Ryszard Michalski - fot. Andrzej Szczęsny
REKLAMA

Wspomnienia wielkich pięściarzy Legii: Ryszard Michalski cz.I

Bodziach i Kras - Wiadomość archiwalna

Obszernym wywiadem z Ryszardem Michalskim rozpoczynamy wspomnienia wielkich pięściarzy Legii. Sekcja bokserska Legii zdobywała 21 razy tytuł drużynowego mistrza Polski. Trzykrotnie, w wadze półciężkiej, wywalczył go Ryszard Michalski - ostatni przyjęty do Legii zawodnik, który do dziś pracuje w naszym klubie w roli trenera. Jak toczyły się jego losy, jak wyglądały dawniej walki, a także gdzie boksowali legioniści - tego wszystkiego dowiecie się z naszej rozmowy. Poniżej część pierwsza:

Kiedy i jak zaczęła się Pana przygoda z boksem?
Ryszard Michalski: Zaczęło się to w 1978 roku. Jeden z moich kolegów zapytał, czy zamiast siedzieć na podwórku i pić alpagi ze złodziejaszkami, nie poszedłbym na salę bokserską. On już 2-3 miesiące wcześniej zaczął uprawiać boks. Skusił mnie tym i poszedłem z nim na trening Polonii Warszawa. Miało to miejsce przy ulicy Foksal 19. Dziś jest tam jakiś klub. Tak zaczęła się moja przygoda z boksem.

Kiedy trafił Pan do Legii?
- Jak się rozleciała Polonia, ja i Tomek Nowak trafiliśmy do różnych drużyn. On poszedł do GKS-u Jastrzębie, a ja do Stali Rzeszów. Później przyszła do mnie Gwardia. Już miałem do niej iść, ale upomniało się o mnie wojsko i dostałem bilet.

W którym to było roku?
- Do wojska poszedłem w 1985 roku. W jednostce wojskowej byłem pół roku. Jednostka mieściła się we Włodawie na Bugu. W wojsku przeszedłem studniówkę, trzepanie futra, pasowanie na wartownika, przycinkę na jedną dziurę... Stamtąd już przygotowany poszedłem do Legii.

Przez te pół roku nie było mowy o żadnych treningach?
- Nie było mowy. Było tylko pielenie pól i warty. W Legii zaczęło się boksowanie z najlepszymi. Drużyna bokserska Legii Warszawa to był samograj. Im trener nie był potrzebny, to byli zawodowcy. Oni wiedzieli co mają robić. Moimi trenerami byli Wiesław Rutkowski i Sylwester Kaczyński.

Jakim pięściarzem był Ryszard Michalski?
- Byłem przeciętnym zawodnikiem. Indywidualnie byłem młodzieżowym mistrzem Polski w wadze półciężkiej. Stoczyłem bardzo zażarty pojedynek z Wieśkiem Dyłą, późniejszym pogromcą braci Skrzeczy. Nie pamiętam, który to był rok, ale w wywiadzie dla PS, po tym jak pierwszy raz zdobył MP seniorów, powiedział, że najbardziej wspomina walkę ze mną. W seniorach mistrzostwo Polski zdobywałem tylko w drużynie (trzykrotnie). Sekcja bokserska Legii 21 razy zdobywała tytuł drużynowego mistrza Polski. To o czymś to świadczy, nie?

Legii zarzuca się, że zabierała zawodników innym...
- Mówiło się, że Legia nie bazuje na swoich zawodnikach, tylko ściąga zawodników z innych klubów i dlatego zdobywa mistrzostwa Polski. Zgoda, mogło tak być, ale było wielu takich zawodników, którzy dzięki tej sekcji wspięli się na szczyty swoich możliwości. A jak z odeszli z tej sekcji to nie odnieśli znaczących sukcesów. Z moich lat takim przykładem może być Grzesiek Pracki, którego serdecznie pozdrawiam. W Legii był kozakiem - zrobił mistrza Polski seniorów indywidualnego i w drużynie. To samo Biegalski, były mistrz Europy.

Z jakimi drużynami rywalizowała wówczas bokserska Legia? Kto był najtrudniejszym przeciwnikiem?
- Z Czarnymi Słupsk, Gwardią, GKS-em Jastrzębie, Śląskiem Wrocław. Jastrzębie oferowało zawodnikom mieszkania i dobre pieniądze.

Czym zawodników przekonywała Legia?
- Zostawało się żołnierzem zawodowym, dzięki czemu można było wcześniej pójść na emeryturę. Ja poszedłem na emeryturę w wieku 38 lat. Po półtora roku boksowania jako żołnierz służby zasadniczej dostałem propozycję podpisania na zawodowego. Podpisałem i dostałem stopień plutonowego, wówczas najniższy dla żołnierza zawodowego. Ponadto dostałem mieszkanie. Małe, bo małe, ale własne. Dziś mogę powiedzieć, że miałem przyjemność boksować z najlepszymi zawodnikami w tym kraju.

Jak wyglądały treningi, jak często trenowaliście?
- To była praca. Treningi odbywały się w okresie przygotowawczym 2 razy dziennie, później w okresie startowym raz. Zawody były co sobotę-niedzielę. To były mecze ligowe - raz boksowaliśmy u siebie, raz jeździliśmy na wyjazdy. Tak życie zleciało. Ale wtedy liga była ligą…

Gdzie odbywały się Wasze walki ligowe?
- Najpierw na Gwardii, później na Torwarze. Siedziba sekcji była cały czas na Łazienkowskiej. Zresztą praktycznie wszystkie sekcje były wtedy razem. Wszyscy się spotykali w słynnym bufecie u Pani Zosi. Były zbyty, dowcipy, kawały...

Gdzie dokładnie znajdował się ten bufet?
- Tam, gdzie do niedawna było wejście główne na trybunę Krytą. Tam gdzie jeszcze kilka tygodni temu stały puchary dookoła, a po lewej stronie był bufet. Dziś nawet nie wiem co się w tym miejscu znajduje.

Wasza sala treningowa znajdowała się na parterze.
- Tak, na parterze mieliśmy salę ringową z dwoma ringami oraz dużą salę do rozgrzewki. Wisiały tam worki oraz kosze, na które często graliśmy.

Ile czasu spędzaliście każdego dnia na Legii?
- Minimum 3 godziny. Każdy przyjeżdżał wcześniej, wypijał kawkę, po czym szło się na trening. Po treningu kolejna kawka. Spotkanie z kumplami, to było życie. To było jak jedna rodzina. W 1990 roku jak już nas wyrzucili ze stadionu na Forty Bema to już nie było to. To było rozwalenie klubu.

Jak wyglądały tereny, na które się przenosiliście?
- Dziewiczo. Tam nic nie było!

Budynek, w którym na Fortach funkcjonowała sekcja bokserska, wcześniej pełnił rolę kina.
- Ten budynek, w którym mieści się teraz sekcja bokserska to był klub oficerski. Tam było kino, kawiarnia. Tam odbywały się występy artystyczne. Swego czasu gościł tam nawet Nikita Chruszczow. Budynek jest historyczny, a dziś się sypie. Gdy się przenieśliśmy sala wyglądała źle. Musieliśmy wszystko w niej robić - trzeba ją było zaadaptować do naszych potrzeb. Musieliśmy wszystko rozmontować, przywieść, zmontować. Ale jakoś trzyma się do dzisiaj.

Tam cały czas były dwa ringi ?
- Jak się tam sprowadziliśmy to były dwa małe ringi - tam, gdzie teraz jest siłownia. Tu, gdzie obecnie jest ring na dużej sali, kiedyś była scena. Był tam też parkiet. Jak się na niego wchodziło to klepki wyskakiwały. Dopiero jak PKOL dał pieniądze, to sala zaczęła wyglądać. Obecnie to jedna z lepszych sal do uprawiania boksu. Gwardia takiej nie ma, zresztą w całej Warszawie takiej nie ma na sto procent. Nawet jak zbiera się reprezentacja, to przyjeżdża na Forty Bema i ćwiczy u nas. Obiekt legijny jest doskonały - jest gdzie biegać, ćwiczyć, jest gdzie zjeść (Restauracja Olimpijska). Jest także zaplecze hotelowe - choć może słabe, ale wystarczy trochę kasy w to włożyć i będzie super. Ale z drugiej strony jest to też intratne miejsce i pewnie ktoś je wkrótce kupi. Zburzą sport, zrobią bloki...

Czy do końca istnienia sekcji startowaliście na Torwarze?
- Tak, ale starym Torwarze.

Jak wyglądało zainteresowanie Waszymi meczami?
- Było naprawdę bardzo duże... Ludzie lubili przychodzić oglądać boks. W lidze były naprawdę dobre walki. Rundy trwały po 3 minuty. Wtedy nie było kasków, ludzie się przewracali, były nokauty. Kibiców to cieszy. Teraz są jakieś maszynki, sędziowie wypaczają walki... Ci, którzy powinni ciągnąć tę dyscyplinę do góry, niestety ją popsuli.

Ile mógł trwać taki mecz bokserski?
- Dwie i pół godziny. Jak były mecze bokserskie na Gwardii, gdy boksowała Legia, czy Gwardia, to trybuny były pełne. Tam były trybuny z dużym spadem - było tam boisko koszykówki, piłki ręcznej. Ring stał na środku, a dookoła przepełnione trybuny. Na trybunach mnóstwo dziadków i te ich słynne komentarze... większość z nich nie do powtórzenia.

Były jakieś formy dopingu dla zawodników?
- Były przeróżne okrzyki w stylu "Pluń mu w oczy". Dziadki miały bujną wyobraźnię i trudno dziś powtórzyć tamte okrzyki, w ogóle tą atmosferę.

Trzymaliście się z zawodnikami z innych sekcji, dopingowaliście nawzajem?
- Tak było. Chodziliśmy na piłkę nożną, siatkę, kosza, bo było blisko. Najmniej na strzelanie i konie, bo te sekcje były stosunkowo daleko. Koszykarze i siatkarze grali na 29 Listopada. Teraz jest tam sekcja gimnastyczna. Chodziliśmy też na zawody ciężarowców. Wtedy wszyscy się znali. Spotykaliśmy się przede wszystkim u Zośki. Tak jak teraz w przypadku sekcji bokserskiej u nas w budynku "u Wojtka".

Z piłkarzami też się trzymaliście blisko?
- Z piłkarzami to do dzisiaj. Krzysiek Kosedowski najbardziej koleguje się z nimi. Czasy, kiedy Okoński grał w Legii... To był zabawowy facet - nie ma co. Okoński to był taki piłkarz, który miał jedną nogę.... lewą. Trzy dni nie trenował, w środę przychodził poruszał się , w sobotę grał mecz i był jednym z najlepszych zawodników. Ludzie dla niego przychodzili na stadion. Teraz tego już nie ma. I taka Legia jak kiedyś już nie wróci. Teraz to już nie jest Legia, to jest ITI, a Legia to jest na Powązkowskiej. Ta bieda - nie ma gdzie trenować, za co sprzętu kupić - to dziś jest Legia Warszawa.

A na meczach piłkarski siedzieliście na Krytej czy Żylecie?
- Na krytej. To była trybuna honorowa. Na Żyletę nie każdy chciał chodzić - tam było za głośno. Natomiast znaliśmy się ze wszystkimi kibicami - wcześniej z Kojakiem, później z Bosmanem. Kojak to był taki starszy gość. Chodził w piżamie po Śródmieściu, miał opaskę wokół głowy i goździka z tyłu (śmiech). Ponadto w Teatrze Żydowskim grał parę ról. Na mecze przychodził np. w smokingu, z cygarem. Na pewno zachowały się jakieś zdjęcia, jak siedział na Żylecie z balonami w muszce i smokingu i popalał cygaro. W latach 80-tych to dla wszystkich był szok.

Z basenów Legii mogliście korzystać bezpłatnie?
- Mogliśmy korzystać ze wszystkiego bezpłatnie na Legii. Trzeba było tylko dograć godziny, żeby komuś nie przeszkadzać.

Basen był miejscem spotkań wielu ludzi - artystów, ale nie tylko...
- No nawet brygada pana Misztala przychodziła trenować tam jak jeszcze był antyterrorystą na lotnisku, a później wziął to Dziewulski. Na basenach Legii ćwiczyli wejścia z wody do pontonu itd. To był najlepszy basen w Warszawie. Niestety w końcu kazali ten basen rozebrać, bo rzekomo groził zawaleniem. Ci co rozbierali to się za głowę łapali, kto wydał taką decyzję! Tam przecież była ruska stal, który nas by jeszcze przeżyła.

Gdzie odbywały się obozy przygotowawcze?
- Latem w Pionkach pod Radomiem. Wcześniej jeszcze w Złotowie, ale najczęściej w Pionkach i Olsztynie. Zimą jeździliśmy do słynnych Kir. Kiry były piękne. Przed Zakopanem w dolinie Chochołowskiej, ze słynną knajpą Harnaś. Tam był taki ośrodek biathlonowy, sauna nad potokiem...

Na jak długo wyjeżdżaliście?
- Zawsze bite dwa tygodnie.

Oprócz treningów taki obóz był możliwością integracji zawodników?
- My byliśmy zintegrowani jak wielka rodzina. Ciągle każdy sobie pomagał nawzajem.

Były wówczas chrzty, gdy przychodził nowy zawodnik?
- Jak ktoś nowy przychodził do drużyny to każdy go klepnął po dupie i już był w drużynie. Prawdziwe chrzty to raczej były w wojsku.

Rozmawiali Marcin Bodziachowski i Łukasz Żurowski

CDN

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.