Niepełnosprawni kibice Legii w Doniecku - fot. Legia LIVE!
REKLAMA

"Nigdy nie zostaniesz sam" - cz. III

Qbas - Wiadomość archiwalna

Trzeci odcinek przygód grupy niepełnosprawnych kibiców spod znaku "eLki" opowiada o ich problemach we współpracy z klubem, które pojawiły się po awanturach w Wilnie. Poznacie stanowisko w tej sprawie zarówno fanów, jak i byłego dyrektora ds. bezpieczeństwa. Będziecie mogli też przekonać się, że nasi bohaterowie to legioniści z krwi i kości, a ich kibicowska aktywność na różnych polach może być wzorem dla każdego. Ponadto dowiecie się o ich relacjach z piłkarzami. Bliżej poznacie też dwóch chłopaków z grupy: Maćka i Bartka. Zapraszamy do lektury!
Chuligani?

Problemy z władzami Legii zaczęły pojawiać się jesienią ubiegłego roku. Dyrektor ds. bezpieczeństwa Stefan Dziewulski, który koordynował wyjazdy zorganizowanych grup kibiców z Warszawy, w tym niepełnosprawnych, nigdy nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń: - Z początku było wszystko OK. Dawaliśmy listę nazwisk, Dziewulski ją podpisywał, potwierdzając, że ma nad tym wszystkim kontrolę i wysyłał do klubu, do którego jechaliśmy. Reszta, czyli kontakt i umawianie się z organizatorami meczu należało już do nas - potwierdza Bartek Pawlisiak. Aż nadszedł mecz Legii w Kielcach. Klub, po zajściach w Wilnie, odmówił organizacji meczów wyjazdowych dla swoich kibiców, czyniąc jednak wyjątek dla grupy niepełnosprawnych. Fani zatem jeździli na własną rękę, korzystając z gościnności kibiców innych klubów i przychylności ich władz. W Kielcach jednak zarządzający Koroną odmówili wpuszczenia legionistów. Natomiast niepełnosprawni dogadali się i mogli obejrzeć spotkanie. Nie spodobało się to dyrektorowi Dziewulskiemu, który próbował ingerować w listę wyjeżdżających. Sytuacja powtórzyła się przy okazji następnego wyjazdu do Poznania. Tym razem ostro zareagował Henryk Szlachetka, odpowiadający za bezpieczeństwo na stadionie Lecha, który w męskich słowach stwierdził, że nikt mu nie będzie mówił kogo ma wpuścić, a kogo nie. Od tamtego czasu grupa postanowiła zakończyć współpracę z panem Dziewulskim: - Wszystkie kwestie załatwiane są bezpośrednio z klubami, do których się wybieramy. Wysyłamy nazwiska mailem czy faksem i jest dobrze. Widocznie nie stanowimy takiego niebezpieczeństwa – śmieje się Bartek Pawlisiak.

Te zarzuty zdecydowanie odpiera Stefan Dziewulski. Twierdzi, że pomoc Stowarzyszenia grupie niepełnosprawnych ma służyć poprawie nadszarpniętego w mediach wizerunku SKLW. Podkreśla również, że Bartek uznał po prostu, że sam sobie poradzi z organizacją wyjazdu na mecz i nie musi tego zgłaszać klubowi. Dyrektor przypomina, że zgodnie z wytycznymi Polskiego Związku Piłki Nożnej i spółki "Ekstraklasa", grupy zorganizowane mogą jeździć na mecze tylko za akceptacją klubu. – Skoro nie ma tej zgody, wyjazdy organizowane są w sposób sprzeczny z prawem – twierdzi Dziewulski – Co więcej, narażają ich uczestników na niebezpieczeństwo, bowiem nie są zgłaszane policji. Gdy byliśmy informowani, dawało się znać policji, która trzymała wówczas rękę na pulsie czasem eskortując wręcz grupę pod stadion. Ostatnie argumenty odpiera Bartek Ciołek, twierdząc, że policja nie jest im potrzebna do bezpiecznego przejazdu. Choć dochodziło również do takich sytuacji, że sami musieli ich wzywać.

Stefan Dziewulski zarzuca Stowarzyszeniu Kibiców, że po kilku wyjazdach z niepełnosprawnymi chciało pozbyć się tego "problemu" i prosiło klub o zajęcie się sprawą. Tymczasem Bartek Pawlisiak twierdzi, że nic mu na ten temat nie wiadomo: - Powiem szczerze, robimy wszystko by nie oddać tych chłopaków klubowi. Za dużo razy się na nim zawiedli. Nawet gdy mamy problemy finansowe, nie prosimy władz Legii o pomoc. Trzeba się szanować. Skoro niby wychodziliśmy z takimi propozycjami, to czemu ten nasz wspaniały klub ich nie przyjął?! – dodaje oburzony.

Piłkarze, ale nie tylko.

Fascynacja kibiców danym klubem zaczyna się od oglądania popisów zawodników. Nie inaczej jest w przypadku grupy niepełnosprawnych. Oni również najpierw zachwycali się grą, zbierając autografy, oklejając pokoje plakatami. Z czasem zaczęli pojawiać się na treningach, na meczach. Byli coraz bliżej drużyny, znali wszystkich – od piłkarzy po magazynierów.

Maciek Miłek ma 30 lat i cierpi na rozszczepienie kręgosłupa. Skończył studia informatyczne. Od lat nie odpuszcza żadnego meczu. Już parę lat temu można go było spotkać w różnych miejscach Polski. Mówią o nim, że to największy fanatyk klubu. Gdy już wszyscy dawno opuścili stadion, on jeszcze czeka na piłkarzy przy autobusie. Czasem godzinę, czasem dwie. Jedzie do domu dopiero, gdy i oni odjeżdżają. Niektórzy myślą, że czeka na autografy, a on po prostu chce być do końca i pożegnać piłkarzy: - Nie potrzebuję autografów zawodników, bo widzę ich niemal codziennie 24 godziny na dobę. Można powiedzieć, że prawie mieszkam na Legii - śmieje się Maciek.

Niepełnosprawni kibice z błyskiem w oku wymieniają swych idoli z Łazienkowskiej: Wojciech Kowalczyk, Leszek Pisz, Stanko Svitlica, Artur Boruc czy ostatnio Jan Mucha i Aleksandar Vukovic. Podkreślają z dumą, że znają wielu piłkarzy i zawsze traktowani byli przez nich bardzo dobrze, jak koledzy. Gdy na trybunach w Warszawie panowała świetna atmosfera i był głośny doping, to zawsze wszyscy gracze, po każdym meczu, podchodzili do nich dziękując za wsparcie. Przybijali "piątki", poklepywali, pozowali do zdjęć. Wspominają to z żalem, bo od roku, w ramach protestu przeciwko polityce klubu, na stadionie panuje cisza. Kibice nie dopingują. I teraz do grupy podbiega jeden piłkarz, czasem dwóch, ale zazwyczaj żaden. Lepiej jest pod tym względem na meczach wyjazdowych. Najbliżej z grupą jest bramkarz Jan Mucha i obrońca Wojciech Szala. Warto przy tej okazji wspomnieć o graczach, zaprzyjaźnionego z Legią, biednego Zagłębia Sosnowiec, którzy po ostatnim meczu tych drużyn przekazali swoje trykoty fanom na wózkach: - Bardzo serdecznie im dziękujemy – mówi Przemek Plata.

Chętnie nawiązują też do historii. Wspominają mecze, które zapadły im głęboko w pamięci, a tę mają bardzo dobrą. Dominują słabe: – Porażka 2:3 z Widzewem Łódź w 1997 r. – iście grobowym głosem cedzi Bartek Ciołek, a pozostali przytakują. Rzeczywiście trudno zapomnieć spotkanie decydujące o tytule mistrza Polski. Legia prowadziła do 87 minuty 2:0, by cały dorobek roztrwonić w ciągu następnych 300 sekund. O wiele przyjemniej rozmawia się o najlepszych meczach: występach zespołu w Lidze Mistrzów (1995/96), wygranej 2:0 z Panathinaikosem Ateny w 1996 roku czy też słynnym 5:1 z Wisłą Kraków, trzy lata temu.

Z Bartkiem Mrozowskim i jego mamą spotykam się w upalne, sobotnie popołudnie. Obecność mamy – pani Marty – jest konieczna. Bartek cierpi na porażenie mózgowe i jest przemiennie sparaliżowany. Porusza się na elektrycznym wózku inwalidzkim. Nie mówi. Ubrany jest w czapeczkę z napisem "Legia" i koszulkę meczową Wojciecha Szali. Podobno jeśli już dostaną koszulki to właśnie od Wojtka. Pokój Bartka cały jest oblepiony plakatami z wizerunkami piłkarzy Legii: - Nawet pościel ma w barwach klubowych – uśmiecha się pani Marta. Mówi, że ich całe życie związane jest ze sportem. Zaczęło się od tego, że ojciec Bartka grał w piłkę nożną w warszawskich klubach i rodzina jeździła mu kibicować. Potem mieszkali w Hamburgu i tam również regularnie odwiedzali stadion miejscowego klubu piłkarskiego HSV: - Mamy pamiątkowe zdjęcia z wieloma gwiazdami piłki nożnej lat dziewięćdziesiątych. Zawsze ktoś do nas podchodził, poklepał Bartka, sprezentował pamiątkę. – A na mecze St. Pauli Państwo nie chodzili? – pytam nieco prowokacyjnie. – No co pan!? St. Pauli to tak jak Polonia!

Pierwszy raz sami pojechali na wyjazd do Ostrowca Świętokrzyskiego. Od tamtej pory starają się być na każdym meczu, chociaż nie jest to możliwe. Pani Marta mówi, że Bartek zawsze chce, zawsze próbuje ją namówić na wyjazd, skusić. Jeśli mama nie ma siły, Bartek robi smutną minę i wykonuje znak krzyża świętego: - Nie sposób mu wówczas nie ulec – kwituje pani Marta.

Bartek kręci się na wózku. Cały czas się uśmiecha. Widać, że też chciałby powiedzieć co myśli o klubie, o Stowarzyszeniu, wymienić swoich piłkarskich idoli...

Ale ich legijna pasja to nie tylko futbol, chociaż to on jest zdecydowanie numerem jeden. Przez cały rok można spotkać ich na meczach siatkarzy, koszykarzy czy hokeistów. Wprawdzie to niższe klasy rozgrywkowe i zawodnicy nie odnoszą żadnych sukcesów, ale - jak mówią moi rozmówcy – Legia to Legia, nasz klub. – W miarę możliwości wspieramy wszystkich grających z "eLką" na piersi.

cdn.
Nigdy nie zostaniesz sam - cz. II
Nigdy nie zostaniesz sam - cz. I

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.