Adam Wielgosz obecnie prowadzi Żyrardowiankę - fot. Raffi
REKLAMA

Adam Wielgosz: Dziś idealistów się eliminuje (cz.2)

Bodziach i Fumen - Wiadomość archiwalna

Pewnie mało osób wie, ale koszykarska Legia mecze w roli gospodarza rozgrywała nie tylko na 29 Listopada i w hali na Bemowie. Jak wspomina Adam Wielgosz legioniści grali także w bardziej pojemnej hali Gwardii i na Skrze. "Hala Gwardii pękała w szwach! Dostać się na mecz było marzeniem wielu kibiców" - mówi w rozmowie z LL! wieloletni legionista. Zainteresowanie meczami "Zielonych Kanonierów" było tak duże, że ludzie ustawiali się wokół hali i nasłuchiwali wyniku... Dziś druga część rozmowy z Adamem Wielgoszem. Polecamy:
Jak przed laty wyglądały przygotowania do sezonu?
- Wszystkie przygotowania odbywały się na zgrupowaniach w górach. Jeździło się do Zakopanego, do Doliny Kościeliskiej. Tam dostawaliśmy mocno w tyłek, ale po stokach biegaliśmy jak kozice. A później był trening specjalistyczny i energii starczało na cały sezon. Jednak jak człowiek był ambitny, to trzeba było samemu się doskonalić, więc robiłem sobie przebieżki z domu na trening. Miałem blisko, bo mieszkałem na placu Konstytucji, więc biegałem Koszykową na Agrykolę w dół. Zresztą warto wspomnieć, że wówczas na Agrykoli była kuźnia talentów. Tam schodzili się wszyscy sportowcy, bez względu na dyscyplinę, czy przynależność klubową. Całe dzieciństwo tam spędziłem. To były takie czasy, że aby coś osiągnąć, to człowiek brał się za sport. Wtedy były jakieś perspektywy.

Kibicowaliście także piłkarzom Legii?
- Przyznaję, że nie każdego było stać, żeby kupować bilety na Legię. Ale obowiązkowo chodziliśmy na mecze. Zdarzało się wchodzić przez siatkę od strony kanałku lub przez korty, bocznymi boiskami. Taka była młodość chłopaka z Warszawy.

W przeszłości były plany budowy hali m.in. dla koszykarzy Legii. Sami zawodnicy też chyba o tym wiedzieli?
- Jak zaczynałem trenować w Legii, to już nas karmiono tym, że wkrótce będzie wybudowana hala. Jedna z koncepcji zakładała, że powstanie ona na cyplu Czerniakowskim. Później miała zostać wybudowana w miejscu zajezdni autobusowej na Torwarze. Z czasem sam Torwar miano adaptować, a później opowiadano nam o architektach, którzy opracowali plany, makiety, ale ciągle odwlekany temat, w końcu upadł. Efekt jest taki, że chyba jako jedyna europejska stolica, nie mamy hali z prawdziwego zdarzenia.

Na domiar złego obecni koszykarze Legii ćwiczą jedynie na 1/3 powierzchni sali.
- Gdy pracowałem w Poznaniu, a Legia grała w I i II lidze, to często utrzymywaliśmy kontakty. Zawiązane zostało Stowarzyszenie Koszykarzy Warszawy, które trwa do dziś. Poruszaliśmy różne tematy, w tym m.in. hali na Obrońców Tobruku. To, co zrobiono z tym obiektem, to jest skandal! Pamiętam, że kiedy przekazywano obiekt miastu, to w umowie miały być punkty, które miały zapewniać siatkarzom i koszykarzom pierwszeństwo w bezpłatnym korzystaniu z sali. A później doszło do tego, że z własnego, skromnego budżetu, klub musiał opłacać halę. To jest przykre, że właśnie w ten sposób miasto potraktowało tak zasłużony klub. Nie wiem kto miał w tym wszystkim interes, kto za tym stał, że doprowadzono do takiego stanu.

Jednocześnie uważam, że miasto nie powinno zarabiać na sporcie dużych pieniędzy. To jest jedyna szansa dla młodzieży, żeby ją odciągnąć od różnego rodzaju nieciekawych rzeczy, którymi się teraz zajmuje. Dawniej na Bemowie nie było nic. Lokalna młodzież miałaby wzorce do naśladowania.

Obecnie bez sponsora trudno osiągnąć w sukces w sporcie. Czy to główny problem Legii?
- Ciągłym problemem w Warszawie jest znalezienie sponsora. Naprawdę na prowincji dużo łatwiej załatwić takie sprawy. Tu się żyje innymi problemami. Polityka stoi na pierwszym miejscu, a zapomina się o przyziemnych sprawach. Jedyne co jest warte pochwały, to działalność poprzedniego burmistrza. Panu Włodzimierzowi Całce powinni pomnik postawić za to, że przy każdej szkole powstało boisko z prawdziwego zdarzenia. Ośrodek sportowy przy Obrońców Tobruku to też jego zasługa. To będzie owocować w przyszłości. Zresztą widzę jako nauczyciel, jak młodzież garnie się do sportu.

Widzi Pan iskierkę nadziei na odbudowę wielkiej Legii tak jak w Pruszkowie?
- W Pruszkowie był mocny sponsoring, dzięki czemu kupiono niemal cały skład. W zasadzie dwóch wychowanków zostało w Zniczu. W pewnym momencie Pruszków wszedł tak mocno na rynek koszykarski, że mógł mieć praktycznie każdego gracza w Polsce. Do tego należy dodać solidnych amerykańskich zawodników. A w Legii, szuka się tylko sposobu, aby ugrać jak najwięcej dla siebie. Z całego serca, gdybym tylko mógł, to przyłączyłbym się do odbudowy klubu, ale nie ma już dzisiaj miejsca dla idealistów. Takich ludzi się eliminuje, uważając za fanatyków.

Pod względem sponsoringu lepiej od Legii wypada Żyrardowianka.
- Podstawą powinno być znalezienie dobrego menedżera, który będzie chodził od firmy do firmy w poszukiwaniu pieniędzy. Aby rzetelnie wykonywał swoją pracę, należy dać mu odpowiednie profity np. kilka procent od umowy. W Żyrardowie mamy takiego człowieka, który jest w pełni zaangażowany w pozyskiwanie sponsorów. Potrzeba ludzi, którzy bezczelnie będą się starać, upraszać się, aż do skutku.
Szkoda, że wojsko tak szybko wyłączyło się ze wspierania koszykówki. Po transformacji powinien być okres przejściowy, a zrobiono wszystko gwałtownie. Klub rzucono na głęboką wodę.

A propos polityki. W MKS MOS Wola mieliśmy Wolską Izbę Rzemieślniczą jako sponsora. To były czasy kiedy Lech Wałęsa rozwiązał rząd Jana Olszewskiego. Na drugi dzień dostaliśmy pismo z podziękowaniami za współpracę.

Które spotkanie w barwach Legii wspomina Pan najlepiej?
- Trochę tych spotkań było. Pamiętam, gdy pojechaliśmy młodzieżowym składem na spotkanie z Wisłą Kraków [w 1975 roku - przyp. LL!]. Wówczas śp. Bogdan Sieradzan rozgrywał swój mecz życia przeciwko ekipie naszpikowanej reprezentantami Polski. Wówczas wygraliśmy, a dramaturgia pojedynku była niesamowita. Wspomniany Bogdan zdobył ponad 40 punktów mając przed sobą Seweryna, lidera na pozycji rozgrywającego. Stanęliśmy na głowie i ambicją wygraliśmy tamto spotkanie.

Pamiętam również mecze, w których byliśmy o krok od sprawienia sensacji, jak choćby z Fidesem Neapol [w 1/4 Pucharu Zdobywców Pucharów - przyp. LL!]. Jednak wtedy mieliśmy głowę zaprzątniętą innymi sprawami. W tamtych czasach trzeba było trochę pokombinować, żeby przywieźć trochę groszy do Polski. Nie było jak teraz, że wszystko ma się zapewnione. Wtedy na przysłowiową coca-colę, trzeba było się trochę napracować. W głowie były interesy, a nie granie, choć były to zacięte zawody. Pamiętam Piotrka Franczaka, który się umiał motywować wybitnie na czarnoskórych zawodników. Był on niekoronowanym królem rzutów z dystansu. Potrafił trafiać nawet zza połowy.

Ponadto był szereg różnych wyjazdów. Mogłem wtedy zwiedzić niemal całą Europę. To było pierwszą nagrodą, którą dawała koszykówka. Natomiast zwykłym ludziom, nie dane było wyjechać poza granice Polski.

Słynny mecz z Realem rozegraliście w hali Gwardii. Często zdarzało się Wam grać w innych halach?
- Oczywiście. Graliśmy mecze np. w hali Gwardii Warszawa przez kilka sezonów. Po prostu hala przy 29 Listopada była za mała. Jak trener Andrzej Pstrokoński prowadził zespół to ściągnął ciekawych zawodników jak Grzegorz Korcz, Waldemar Kozak, Jacek Dolczewski. Była wtedy mocna grupa koszykarzy. Hala Gwardii pękała w szwach! Dostać się na mecz było marzeniem wielu kibiców. My dostawaliśmy kilka wejściówek do rozdania i zawsze wielu przyjaciół było na nie chętnych. Iść na mecz koszykówki należało do dobrego tonu, bo ten sport był bardziej popularny w tamtych czasach, niż obecnie.
Zresztą obiekt Gwardii był jedynym, na którym można było rozegrać mecze z udziałem większej grupy kibiców [około 5 tysięcy - przyp. LL!].

W hali przy 29 Listopada była specyficzna atmosfera, ale mecze mogła oglądać garstka widzów.
- Na 29 listopada mogło zawitać maksymalnie 300 sympatyków. Pamiętam, że często wywieszano poza salę głośniki, żeby ludzie, którzy nie dostali się na spotkanie, mogli na ulicy nasłuchiwać wydarzeń z parkietu. Spiker informował wtedy o poczynaniach na parkiecie nie kibiców siedzących czy stojących w hali, a tych zgromadzonych przed nią.

Na derby z Polonią cała ulica była zapchana ludźmi! A przecież wtedy nie było transmisji telewizyjnych...
Pamiętam też, że z fińskim zespołem w europejskich pucharach graliśmy na Skrze, bo nasza sala na 29 listopada nie spełniała wymogów do rozgrywek międzynarodowych.

Kiedy było przeniesienie na Obrońców Tobruku?
- To było wtedy, gdy zostałem oddelegowany do pracy z młodzieżą. Jako MOS Wola się przenieśliśmy na teren AWF-u, bo wtedy Warszawa była podzielona między kluby. Istniała Skra, Polonia, Legia i AZS w ekstraklasie. Wtedy kluby zmuszone były do posiadania patronatu nad dwiema szkołami. I kiedy ta szkoła powstała, to zawiązaliśmy pierwsze grupy, który ćwiczyły w obecnej hali na Bemowie jeszcze na betonie i koszach ściągniętych z Myśliwieckiej [z Agrykoli - przyp. LL!]. Jako pierwszy Legię w roli trenera w nowej hali prowadził Janek Kwasiborski [sezon 1992/93 - przyp. LL!].

Rozmawiali Bodziach i Fumen

Część pierwsza rozmowy

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.