Trybuna fanatyków Lazio - fot. Fumen
REKLAMA

Na stadionach świata: Lazio - Lecce

Fumen, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

Po relacji z egzotycznego Kirgistanu, opisu spotkań na Wyspach Brytyjskich oraz w Chorwacji, powracamy do Włoch. Najpierw mogliście przeczytać jak kibicuje się w Serie B. Teraz zapraszamy do lektury relacji z meczu Lazio - Lecce, który rozegrano w minioną sobotę.

Jeśli i Ty masz ochotę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat innych aren piłkarskich - pisz koniecznie na ultras@legialive.pl.

Lazio – Lecce, czyli "Non mollare mai!" - 04.10.2008

Allora... W planach niemal każdego turysty, który podróżuje po Rzymie, jest zwiedzanie Watykanu, Koloseum czy też Forum Romanum. Podobnie było w moim przypadku, z tą różnicą, że dodatkowo chciałem zagościć na Stadio Olimpico. Los tak chciał, że w trakcie pobytu swój mecz rozgrywał lider Serie A, stołeczne Lazio. Rywalem biało-niebieskich było Lecce, które plasowało się w środkowej strefie tabeli. Wiedząc czym dla każdego Włocha jest piłka nożna, należało odpowiednio wcześniej zatroszczyć się o bilety. E-mail do klubu i niemal błyskawiczna a zarazem uspokajająca odpowiedź, że wejściówki są dostępne na wszystkie trybuny, pozwoliła na pełne dopięcie wyjazdu na ostatni guzik. Jednocześnie z Rzymu przyszła wiadomość, że bilety można nabywać zarówno w kasach stadionu, jak i w punktach "Lotto", co natychmiast przypomniało mi rodzime Kolportery. Z tą różnicą, że we Włoszech nie brakowało blankietów, połączenia z siecią itd., jak to bywało w Warszawie.

Niestety na dwa dni przed spotkaniem okazało się, że rozeszły się karty wstępu na słynną "Curva Nord", gdzie zasiadają najbardziej zagorzali fani Lazio. Szybka decyzja i zamiast 15 euro wraz z towarzyszami podróży wysupłaliśmy po 33 euro. Drogo? Być może, ale możliwość obejrzenia meczu włoskiej ligi okazała się silniejsza od zdrowego rozsądku. Tym bardziej, że również mniej więcej tyle trzeba wydać na najdroższy bilet na mecz Legii. A aspekty sportowe, jak i kibicowskie nieporównywalnie lepsze. Jeszcze tylko należało okazać swój dowód osobisty i po chwili staliśmy się posiadaczami biletów ze swoim imieniem i nazwiskiem.

Z dojazdem na Stadio Olimpico nie było większych problemów. Ze stacji metra Ottaviano nieopodal Bazyliki św. Piotra ruszyliśmy autobusem linii 32. Im bliżej naszego celu, tym większa przypadała ilość kibiców Lazio na metr kwadratowy okolic obiektu. Kilkanaście minut jazdy i można było się kierować do bram, przy których nie rzucali się w oczy miejscowi policjanci. Ot, taka miła odmiana w porównaniu do polskich realiów. Przed wejściem rozstawieni byli również sprzedawcy pamiątek, ale ich asortyment był ograniczony głównie do szalików, czapek oraz podrabianych koszulek. W tym momencie obudziła się we mnie natura drobnego kolekcjonera i z kieszeni poszło kolejnych 10 euro (niemal o połowę taniej niż w oficjalnym sklepie Lazio), a na szyi zawisły barwy rzymskiego klubu. Po chwili wraz z trójką kompanów podróży przeszliśmy pierwszą kontrolę, która ograniczyła się jedynie do pokazania biletu. Kiedy poszukiwałem swojego sektora, w ręce wpada mi jeszcze darmowa klubowa gazeta w formacie i jakości papieru zwykłego dziennika. W końcu jest! Sektor 40. Można wchodzić. Tu kontrola była nieco dokładniejsza, gdyż musieliśmy skasować bilet, przejść przez kołowrotki i zostać... zmierzonym wzrokiem przez ochroniarza. Zero zaglądania do toreb, obmacywania i innych elementów inwigilacji. Droga wolna, żeby po chwili móc zasiąść na stołecznym gigancie. Trzeba przyznać, że mogący obecnie pomieścić 73 000 widzów obiekt robi wrażenie. Może nie zachwyca nowoczesnością, wybujałymi elementami architektury, ale swą prostotą i dobrą widocznością (mimo bieżni) potrafi zachwycić.

Do rozpoczęcia spotkania pozostało około 20 minut. Spokojnie zajmujemy swoje miejsca. Dookoła głównie rodziny z dziećmi w różnym wieku, więc od razu wyczułem, że na doping w tym sektorze nie ma co za mocno liczyć. Co innego na wspomnianej trybunie za bramką. Wybranie biletów możliwie najbliżej "Curva Nord" pozwoliło poczuć odrobinę włoskiego temperamentu. Wykorzystując chwilę wolnego czasu robię krótki spacer, żeby uwiecznić Stadio Olimpico na zdjęciach. Przemieszczając się zarówno pionowo, jak i poziomo po trybunach nie spotykam się z żadną kontrolą biletów przez stewardów, co natychmiast nasuwa porównania do Łazienkowskiej 3. W tym czasie na murawie trwa rozgrzewka obu ekip, a na trybunach fani przygotowują się wokalnie do spotkania. Po przeciwnej stronie zasiedli kibice Lecce, którzy stawili się liczbie około 1000 osób.

Kilka minut do pierwszego gwizdka sędziego i z głośników popłynęło "Vola Lazio Vola". Momentalnie z miejsc wstali kibice gospodarzy, którzy odśpiewali jedną z wielu swych melodyjnych pieśni. Jeszcze tylko odczytanie składów, którym towarzyszyły znajome z polskich trybun emocje, i można było zaczynać. Na to spotkanie zarówno miejscowi ultras, jak i przyjezdni nie przygotowali żadnej oprawy, co nieco mnie rozczarowało. Pozostało więc oglądanie powiewających flag na kijach i drobnych transparentów z sąsiedniego sektora, którym towarzyszyły głośne śpiewy. Zgodnie z przewidywaniami doping niósł się tylko z trybuny za bramką. Pozostali kibice, którzy wypełnili obiekt w 2/3, ograniczyli się do pojedynczych okrzyków w zależności od wydarzeń na boisku. A te, ku zaskoczeniu sympatyków, nie budziły optymizmu. Choć Lazio ruszyło do ataków, to Lecce strzeliło jako pierwsze bramkę. W 25. minucie niemal całe Stadio Olimpico uciszył Simone Tiribocchi. Dzięki temu wreszcie można było usłyszeć fanów gości, którzy do tej pory nie mogli przebić się przez doping rzymskich fanatyków. Naturalną reakcją kibiców na taki obrót sprawy jest jeszcze większe podkręcenie decybeli. Podobnie było w przypadku fanów biało-niebieskich. Owszem, piosenki nie były wykonywane bardzo głośno, ale były za to melodyjne. Inna sprawa, że przecież zajęliśmy sektor sąsiedni. Ostatecznie w strugach deszczu i rezultatem 1-0 dla żółto-czerwonych obie jedenastki schodziły na przerwę do szatni. W tym czasie na telebimie zostało wyświetlonych kilkanaście zdjęć świeżo narodzonych sympatyków Lazio. Natomiast spragnieni mogli udać się po napoje do cateringu. Dla nieco bardziej leniwych fanów była pewna alternatywa. Przez cały mecz między sektorami przechadzali się sprzedawcy słodyczy, napojów gazowanych oraz... piwa. Co prawda złocisty płyn był bezalkoholowy, ale był. Koszt? 4 euro za kubek.

Druga połowa została poprzedzona kolejnym chóralnym odśpiewaniem jednego z hymnów gospodarzy. Tym razem z taśmy odegrano "Non mollare mai", co ożywiło wszystkich kibiców bez względu na zajmowane miejsce, płeć oraz wiek. Jak się później okazało "Nie poddawaj się...", znane również w Warszawie, powtarzane było przez fanów kilkakrotnie, ale już bez akompaniamentu z głośników. Na boisku miejscowi niemal przez cały czas siedzieli na połowie rywala. Jednak ataki przypominały walenie głową w mur. To spowodowało, że kibice nieco spuścili z tonu ze swoim dopingiem. Cóż, każdy ma chwile słabości. W tym przypadku chwila ta trwała około 10 minut, kiedy to ponownie zamiast krótkich okrzyków i skandowania "Forza Lazio", można było usłyszeć regularne śpiewy. Tym bardziej, że do końca meczu czasu pozostawało niewiele, a goście częściej niż kopaniem piłki zajmowali się padaniem na murawę przy najdrobniejszym kontakcie z zawodnikiem Lazio. W tym czasie szkoleniowiec miejscowych dokonywał kolejnych roszad, ale dopiero trzecia okazała się w pełni skuteczna. W 83. minucie na murawę wszedł Simone Inzaghi, który po chwili doprowadził do remisu! Eksplozja radości na trybunach, ludzie padają sobie w ramiona, przybijają "piątki". Remis! Ostatecznie wynik nie uległ zmianie. Poprawił się za to w końcówce doping, który miał dodać skrzydeł i poprowadzić do zwycięstwa. Nie udało się, ale dzięki temu w pamięci zapadły wspaniałe wrażenia z meczu.

Pod względem piłkarskim, jak i kibicowskim spotkanie nieco rozczarowało. Zamiast pewnego zwycięstwa Lazio, był wymęczony remis. Zamiast oprawy i ogłuszającego dopingu, było o kilka decybeli mniej, ale melodyjnie i w pełni pozytywne emocje. Jeszcze kilka zdjęć na pożegnanie ze Stadio Olimpico i można było wracać do centrum miasta. Powrót jednak nie był tak szybki, jak sam przyjazd. Spore korki przy jednym ze skrzyżowań sprawiły, że oddalone o 50 metrów "32" jechało na przystanek dobrych kilkanaście minut. Dzięki temu można było zamienić parę słów z kibicem z Niemiec, który podobnie jak my w ramach rozrywki przyszedł na mecz, i obserwować jazdę włoskich kierowców, którzy by włączyć się do ruchu potrafili jechać pod prąd, a na właściwy kierunek wjeżdżać przez pas zieleni między palmami.



Poprzednie relacje z tej kategorii znajdziecie w dziale Na stadionach

Masz ciekawą historię z meczu europejskich klubów lub Mistrzostw Europy?
Wychodząc naprzeciw Waszym pomysłom, zachęcamy do przesyłania nam relacji i zdjęć! Wy również możecie mieć swój wkład w tworzenie materiałów na Legia LIVE!

Relacje prosimy nadsyłać na specjalnie przeznaczonego maila ultras@legialive.pl


















fot. Fumen
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.