywających. Wysocy mają co chwila kontuzje, słyszałem, że Wall również jest kontuzjowany. Nie zazdroszczę temu zespołowi.

CV/Bodziach: Panie trenerze, ostatnio głośno jest o kobietach na stanowisku kierownika drużyny. Czy w koszykówce, albo w jakimkolwiek męskim sporcie drużynowym to w ogóle ma sens?
- Nie mam z tym problemu, jeśli jest to osoba ogarnięta i wie o co chodzi w zespole, zna się na koszykówce i rozumie jej specyfikę, nie mam z tym najmniejszego problemu - może to być kobieta.

Bodziach: Ivica Vrdoljak mówił, już po zwolnieniu Marty Ostrowskiej, że kobieta jako kierownik drużyny to słaby pomysł. Głównie ze względu na szatnię, gdzie jak wiadomo "fujary na wierzchu".
- Możliwe, że tak. Natomiast, jeśli ktoś jest profesjonalistą i robi swoją robotę dobrze, to to nie ma znaczenia, czy chodzi w spódnicy, czy w spodniach.

internista: Śledzi Pan NBA? Komu Pan kibicuje?
- Golden State Warriors.

hgw bula: Panie Wielki Trenerze! Ile ma Pan w "łapie", a ile w "pasie"?
- 115 i 115.

ciekawski: Czym zajmuje się Trener poza koszykarską Legia?
- Zajmuję się tylko koszykówką. Koszykówka to jest moje życie i nie mam czasu na nic innego. Poza koszykówką są jeszcze moje dwie córki i one są dla mnie najważniejsze i im poświęcam najwięcej czasu.

Szak: Podczas Pana pracy w Legii przewinęło się wielu zawodników. Którego gracza, który odszedł, chciałby Pan ponownie mieć w zespole?
- Żadnego.

robak: Czy macie w swojej koszykarskiej ekipie jakieś Panie? Jeśli tak, jak się z nimi współpracuje?
- Jest MałaMi, jest to bardzo konkretna i rzeczowa dziewczyna i świetnie się z nią współpracuje. To super człowiek, który bardzo nam pomaga. Jej energia i podejście do tego co robi, może być wzorem do naśladowania.

L/Bodziach: Pytanie od czytelnika, chyba nawiązujące do znajomości angielskiego - Where is Pepe?
- I don't know.

Cosiek: Trenujecie dwa razy dziennie, w weekendy mecze w tym wyjazdowe. Dodatkowo każdy trening jak i mecz wymaga odrębnych przygotowań. To bardzo czasochłonne. Jak Pan godzi pracę w Legii z życiem rodzinnym?
- To wiąże się z poprzednim pytaniem - właściwie nie ma czasu na nic innego. Jeżeli chce się odpowiednio przygotować do meczu i treningu, zajmuje to bardzo dużo czasu. Mam wrażenie, że mój telewizor się zepsuł, bo cały czas oglądam w nim koszykówkę. To są albo mecze Legii, albo przeciwników, które cały czas oglądam i analizuję. Do tego dochodzi ciągłe przygotowanie do treningów. Jest określony mikro-cykl, związany z kalendarzem, w którym musimy ująć wszystkie aspekty gry, przygotowania do meczu i rozpracowanie. Jest trochę siedzenia przy telewizorze, komputerze i Internecie. Tak naprawdę nie ma czasu na nic więcej - jest basket i moje dzieci.

Mich: Panie trenerze, jak Pan po dotychczasowych spotkaniach widzi rolę CT w zespole? Daje on ogromną przewagę pod koszem gdy dochodzi do akcji, jednak mam wrażenie, że może trochę zbyt daleko od niego jest odsunięty i zamiast podań gdy jest pod koszem jest dużo nieprzygotowanych trójek. Jak przebiega proces współpracy, mam wrażenie że pozostali zawodnicy ciągle uczą się grać z CT. Czy widać na treningach postęp?
- Współpraca z Czarkiem jest bardzo dobra. To jest profesjonalista, zawsze jest gotowy do treningu, gdy jest zdrowy. Na linii zawodnik - trener jest wszystko OK. Gramy z Czarkiem, raz dostaje więcej piłek, innym razem mniej, nie wydaje mi się, żeby był jakiś problem z podaniem piłki do Czarka. Jeżeli zawodnicy tego chcą, to po prostu to robią. Pytanie, czy trzeba to robić, czy nie. Wydaje mi się, że mamy swój styl. Czarek na pewno bardzo nam pomaga w obronie, jest w stanie opanować strefę podkoszową. Było już wiele takich przykładów, kiedy przeciwnicy nie oddawali normalnych rzutów, tylko próbowali rzucać jakieś "lotki" nad nim. Parę razy ręka im zadrżała, gdy zdjął ich jakimś blokiem. To na pewno duży handicap. Inaczej wygląda sytuacja w obronie, gdy wyciąga się Czarka na obwód, ale radzimy sobie z tym. Już dawno dogadaliśmy się co do naszego systemu obronnego.



Bodziach: Na co stać Legię w tym sezonie?
- To potwornie trudne pytanie, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć. Wpływ na to ma wiele zmiennych, między innymi niekończące się kontuzje. Niby przyszedł Grzesiek Malewski, ale już po dwóch miesiącach był do operacji i jego gra w tym sezonie stoi pod dużym znakiem zapytania. Czarek świetnie zaczął sezon i nagle doznał choroby, a jego kuracja antybiotykowa przedłużyła się na tyle, że nie mieliśmy go przez miesiąc. Ciężko jest powiedzieć na co nas stać. Jeśli będziemy w dobrej dyspozycji kadrowej, będziemy zdrowi, wtedy stać nas będzie na dużo i będziemy mogli wygrać z każdym.

Bodziach: Duża jest różnica poziomu gry w II i I lidze?
- To jest w ogóle inna galaktyka. Inny poziom gry ataku, obrony, szybkości. Jest też trochę inne sędziowanie, to jest level wyżej i to jest odczuwalne.

Bodziach: Właściwie pół drużyny zmieniło się od awansu. Trudno było wprowadzić nowych do drużyny i ukierunkować pod "naszą" grę?
- Nie, grę dopasowuje się do zespołu, który się ma, nie odwrotnie. Staramy się spowodować, żeby ten zespół grał optymalnie w stosunku do składu jaki jest i rozwiązań taktycznych obrony i ataku. Nie ma z tym żadnego problemu.

Bodziach: "Hol" grywa niewiele, czasem cały mecz na ławce. W piłce kapitanem jest podstawowy zawodnik. Skąd taka różnica w koszykówce i czy to nie przeszkadza na parkiecie?
- Nie wiem jaki ma to związek. Wiadomo, że najlepiej, żeby kapitan był najlepszym zawodnikiem na boisku. Ale to musi też być osoba, która ma duże zaufanie sztabu trenerskiego, jest lubiana w zespole i stanowi dobry łącznik między trenerami i drużyną.

Bodziach: Malewski zaczął sezon jako podstawowy zawodnik. Spodziewał się trener, że tak szybko wywalczy sobie taką pozycję?
- W jakimś celu był tu ściągany. To zawodnik, który w I lidze grał praktycznie od zawsze. Rywalizacja rozpoczęła się na początku przygotowań. Wygrał ją z zawodnikami na tę właśnie pozycję. Grał, raz lepiej, raz gorzej i wydaje mi się, że w ogólnym rozrachunku prezentował się pozytywnie. Szkoda tylko, że tak szybko się "zepsuł".

Bodziach: Bartek Bojko prezentuje się słabiej w obecnych rozgrywkach. Czy to kwestia wyższego poziomu ligi, czy niższej dyspozycji samego zawodnika?
- Ja jestem przekonany, że to jest liga. Teraz jest mnóstwo zawodników na podobnym poziomie siły, a do tego zawodnicy w I lidze są szybsi i wyżej skaczą. Ma z tym problemy, ale on ma też swoje atuty nie do przecenienia. Jest nam bardzo potrzebny jako wartościowy zmiennik. Jak gra na sto procent swoich możliwości, wtedy jest wszystko OK.

Bodziach: Dla odmiany - kto pozytywnie zaskakuje? Mój typ to "Panda", nie sądziłem, że będzie odgrywał tak ważną rolę w drużynie?
- Ja liczyłem na to, tylko szkoda, że tak późno zaskoczył. Początku nie miał zbyt dobrego, ale zaczynając budowę zespołu, wiedzieliśmy że Michał jest graczem, który oprócz tego, że jest z Warszawy, z Pragi, że jest "nasz", to prezentuje stabilny poziom sportowy. Dobrze, że z nami jest i gra tak jak gra.

Bodziach: Arek Kobus, którego komentatorzy Orange Sport bardzo chwalą, osiągnął już najwyższą formę, czy może dać drużynie więcej?
- Może komentatorzy telewizji Orange nie widzą jak Arek broni i patrzą tylko na atak. Arek ma jeszcze duże rezerwy w obronie, nieodkryte przez nas. Mam nadzieję, że jak najszybciej to pokaże.

Bodziach: Właśnie w Orange, jeden z komentatorów mówił, że "Kobi" najbardziej nadaje się na "dwójkę", tymczasem w Legii głównie wystawiany jest głównie na trójce, czasem nawet z konieczności na czwórce.
- To ciekawa sprawa. To są takie dyskusje trenerskie, które chętnie bym podjął z takimi osobami, które to mówią. W mojej ocenie Arek najlepiej czułby się na pozycji 3.

Bodziach: Przed sezonem był temat sprowadzenia Misiewicza, czy Glabasa. Żałujecie, że któregoś z nich nie ma z Wami?
- Ja nie żałuję niczego. Często jest tak, że chociaż rozmawiamy z różnymi zawodnikami, wiemy że ich nie będziemy mieli, bo się nie dogadamy, i to nawet nie ze względów finansowych. Jest wiele czynników, które składają się na to, żeby dwie osoby mogły i chciały się dogadać. Pewne rozmowy grzęzły na pierwszym etapie negocjacji, były też rozmowy, które zostały zerwane tuż przed podpisaniem kontraktu. To normalne, życiowe sytuacje - zawodnika ma się do dyspozycji, dopiero po podpisaniu z nim umowy.

Bodziach: Na początku sezonu mieliście trudny wyjazd do Krosna i ciężkie spotkanie z I-ligową rzeczywistością, szczególnie w pierwszej połowie. Czy wpływ na to miała długa podróż i gra "z marszu"? W Prudniku, gdzie mieliście nocleg, prezentowaliście się zdecydowanie inaczej.
- Jestem przekonany, że tak było. Oczywiście nie szukam usprawiedliwień w stylu - jesteśmy lepsi i to niesprawiedliwe. Krosno wygrało z nami zasłużenie i to jest fakt. Wysiedliśmy z autobusu na 40 minut przed meczem, a odległość była duża. Mam wrażenie, że wnikliwi obserwatorzy statystyk zauważyli, że w drugiej połowie się obudziliśmy i ta część meczu wcale tak źle nie wyglądała. Wracając do pytania, uważam, że podróż miała wpływ na naszą grę, ale Krosno było lepsze.



Bodziach: Bierwagen to taki trochę wariat, który gra nierówno - ma dwa świetne mecze, później dwa słabsze, ale trener mu ufa. Trzeba mieć trochę cierpliwości do Mateusza?
- Mam zaufanie do wszystkich moich zawodników. Do Mateusza również mam zaufanie, pomimo tego, że czasami w taki, czy inny sposób pokazuję swoje emocje, czy wypowiadam się na temat niektórych jego zagrań. Wydaje mi się, że jest sporo zawodników, którzy czują ode mnie zaufanie, co nie zmienia faktu, że są i tacy, którzy moje zaufanie zawodzą. Mateusz może jest trochę trudniejszym zawodnikiem do prowadzenia, ale ja z nim nie mam żadnych problemów.

Gacek: Przy okazji meczu Legii ze Stalą Ostrów porównywano dwie "jedynki" - Łukasza Wilczka i Tomasza Ochońkę. Czy to dwie najlepsze jedynki w pierwszej lidze?
- Ja uważam, że Tomek Ochońko do końca nie jest jedynką, bo to typowy strzelec. Jeśli chodzi o rozgrywających, to stricte rozgrywającym lepszy jest Wilczek i o tym jestem przekonany.

Bodziach: W III lidze świetnie spisuje się Mikołaj Motel. Czy to gracz na miarę I ligi i dlaczego nie ma go w Legii?
- Może dlatego, że świetnie spisuje się w trzeciej lidze. Jak tak dalej pójdzie, to kto wie, może będzie się również świetnie spisywał w II lidze.

Bodziach: W Legii mógł też grać Wojtyński, dzisiaj w II-ligowym Sokole Ostrów. Legionista i walczak jakich mało. Nie było pomysłu, żeby ściągnąć go znów do Legii?
- Na pewno był pomysł, ale jak składaliśmy zespół i obserwowaliśmy zawodników, to biorąc do zespołu Bierwagena i Aleksandrowicza, zostawiając "Świdra", Bartka Ornocha i "Czarnego", siłą rzeczy nie było dla niego miejsca. Pamiętajmy, że na jego pozycji jest jeszcze Arek Kobus, który miał bardzo dobry miniony sezon. Byłoby trochę za dużo uszu w tym barszczu.

Bodziach: Jak już jesteśmy przy byłych zawodnikach - pamiętam jak rozmawialiśmy przed pierwszym sezonem w II lidze i trener mówił, że czołową postacią będzie Tomek Rudko. Co się stało, że tą postacią nie był, a dziś gra w III-ligowych Shmoolkach?
- To jest dowód na to, że wszyscy się mylą. Wydaje mi się, że w tej kwestii bardzo się pomyliłem. To był wielbłąd.



Bodziach: Ale czego Tomkowi zabrakło - umiejętności, zaangażowania?
- Zdecydowanie umiejętności. Rudko był próbowany wiele razy, dostawał swoje szanse, ale nie wnosił do drużyny tyle, żeby grać. Czuje się świetnie w streetballu, w Shmoolkach również, może to jest jego miejsce.

Bodziach: W przygotowaniach do sezonu brał udział m.in. Tondryk. On miał realne szanse zostać w drużynie?
- Piotrek przyszedł do nas, gdy mieliśmy już zbudowany zespół na obwodzie, to było w sierpniu. Ja go znam długo i Piotrek zapytał, czy mógłby spróbować i jakie ma szanse. Odpowiedziałem mu, że szanse ma, jeśli udowodni to na parkiecie, ale musiał być lepszy od ludzi, którzy już podpisali umowy. Wiadomo było od początku, że nie będzie mu łatwo, bo skład obwodowy był, wydawało się zamknięty. Tondryk chciał spróbować, bardzo solidnie trenował, ale widząc pewnie, że nie jest w stanie przebić się przez tych graczy, którzy są, zrezygnował. Duży szacunek dla niego, bo odwalił tytaniczną pracę przez ten czas, kiedy był z nami.

Bodziach: Od razu pytanie - dlaczego w Legii nie został "Jawor"? Wy go nie chcieliście, czy zawodnik sam zrezygnował?
- Z wszystkimi zaletami jakie ma Przemek - dobra zbiórka i tak dalej, on ma potwornie często kontuzje. Co chwila kręci stawy skokowe i mam wrażenie, że on tam już nic nie ma. W sytuacji, gdy on zaczyna grać dobrze, coś mu się dzieje. Wydaje mi się, że idealny poziom dla "Jawora", to ten drugoligowy. W konfrontacji na przykład z Grześkiem Malewskim, czy Arkiem Kobusem, który w tym momencie pełnił rolę czwórki, on odstaje i jest bez szans.

Bodziach: Sam trener mówił dawno temu "Jaworowi", że ma świetnie ułożoną rękę i doskonały rzut z półdystansu. W Legii natomiast "Jawor" prawie nie rzucał. Czy może miał nie rzucać?
- Ale kto mu bronił? Jakby rzucił i trafił, to by rzucał dalej. Może i on miał super ułożoną rękę, ale ja tego w ostatnim roku nie zauważyłem.

Bodziach: Z perspektywy czasu, dlaczego nie udało się awansować do I ligi sezon wcześniej, gdy rywalizowaliście z Jaworznem?
- Byliśmy wtedy podwórkową drużyną. Usiłowaliśmy mieć system, ale on był łamany w obronie i ataku. Byliśmy zespołem, który bazował tylko na indywidualnościach i niczym więcej. Nie byliśmy drużyną. To było zupełnie co innego niż przed rokiem. Wtedy była ogromna determinacja, która była widoczna na treningach i w meczach.



Bodziach: W decydującym meczu w Jaworznie, MCKiS zasłużenie Was pokonało?
- Oglądałem to później jeszcze ze dwa razy, strasznie się męczyłem tym... Oni mieli jakiś pomysł na grę, a my nie mogliśmy zrobić nic. U siebie rozjechaliśmy Jaworzno, bo trafiliśmy wszystko i do tego przez atak poszliśmy w dobrą obronę. Natomiast w Jaworznie graliśmy słabo, zbyt indywidualnie i na pewno nie zespołowo w obronie.

Bodziach: Przy okazji meczów finałowych pojawił się konflikt z Łukaszem Zajączkowskim. To, że "Zając" nie został w klubie było formą demonstracji, że zawodnik nie może sobie na tyle pozwolić w stosunku do trenera?
- Jeżeli ktoś prześledzi czas gry Łukasza na boisku, on grał bardzo dużo. W pewnym momencie mieliśmy zupełnie rozbieżną wizję gry i prowadzenia zespołu. Rozgrywający to newralgiczna pozycja. Mieliśmy inne zdanie i pomysły. Bardzo żałuję, że nasze drogi tak się rozeszły, bo ja "Zająca" darzę bardzo dużym szacunkiem. To bardzo mądry i rozsądny chłopak, ale wydaje mi się, że nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka na linii trener - zawodnik, co do prowadzenia gry.

Gacek: Łukasz poradziłby sobie w I lidze?
- Poradziłby sobie, bo to chłopak, który dba o siebie i jest fizycznie przygotowany. Na pewno musiałby trafić do zespołu o pewnej specyfice, która by mu pasowała. Kto wie, może i u nas, teraz odnalazłby się znakomicie? Jestem pewien, że sportowo jest to gracz na pierwszą ligę.

Bodziach: Z Jaremkiewiczem trener również miał na pieńku? Skąd w ogóle sytuacja, że ten doświadczony zawodnik, zdecydował się na odejście do marnej II-ligowej Polonii.
- Do dzisiaj z trenerem Chabelskim tego nie rozumiemy. Głównym argumentem było, że Tomek grał mało. On grał u nas wtedy 17 minut w meczu, a w Polonii grał później jeszcze mniej. To była jego decyzja i jego sprawa. Nie powiem, że szkoda, bo zakończyło się to naszym awansem.

Bodziach: Torwar - gra przy takiej publiczności to spełnienie marzeń?
- Tak... Od momentu, gdy zacząłem się bawić w trenerkę i zobaczyłem to nasze marne polskie podwórko koszykarskie... nie spodziewałem się, że coś takiego może mnie doświadczyć. To było coś wspaniałego. Rozmawiałem z wieloma trenerami, bo jak wiadomo, nasze mecze na Torwarze odbiły się dużym echem w całym kraju, to ludzie prowadzący ekstraligę przecierali oczy ze zdumienia, nie wierzyli, że coś takiego jest możliwe w Polsce. To wspaniała sprawa.

Bodziach: Na co dzień gracie w Wilanowie, trenujecie na Bemowie. To może mieć znaczenie w przypadku wyników Legii?
- To ma ogromny wpływ. Trenujemy na Bemowie i nie ukrywam, że tu chcemy grać jak najszybciej. Żeby było jasne, ja nie mam żadnych zarzutów do Wilanowa i tamtej sali, bo już wiele razy podkreślałem, że warunki stworzono nam przy Wiertniczej świetne, wszyscy o nas dbają. Natomiast brakuje nam grania we własnej sali.

Bodziach: Bartek Oroch gra bardzo rzadko. Czego mu brakuje, co musi poprawić, by dorównać choćby "Świdrowi", "Pandzie"?
- Bartek ma jeszcze duże rezerwy w obronie. Jeżeli będzie bronił, na pewno będzie dostawał szanse.

Bodziach: Ambitny i młody, tak można podsumować Ornocha. Czego zabrakło, byśmy do tej samej grupy zaliczyli na przykład Motela i Koźluka?
- Ten pierwszy przymiotnik nie pasuje, więc chyba tylko "młody" jest częścią wspólną.

Bodziach: Adam Wielgosz mówił po meczu w Siedlcach, że Legii bardzo przydałby się - koszykarsko - Kosiński.
- Na pewno byłoby to wzmocnienie składu, a najlepiej mógłby go zaopiniować prezes Jankowski (śmiech).

Bodziach: Patryk Nowerski - świetne warunki i w II lidze w Legii był bardzo pewnym punktem drużyny. Żal było go puszczać do Jaworzna?
- Nie.

Bodziach: W ciągu ostatnich trzech lat mieliście kilku masażystów. Teraz, z Kubą chyba trafiliście w dziesiątkę?
- Kuba jest w porządku, jest profesjonalistą, nie daje sobie skakać po głowie, chłopaki mają do niego szacunek. Wykonuje swoją pracę bardzo dobrze. Jeśli uda się nam jeszcze dopiąć wszystkie tematy odnowy, rehabilitacji, fizjoterapii, to wydaje mi się, że Kuba będzie miał komfortowe warunki pracy, a zawodnicy będą zadowoleni z tego jak się nimi opiekuje.

Bodziach: Po awansie do I ligi mieliście okazję świętować z kibicami przy Łazienkowskiej ten sukces. Wielkie przeżycie?
- To kolejna rzecz, którą mam przed oczami, jakby się wydarzyła przed chwilą. Chóralny śpiew kibiców, okrzyki w naszym kierunku, my na murawie - wielka sprawa. Mówiłem już o dopingu na Torwarze, w tym przypadku podobnie - niewielu trenerów w Polsce może mieć tego typu doświadczenia i to jest rzecz, o której będę długo pamiętał.

Bodziach: Po każdym meczu trener wykonuje "obowiązkowy" telefon do swojego największego kibica...
- Tak, wykonuję telefon do Eve i do Maji - to są kobiety mojego życia. Są zawsze ze mną, jeśli nie na hali, to przed komputerem śledzą mecze. Jak prawdziwe legionistki.

Bodziach: Córka jest obecna na wszystkich meczach w Warszawie. Jest dumna, że tata jest trenerem Legii? Bo chyba w tym wieku świadomość jest już wystarczająco duża.
- Maja jest dumna i wszyscy w jej klasie wiedzą, że jej tata jest trenerem Legii, że ona jest legionistką i Legia jest najlepszym klubem na świecie. Zna też parę anegdot na temat Polonii (śmiech).

Bodziach: Piotr Bakun w szatni i w domu, to dwie różne osoby?
- Tak, zdecydowanie. To zupełnie inne bieguny, jestem zupełnie inny w domu.

Bodziach: Pytam, bo wielu zawodników mówi, że prezentuje trener trochę stylu Janusza Wójcika - dużo krzyku, "kiełbachy w górę i rąbiemy w kakao". Oprócz oczywiście różnic takich, jak pełen profesjonalizm jeśli chodzi o sprawy stricte koszykarskie i warsztat trenerski.
- Jestem dynamiczną osobą i żywiołowo reagującą na pewne rzeczy. Jeśli ktoś mnie nie zna, może to odebrać w negatywny sposób. Po prostu taki jestem, żywiołowo reaguję na wszystko związane z moim zespołem. Mój zespół i moja rodzina to moje największe wartości. W tym momencie, jeśli coś dzieje nie po mojej myśli, to tak właśnie reaguję. Może czasami zbyt żywiołowo, może zbyt agresywnie. Kiedyś próbowałem to zmienić, ale to chyba bez sensu. Jestem jaki jestem.

Bodziach: Chyba to jednak nie przeszkadza zawodnikom, bo jednak wielu z tych, z którymi trener pracował w przeszłości, chętnie wraca do pracy, znając dobrze Pańską osobowość.
- Mogę się tylko cieszyć z tego. Jedną rzecz, którą chciałbym sobie postawić przy pracy z moim zespołem, to by być sprawiedliwym. Nie wiem, czy zawsze mi się to udaje, nie mnie to oceniać, ale chciałbym być sprawiedliwym. Zdarza się, że na jednego zawodnika krzyknę częściej, na innego rzadziej.



Bodziach: Który z meczów obecnego sezonu był najlepszy w wykonaniu Legii?
- Wydaje mi się, że mecze z Siedlcami i Spójnią. Z Sokołem Łańcut naprawdę dobrze graliśmy w pierwszej połowie. Tym bardziej boli ta porażka, bo z tak dobrej gry zejść na tak niski poziom to jest bolesne i trudne do zrozumienia.

Bodziach: Graliście już z całą czołówką ligi. Który z tych zespołów jest najmocniejszy?
- Sokół Łańcut. W sytuacji, kiedy "mieliśmy" ich, wydawało się, że już leżą, oni się podnieśli i zagrali bardzo dobrą drugą połowę. To był bardzo dobry mecz w ich wykonaniu.

Bodziach: Wygraliście tylko jeden z tych czterech meczów. W rundzie rewanżowej u siebie zagracie tylko z Krosnem, do tego 3 wyjazdy. To chyba trudny układ gier dla Legii?
- To nie ma znaczenia. Jeśli będziemy zdrowi i odległość nam nie przeszkodzi, może uda się nam pojechać dzień wcześniej, to wydaje mi się, że wszystko jest możliwe. Nie stoimy na przegranej pozycji.

Bodziach: W minionym sezonie wysoka pozycja po sezonie zasadniczym była kluczowa w wywalczeniu awansu. Teraz też będziecie robić wszystko, żeby skończyć sezon zasadniczy przynajmniej w czwórce, żeby przynajmniej w pierwszej rundzie mieć przewagę parkietu?
- Na pewno będziemy chcieli wygrać wszystkie mecze. Poprzedni sezon był dziwny, bo u siebie graliśmy świetnie, za to na wyjazdach graliśmy beznadziejnie. To dla mnie niepojęte. W obecnym sezonie, proszę zwrócić uwagę na to, że my cały czas gramy na wyjeździe, niezależnie od tego, czy gramy w Warszawie, czy w innym mieście. W Warszawie mamy tylko tę przewagę, że mamy własnych kibiców, którzy nam sprzyjają, ale sala w Wilanowie nie służy nam do treningów na co dzień i to jest odczuwalne. Kto wie, może to będzie miało jakieś przełożenie na grę wyjazdowych meczów w play-off.

Bodziach: Gdy kilka lat temu mówiło się o 2016 roku, jako dacie, kiedy Legia ma wrócić do ekstraklasy, wydawało się to jeszcze abstrakcją. Klub grał w III lidze. Teraz ten plan wydaje się naprawdę możliwy do realizacji.
- Oczywiście. Ja nie mówię, że my w tym roku nie będziemy się bili o ekstraklasę, bo każdy, kto bierze udział w rozgrywkach, robi to po to, żeby wygrać. Jeśli w jakiś sposób uda nam się nawiązać walkę w odpowiednim momencie, to kto wie. W tym roku będziemy się bili o to co się da, by być jak najwyżej. Jeżeli się nie uda, na 100 procent będziemy próbować w kolejnym.



Gacek: Czy uważa trener, że gdyby zebrało się do jednej drużyny w ekstraklasie, najlepszych Polaków grających w tej lidze, da się zdobyć mistrzostwo Polski?
- (długa chwila zastanowienia). Wydaje się to możliwe.

Gacek: Pierwszy Pański sezon w Legii rozpoczął się od pięciu porażek z rzędu. Czy nie było wtedy momentu zwątpienia, myśli o poddaniu się?
- Nie, na pewno nie myślałem o tym, żeby się poddać. Naprawdę było ciężko i w tym miejscu podziękowania dla "Chabla", Sławka, czy Romana, którzy podtrzymywali mnie na duchu i stali za mną. W ich ocenie szliśmy w dobrą stronę. Ja to okupiłem zdrowiem. Był taki mecz w Warce z zespołem znacznie słabszym niż my, a oni nas strasznie zlali. Wracając wtedy z Warki byłem przybity, jeszcze dziewczyny naszych koszykarzy miały wtedy wypadek samochodowy... Zwątpienia w swoje siły i w ten zespół nie miałem, bo czułem, że kiedyś musimy się odbić. Patrząc na ligę, na nasz skład i na to jak pracowaliśmy, a pracowaliśmy naprawdę bardzo ciężko, to byłem pewien, że to musi zaowocować. Później przegrywaliśmy już mecze incydentalnie i to raczej na wyjeździe w play-offach.

Gacek: Czy z obecnego składu można już krystalizować jakiś skład, który na przykład za dwa lata będzie grał w ekstraklasie? Czy potrzebna będzie rewolucja, bo przeskok między ligami jest tak duży, że mało kto się będzie nadawał do gry w PLK?
- Nie można mówić, że mało kto. Wszystko leży na parkiecie i wszystko zależy od graczy. To tak jak pytaliście mnie o Tondryka. Uważam, że w nas jest tyle możliwości, w obecnych zawodnikach są takie rezerwy, że możemy grać dużo lepiej. Kto wie, czy nie będą w stanie grać w ekstraklasie? Na razie trzeba jednak dobrze grać w pierwszej lidze, a później myśleć o ekstraklasie.

Gacek: Frekwencja na meczach koszykówki w Polsce jest słaba i to nawet biorąc pod uwagę mecze drużyn PLK, w tym Stelmetu, czy Turowa. Czy widać większe zainteresowanie koszykówką przez dzieci, czy jest z tym z roku na rok coraz gorzej?
- Jeśli chodzi o młodzież, to nie wygląda to dobrze. Pamiętam, że kiedyś jak prowadziłem zespół rocznika 1986, to na obóz miałem ponad 20 chłopaków i niektórych musiałem zostawić w domu. Jak we wrześniu zaczynało się trenowanie pod kątem ligi, to musiałem dziękować niektórym chłopcom, bo nie było dla nich miejsca. Nasza dyscyplina nie jest najmocniejsza w naszym kraju. Kto wie, może sukces reprezentacji sprawi, że będziemy lepsi i pojawi się zaangażowanie młodzieży? To wiąże się też z pierwszą częścią pytania. Z bólem serca stwierdzam, że nasza liga jest słaba. Oglądam pierwszą ligę cały czas i uważam, że I ligę ogląda się dużo lepiej niż niektóre mecze w ekstraklasie. Tu się gra szybko i tu grają Polacy. Ekstraklasa traci tym, że w żadnym klubie nie ma identyfikacji zawodników z barwami klubowymi. Najczęściej są to najemnicy, którzy przychodzą na 8 miesięcy do klubu, podpisują kontrakt i nic więcej ich nie interesuje. Tak jest w większości klubów. Brakuje mi osób ściśle związanych z klubem jak Radović w Legii. Mam wrażenie, że on skończy karierę przy Łazienkowskiej. Tak samo jak choćby Reiss w Lechu. Kiedyś w koszykówce Maciej Zieliński zawsze kojarzony był ze Śląskiem Wrocław. Dlatego imponuje mi Alex Ferguson, który przez tyle lat był w jednym klubie. Takich rzeczy mi brakuje w polskiej koszykówce, żeby można się było identyfikować.



Gacek: Coraz częściej młodzi zawodnicy wybierają wyjazd do USA, czy w ogóle zagranicę. Co jest lepsze dla samych zawodników - wyjazd i rozwijanie się tam, czy gra w polskiej ekstraklasie?
- To jest kwestią wyboru. Nie wiem, czy Janek Grzeliński zrobił dobrze, jadąc do Stanów. Trzeba jechać w to miejsce, gdzie chce cię trener i widzisz szansę swojego rozwoju. Nie będę jakimś wielkim mędrcem sportu - trzeba po prostu znaleźć swoje miejsce, gdzie można się rozwijać i mieć odpowiednie warunki do rozwoju. Teraz w polskiej lidze nie widzę zespołu, który stawia na młodych, jak choćby kiedyś Ajax Amsterdam. To jest problem koszykówki. Wszystko jest kwestią pieniądza i tego, że prezesi oczekują wyników tu i teraz. Młody chłopak potrzebuje czasu. To widać było po piłkarzach Legii jak Borysiuk - oni dostawali swoją szansę tutaj, potem odeszli i trochę przepadli, nie słychać o nich za bardzo. Pytanie, czy Ariel Borysiuk dobrze zrobił odchodząc w tak młodym wieku z Legii.

Gacek: Patrząc bardziej globalnie, który zespół z Euroligi można naśladować, jeśli chodzi o pracę z młodymi zawodnikami?
- Jestem fanem litewskiej koszykówki. Tam jest inne podejście do tego sportu, oni mają inną mentalność. Na 5 milionów ludzi, 6 milionów gra w koszykówkę. Byłem niedawno na mistrzostwach Europy Dywizji A do lat 20 i w każdym zespole byli chłopcy, którzy grają po 15-20 minut w swoich klubach w Eurocup lub Eurolidze. W zespole Słowenii był strzelec, który gra w I lidze i jest królem strzelców tej ligi. Rosjanie, Turcy, czy Serbowie grają w bardzo mocnych zespołach.

Gacek: Do Polski wrócił Czarek Trybański. Myśli trener, że jego śladem podążą także Marcin Gortat i Maciej Lampe?
- Szymon Szewczyk już wrócił do Koszalina. Jedno jest pewne, że Czarek lubi grać w koszykówkę i to chyba jest jedyny powód, dla którego chce mu się jeszcze coś robić, bo mam wrażenie, że nie musi tego robić. Widać u niego radość z trenowania. Czy zrobi to Lampe, czy Gortat - czas pokaże.

Bodziach: Co zrobić, żeby rozgrywki Pucharu PZKosz były atrakcyjne?
- Myślę, że trzeba by było zrobić tak jak w piłce nożnej, że zwycięzca rozgrywek, może grać w europejskich pucharach. Ciężko mi zrozumieć sensowność tego przedsięwzięcia. Grać w rozgrywkach, żeby nie móc z założenia nic ugrać, to jest dziwne. Nawet jak byśmy wzięli udział w tym Pucharze, to po co? Grać, żeby nie móc nic wygrać, w tym roku nawet bez możliwości mierzenia się później z zespołami ekstraklasy?



Bodziach: Czy dobrym rozwiązaniem jest totalny zakaz gry zagranicznych zawodników od I ligi w dół? Czy na przykład nie lepsze byłoby rozwiązanie, gdyby w I i II lidze mógł grać jeden zawodnik bez polskiego obywatelstwa?
- Uważam, że w niższych ligach nie powinni grać zawodnicy zagraniczni w ogóle. W ekstraklasie powinno być ograniczenie do maksymalnie dwóch obcokrajowców. To by początkowo obniżyło poziom rozgrywek, zawodnicy by się poprzesuwali z niższych lig w górę, ale za 10 lat mielibyśmy wyższy poziom.

Gacek: Czy liga kontraktowa, którą wprowadził PZKosz jest dobrym pomysłem?
- Nie wiem. To kłóci się z ideą sportu. Nie może być tak, że przegrywasz, jesteś najgorszy i nie ma z tego powodu konsekwencji, czyli spadku z ligi. Tak samo jak najlepszy zespół musi mieć awans.

Gacek: Tacy zawodnicy jak Wilczek, czy na przykład w Stelmecie Patryk Pełka, którzy nie mieszczą się w składzie ekstraklasowych drużyn, spychani są na margines, a mogli by stanowić o sile drużyny.
- Pytanie, czy ich poziom sportowy był tak niski, że trener ich nie widział w drużynie, czy oni nie pasują do koncepcji trenera. To drugie też jest możliwe, bo nikt przecież nie powiedział, że Łukasz Wilczek nie byłby bardzo dobrym rozgrywającym w Toruniu.

Gacek: Łukasz był w stanie poświęcić pieniądze, które miał zagwarantowane w Toruniu, żeby grać. Chyba jednak nie wszyscy podchodzą do koszykówki w ten sposób?
- Wiem tylko tyle, że dla mnie basket to pasja i moje życie. Chciałbym obracać się pośród zawodników, którzy mają podobne podejście. Jak wiemy, nie zawsze tak jest. Też się spotkaliśmy w trakcie pewnych rozmów przed sezonem, gdzie dla niektórych zawodników gra, miejsce w zespole i rola w nim nie miały znaczenia, ważne było tylko ile tysięcy, czy będzie mieszkanie itd. Mieliśmy takie rozmowy, gdzie na temat sportu samego w sobie nie było miejsca i rozmawiało się tylko o kasie. Wiem, że pieniądze są ważne, ale trochę mi tego brakuje, zainteresowania się czymś więcej - rolą w zespole, co ma osiągnąć zespół w rozgrywkach.

Gacek: W wielu klubach panuje tendencja, że zawodnik kontuzjowany jest niepotrzebny i zostawiony sam sobie, jak choćby było z Arkiem Kobusem w poprzednim klubie. Chyba w Polsce nadal obowiązuje zasada - jesteś kontuzjowany, to radź sobie sam.
- To zdarza się często. Są kluby, w których gdy zawodnik jest "zepsuty" w wyniku kontuzji sportowej, musi sobie radzić sam. To jest niewporządku i nie powinno tak być.


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.