REKLAMA

Uwaga! Zimowe okienko transferowe!

Qbas - Wiadomość archiwalna

Są dwie rzeczy, które pomagają kibicowi przetrwać zimową przerwę w rozgrywkach. Ta mniej istotna to wszelkiego rodzaju podsumowania, plebiscyty i tytuły za kończący się rok. Rzecz druga zaś sprawia, że niektórzy nie mogą spać po nocach, niecierpliwią się w ciągu dnia i nerwowo przeglądają wszelkie możliwe media w poszukiwaniu dobrych wieści. To oczywiście transferowa gorączka zimowej przerwy i oczekiwanie na hit transfer, nawet mimo faktu, że wartość tego pojęcia zdezawuował onegdaj Jacek Bednarz. Ale czy aby na pewno jest sens się tak denerwować? Przyglądając się bliżej poczynaniom Legii w tym temacie na przestrzeni ostatnich 15 lat można dojść do wniosku, że zima to nie jest najlepszy czas na "zakupy" piłkarzy do naszego klubu.
Przełom lat 1993 i 1994 nie zapowiadał przy Łazienkowskiej niczego dobrego. Odejście trenera Janusza Wójcika i przejęcie sterów przez nieopierzonego Pawła Janasa, a następnie wyrzucenie z klubu Dariusza Dziekanowskiego sprawiły, że nawet transfer Jerzego Podbrożnego, dwukrotnego króla strzelców, nie nastrajał optymistycznie. Ciąg dalszy doskonale znamy – szaleńcza pogoń za Górnikiem w lidze i suma sumarum potrójna korona. "Gumiś" tymczasem strzelił wiosną 11 goli. W kolejnych dwóch latach dołożył jeszcze 34 i odchodząc z Legii mógł pochwalić się imponującym dorobkiem 45 bramek przez 2,5 sezonu. Warto też jednak pamiętać, że w tym samym czasie z wypożyczenia do Polonii wrócił Janusz Hubert Kopeć, brat Artura. Ów magik piłki kopanej został nawet mistrzem Polski, bowiem zagrał w kilku meczach wiosną 1994 roku. Ot, taka ciekawostka.

Rok później cieszyliśmy się z transferu Tomasza Untona, ówcześnie gwiazdy piłkarstwa w Trójmieście. Środkowy pomocnik trafił do Warszawy z gdańskiej Lechii, ale trudno powiedzieć by zrobił furorę. 11 meczów na wiosnę 1995 i jeden gol nie rzucają na kolana. Z drugiej strony tamta linia pomocy może śmiało uchodzić za jedną z najsilniejszych w historii Legii. A z udziałem Untona, czy bez i tak cieszyliśmy się z obrony mistrzostwa. Pan Tomasz jesienią wrócił do Gdańska, gdyż po wzmocnieniach na Ligę Mistrzów w osobach Ryszarda Stańka i Tomasza Wieszczyckiego zrobiło się zwyczajnie za ciasno. Unton tułał się później po kraju. Grał nawet w bodajże VII lidze niemieckiej. Karierę kończył w rodzinnych stronach racząc swą grą kibiców (?) z Luzina i Pucka.

Szykująca się do ćwierćfinału Ligi Mistrzów Legia w zimie 1996 roku pozyskała trzech zawodników. Każdy z nich to osobny przypadek. Tomasz Sokołowski przychodził jako gwiazda Stomilu Olsztyn i wiązano z nim duże nadzieje. Trudno ocenić czy im podołał. Na pewno osiągnął z Legią niemało, ale wydaje się, że nigdy nie sprostał roli lidera drużyny. Może nie rozwinął dostatecznie swych sokolich skrzydeł? A może po prostu za dużo od niego wymagaliśmy, a on pewnego poziomu przeskoczyć zwyczajnie nie umiał? W tym czasie z wypożyczenia do ŁKS wrócił młodziutki Marcin Mięciel. "Mięcielek", jak go wówczas zwano, już wcześniej przebojem wdzierał się do pierwszego zespołu, niejednokrotnie z powodzeniem. Jako zmiennik był nawet mistrzem kraju w 1995 r. Prawdziwą gwiazdą został w następnych sezonach, ale właściwie niczego z Legią nie zwojował. Raptem dwa pucharki w 1997 r. Trzeci "muszkieter" to Roman Oreszczuk. Rosjanin, mający w swym CV CSKA Moskwa, trafił do nas z Rostselmasza Rostów. Złośliwi głoszą, że ówczesny dyrektor Mazurek wygrał go w karty podczas pojedynku w Moskwie ze Spartakiem. Roman, któremu miejsce musiał zrobić Andrzej Kubica późniejszy król strzelców w Izraelu, okazał się pierwszym kompletnym niewypałem za czasów rządów Janusza Romanowskiego. Był tak marny, że przez rok zagrał ledwie w 14 meczach, głównie jako zmiennik. Wolny, nieskuteczny i słaby kondycyjnie Oreszczuk zdobył tylko dwa gole w przedwstępnej rundzie pucharu UEFA. Zimą 1997 odszedł tam skąd przyszedł.

W tym samym czasie opuszczony przez Romanowskiego klub przejęli Koreańczycy z Daewoo, którzy akurat zajęli się robieniem biznesu na Żeraniu. Plany były ambitne, zarówno dla FSO, jak i dla Legii. Zaczęło się bardzo obiecująco. Do Warszawy rozsądnie ściągnięto dwóch czołowych ligowców – Pawła Skrzypka i Sylwestra Czereszewskiego oraz parę młodych, utalentowanych etc. – Jacka Magierę i Piotra Włodarczyka. Skrzypek, wbrew temu, co sugeruje nazwisko, był człowiekiem orkiestrą. Grywał na prawej obronie, na środku, jako defensywny pomocnik, rozgrywający czy prawy pomocnik. A jak jest się do wszystkiego, to zazwyczaj do... Tak naprawdę jednak Pawłowi w dużym stopniu rozwój sportowy zahamowały urazy. W sumie 4 sezony w Legii i tylko Puchar Polski. Kiepsko. Znacznie lepiej na jego tle wypadł "Czereś", który w swym dorobku ma nie tylko mistrzostwo, puchar i puchar ligi, ale też tytuł króla strzelców. Ciekawostką jest fakt, że grał wówczas w pomocy i to często z zadaniami w obronie. Tymczasem historia naszej młodzieży z zimy 1997 jest powszechnie znana. Piotrek Włodarczyk swego czasu został królem futbolu przy Łazienkowskiej. Do Warszawy trafiał w sumie trzykrotnie i kto wie, czy powiedział już ostatnie słowo? Jak na razie grzeje swą przerzedzoną czuprynę w Salonikach, od czasu do czasu nawet grywa tam w piłkę. "Magic" tymczasem zdobył dwukrotnie mistrzostwo, dorzucił do tego Puchar Polski i Puchar Ligi, a obecnie jako trener – asystent ma na koncie drugi Puchar Polski i walczy o kolejnego "majstra".

Zima w sezonie 1997/98 nie była już tak obfita transferowo. Zaczynała się era dominacji Wisły Kraków i Legia przegrywała boje właściwie o wszystkich godnych uwagi zawodników. Z braku laku cieszyliśmy się z pierwszego powrotu do klubu Cezarego Kucharskiego, który po nieudanym półroczu w Sportingu Gijon z radością pojawił się w Warszawie. Inna sprawa, że teraz pewnie wielu polskich piłkarzy chciałoby mieć taką "marną" rundę w Primera Division, jak miał "Kucharz" – 12 meczów i 2 gole. Równolegle z Ursusa na Łazienkowską trafił Maciej Sawicki. Maciek, jako pierwszy napastnik z Warszawy od czasów Wojtka Kowalczyka, z miejsca stał się ulubieńcem publiczności. Szybko okazało się, że do "Kowala" to mu jeszcze sporo brakuje, a i odporność na kontuzje jakby mniejsza. Z Legii pogonił go w końcu Franciszek Smuda. Sawicki trafił do Korony Kielce, w dobie jej trzecioligowych "sukcesów". Potem długo się kurował, aż wreszcie zakończył zawodową karierę i jak na absolwenta SGH przystało, zajął się biznesem.

Kolejne okienko transferowe to przede wszystkim nieudane podchody do Macieja Żurawskiego. Zamiast niego w Warszawie znalazł się Mariusz Śrutwa, znakomity snajper Ruchu Chorzów, ówcześnie panujący król strzelców (do spółki z Czereszewskim i Arkadiuszem Bąkiem). Pokładano w nim ogromne nadzieje, zwłaszcza, że duet Kucharski – Mięciel nie grzeszyli skutecznością za grosz. Śrutwa miał nawet niezłe wejście, bo dość szybko strzelił dwie bramki, potem dorzucił jeszcze dwie i ... koniec. Następny sezon to ledwie 3 gole w 10 meczach, a w efekcie powrót na Cichą. Jeśli Oreszczuk był niewypałem, to Śrutwa był totalną klęską. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz nowy zawodnik nie poradził sobie z presją i z życiem w stolicy.

Na przełomie lat 1999 i 2000 w Warszawie rządził Franciszek Smuda. A że wówczas pan Franek uchodził za nieomylnego, to koreańscy właściciele raz jeszcze sięgnęli głębiej do sakiewki. Problem w tym, że Smuda mocno przywiązał się do swych łódzkich podopiecznych i ściągnął nam Tomasza Łapińskiego, Rafała Siadaczkę, Pawła Wojtalę i Marka Citkę. Wszyscy oni i każdy z osobna byli wówczas piłkarskimi wrakami. Jeśli Śrutwa zawiódł, to brakuje słów by oddać rozczarowanie, jakim była owa czwórka. Łapiński i Wojtala nie grali prawie wcale, Citko strzelił przez 2 lata ledwie 6 goli, a Siadaczka okazał się diabetykiem. Koszmar.

Kolejna zima to ostatnie podrygi trenera Smudy. Zdążył on dokonać jeszcze racjonalnych transferów. Z Muranowa na Czerniaków przeniósł się Tomasz Kiełbowicz, wówczas czołowy polski lewy pomocnik i reprezentant. Ponadto defensywę wzmocniono białoruskim obrońcą Siergiejem Omieljanczukiem, co okazało się strzałem w "dziesiątkę". Białorusin, choć z początku niepewny i popełniający błędy, znacząco przyczynił się do zdobycia tytułu mistrzowskiego w kolejnym sezonie. Prawdziwym hitem jednak był powrót Wojtka Kowalczyka, który poprzednie lata spędził grając w piłkę w Hiszpanii i... leniuchując na Bródnie. "Kowal" dużo nie pograł i równie niewiele strzelił, ale sama jego obecność w drużynie sprawiła, że kibice jakby chętniej oglądali mierne mecze. Wojtek nie zapobiegł jednak katastrofie i rozprężeniu w zespole, a w efekcie fatalnym wynikom. Ba, podpadł kolegom, publicznie zarzucając im brak zaangażowania, a nawet korupcję.

Gdy Legia kroczyła po mistrzostwo w 2002, zimą wzmocniło ją tylko dwóch zawodników. Bułgarski bramkarz Radostin Stanew z marszu stał się czołową postacią nie tylko "wojskowych", ale i całej ligi. Marek Jóźwiak natomiast był już u schyłku kariery, ale jego doświadczenie i ogranie dało defensywie niezbędny spokój. Mimo ogromnych problemów finansowych legioniści ambicją, wolą walki i przygotowaniem fizycznym wręcz wydarli Wiśle tytuł.

Następna przerwa zimowa to jeszcze większe kłopoty finansowe i coraz dziwniejsze transfery. Pamiętacie jeszcze Zorana Mijanovicia i Ajazdina Nuhiego? Kompletne piłkarskie meteory. Ten drugi gra jeszcze w piłkę nożną, ostatnio w OFK Belgrad. Rok później do zespołu po raz trzeci trafił nasz dzielny "Władeczek". I pierwsza runda była jak z bajki! 10 goli w 12 meczach to nie lada wyczyn!

Zima sezonu 2004/05 to przede wszystkim oczekiwanie na hit transfer i szumne zapowiedzi Jacka Bednarza o świetnym napastniku, którego nikt nie znał. Cała sytuacja była o tyle śmieszna, że ówczesny trener Jacek Zieliński wymyślił sobie ustawienie 1-4-5-1, względnie 1-4-3-3, kompletnie nie mając do niego wykonawców. Zamiast tajemniczego atakującego do Warszawy trafili Łukasz Fabiański, Paweł Kaczorowski i Dariusz Zjawiński. Ponadto wrócił "syn marnotrawny" Aleksandar Vuković, zwany wówczas "Pinokio". Najlepiej na transferze do Legii wyszedł "Fabianek", obecnie bramkarz Arsenalu i kadrowicz. Klub też był zadowolony, bo zarobił na nim z kolosalnym przebiciem. Dariusz Zjawiński, fizjonomicznie wykapany Goofy, kopiąc się po głowie, szybko udowodnił, że I liga to dla niego za wysokie progi. Obecnie szaleje w trzecioligowym Świcie Nowy Dwór i idzie mu całkiem przyzwoicie. Historii Kaczorowskiego przypominać nie trzeba. Znany z zamiłowania do pieśni wszelakich i mizernego poziomu sportowego "Kaczor" dogorywa obecnie w GKP Gorzów Wielkopolski. Ciekawostką jest, że z Legii trafił do Wisły Kraków, a trudno sobie przypomnieć jakikolwiek transfer z Łazienkowskiej na Reymonta. "Vuko" natomiast bardzo długo pełnił w zespole rolę drugoplanową. Dopiero po odejściu Wdowczyka wrócił do łask, a w pełni postawił na niego Jan Urban. Trener zmienił mu pozycję i "demokratycznie" wybrał kapitanem. Serb jako defensywny pomocnik prezentował się przyzwoicie i wreszcie nikt nie wymagał od niego goli (zapomniał chyba jak się je strzela), ani otwierających podań (czasami sobie o nich potrafił przypomnieć). Ciąg dalszy znacie: nieporozumienia w sprawie wysokości kontraktu, fochy, chwilowe odrodzenie i odejście do Iraklisu Saloniki.

Następne zimowe okienko transferowe to prawdziwa czystka. Trener Wdowczyk wypędził z klubu wielu piłkarzy (m.in. Tomasza Jarzębowskiego i Jacka Magierę). Na ich miejsce przyszli ci mniej udani, jak Artur Chałas czy Słowak Michal Gottwald, choć temu drugiemu karierę w Polsce szybko złamała kontuzja. Słowak zapisał się jednak w klubowych annałach. Po przegranym meczu ze Stalą Sanok w Pucharze Polski, został w niejasnych okolicznościach wyrzucony, zresztą w towarzystwie "Władeczka". Teraz Gottwald gra w Bańskiej Bystrzycy, ale bez specjalnych osiągnięć. Ponadto Legia pozyskała młodego bramkarza Macieja Gostomskiego, który teraz łapie na wypożyczeniu w Sosnowcu. Po raz czwarty do klubu trafił też Cezary Kucharski, co jest chyba swoistym rekordem. "Kucharz" miał pomóc doświadczeniem i ambicją drużynie walczącej o mistrza. Z zadania się wywiązał i zakończył karierę. Prawdziwymi wzmocnieniami okazało się jednak trio Grzegorz Bronowicki, Roger i Edson. Z marszu wywalczyli sobie miejsce w podstawowym składzie i poprowadzili drużynę do mistrzostwa Polski. "Bronek" wprawdzie w Legii nie wzbił się na wyżyny swych umiejętności, ale prezentował się wystarczająco dobrze. Teraz gania się po klepiskach w Serbii, w barwach Crveny Zvezdy. Brazylijczycy wnieśli natomiast nową jakość do ligi i rzeczywiście premierowa runda w ich wykonaniu miała w sobie coś z magii. Roger został nawet Polakiem i reprezentantem kraju. Wkrótce może jednak opuścić nasz kraj, co uczynił już Edson, któremu skończył się kontrakt, a Brazylijczyk nie przystał na nowe, wg. niego niepoważne warunki.

Ostatnie dwie zimy to kompletna transferowa mizeria. Na przełomie 2006 i 2007 do Warszawy trafił Piotr Bronowicki, brat Grzegorza oraz za grube pieniądze Bartłomiej Grzelak, gwiazdor Widzewa. Obaj na Łazienkowskiej nie porwali tłumów. "Skuter" już odszedł do Piasta Gliwice, a notorycznie kontuzjowany Bartek ma jeszcze szansę udowodnić, że stać go na coś więcej niż jednorazowe przebłyski piłkarskiej klasy. Rok temu do drużyny doszedł jedynie niejaki i nijaki obrońca Balbino z bodajże IX ligi hiszpańskiej. Liczba jego występów zamknęła się okrąglutkim zerze i już w czerwcu skończyły mu się wakacje ufundowane przed dobrego wujka Mirka Trzeciaka.

Jaka okaże się ta transferowa zima? Na razie wieści są dobre – wrócił Tomek Jarzębowski. Ale za to odeszło dwóch ważnych zawodników (Vuković i Edson). Zespół wymaga wzmocnień, ale czy trafi się nam piłkarz, który będzie stanowił o sile drużyny? Przez te 15 lat nie było ich wielu. Podbrożny, Czereszewski, Radostin Stanew, Grzegorz Bronowicki, Edson i Roger to właściwie jedyni, którzy od razu wkomponowali się w zespół, podwyższając jego wartość. Niektórzy potrzebowali na to czasu (Mięciel w 1996 r., Magiera, Omieljanczuk, Fabiański). Jeszcze inni byli tylko cennym uzupełnieniem drużyny, lecz nie odgrywali pierwszoplanowych ról (Skrzypek, Kiełbowicz, Jóźwiak, Vuković, Kucharski w 2006 r.). Pozostali zwyczajnie nie poradzili sobie w Legii, choć niektórzy mieli jeszcze swoje kolejne szanse. Bilans zatem wypada dość średnio. Miejmy nadzieję, że zostanie poprawiony w najbliższym miesiącu.


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.