Srdja Kneżević - fot. Woytek
REKLAMA

Kneżević: To nie jestem ja

turi - Wiadomość archiwalna

Jesienią nie miał powodów do zadowolenia. Kontuzja uniemożliwiła mu pokazanie na co go stać. Do Warszawy przychodził jako zawodnik, który z Partizanem Belgrad kroczył od sukcesu do sukcesu. Przenosiny na Łazienkowską miały być krokiem naprzód. "Nie nazwę mojej gry katastrofą, ale to na pewno nie byłem ja, i nadal nie jestem ja. Umiem grać dużo lepiej. Ale wiem, jakie nadzieje ze mną wiązano" - mówi w rozmowie z magazynem "Legioniści" Srdja Kneżević.

Być może już w spotkaniu z Ruchem Chorzów otrzyma szansę gry, ponieważ za żółte kartki musi pauzować Jakub Rzeźniczak. Podczas obozu w Hiszpanii przeprowadziliśmy rozmowę z Kneżeviciem. Zapraszamy do lektury!


Srdja, dobrze czujesz się w Legii? Na obozie (rozmawialiśmy w Costa Ballena - przyp. red.) stoisz raczej z boku, z nikim się nie trzymasz. Miro Radović mówi o tobie „trochę zamknięty w sobie, ale super chłopak”.

Srdja Kneżević: Nie, nie - to nie tak. Na zgrupowaniach jestem zwyczajnie zmęczony, a poza treningami nie ma czasu na nic więcej - widujemy się z kolegami tylko na obiadach czy kolacjach. Poza tym mój polski to katastrofa...

Co ty mówisz? Radzisz sobie bardzo dobrze.
- Polski to trudny język. Rozumiem wszystko, staram się mówić, ale kiedy jestem zmęczony, nie potrafię się skoncentrować, i od razu idzie mi po polsku dużo gorzej. I tak jest mi jednak łatwiej, w końcu jestem tu już pół roku.

Stracone pół roku?
- Dobrze mi tutaj. Ludzie są dobrzy, to dla mnie bardzo ważne. Legia ma dobrą drużynę, organizacja w klubie mi się podoba. Właściwie od początku pobytu w Legii mam jeden, za to decydujący o wszystkim, kłopot - kontuzję. To jest mój duży problem. Kiedy nie mogłem trenować, mecze Legii oglądałem z trybun, a Partizana grającego w Lidze Mistrzów w telewizji, było mi bardzo ciężko. Oni tam grają, a ja mam kontuzję, nie mogę nawet ćwiczyć, nie mogę zrobić nic. To najcięższy okres w całej mojej karierze, najcięższy. I jesteś tu sam, nie masz nikogo, sam nad wszystkim rozmyślasz, sam idziesz do szpitala na zabieg. Wiem, nie można się nad tym tak rozwodzić, to jest futbol. Muszę spokojnie czekać.

Kiedy przychodziłeś do Legii, kibice myśleli: to będzie pewniak. Kilka lat w składzie Partizana, tytuły, gra w pucharach. Tymczasem przed kontuzją też nie było na boisku dobrze.
- Ja tak nie myślę. Na początku nie mieliśmy szczęścia. Pierwszy mecz, z Polonią, mógł ułożyć się przecież inaczej - przy stanie 0-0 to my mieliśmy dwie sytuacje bramkowe. Później gol dla rywali, z 30 metrów, i poszło po ich myśli. Owszem, mieliśmy ciężki początek. Zupełnie nowa drużyna, siedmiu nowych piłkarzy, byliśmy zagubieni, nie tylko ja miałem z tym problem. Nie nazwę mojej gry katastrofą, ale to na pewno nie byłem ja, i nadal nie jestem ja. Umiem grać dużo lepiej. Ale wiem, jakie nadzieje ze mną wiązano - przychodzi nowy zawodnik i każdy myśli, że będzie hitem. A tymczasem jest ciężko - wszystko, z czym masz do czynienia, jest nowe. Po sześciu miesiącach wszyscy jesteśmy mądrzejsi, drużyna jest ustabilizowana. Myślę, że wiosną Legia będzie grać na miarę oczekiwań, że będzie bardzo dobrze. Myślę, że zajmiemy pierwsze miejsce.

Urodziłeś się w Belgradzie i całe życie spędziłeś w Belgradzie. Skąd nagle pomysł wyjazdu zagranicznego właśnie do Polski? Z Partizanem też walczyłeś o Ligę Mistrzów czy Ligę Europy.
- Wiedziałem, że w Polsce to Legia jest największym klubem. Myślałem, że dzięki temu transferowi moja kariera będzie się rozwijać, pójdę w górę. W ostatnich trzech latach gry dla Partizana zdobyłem w Belgradzie trzy mistrzowskie tytuły i dwa Puchary Serbii. Zdobyłem i stwierdziłem: już wystarczy. Doszedłem do wniosku, że w Partizanie osiągnąłem wszystko, więcej się nie da, że doszedłem do tego punktu, w którym każdy piłkarz potrzebuje nowych wyzwań, do pewnej granicy nie do przejścia. Dostałem ofertę z Legii i od razu się na nią zdecydowałem: idę! Skontaktowałem się jeszcze z Rado, który zapewnił mnie, że to dobry wybór.

To była jedyna oferta jaką dostałeś?
- Tak. Zresztą ja nawet nie czekałem na oficjalne otwarcie letniego okna transferowego. Zapytanie od Legii wpłynęło na 20 dni przed tym, jak zaczęły się transfery w Europie. „Nie chcę już czekać, mam ofertę, załatwmy to od razu” - stwierdziłem. Rok wcześniej odrzuciłem ofertę z Bragi...

Dlaczego nie chciałeś grać w Portugalii? Ładny kraj, Liga Mistrzów, teraz 1/16 finału LE...
- Działacze z Bragi wypatrzyli mnie, kiedy graliśmy tam z Partizanem w Lidze Europy. Drużyna ta nie grała jednak wówczas nic specjalnego, byli w środku tabeli ligi portugalskiej. Pomyślałem - nie chcę, zostaję w Belgradzie. I co? Braga z drugiego miejsca awansowała później do Ligi Mistrzów. Teraz była propozycja z Legii i uznałem, że drugi raz się zastanawiać nie będę. Futbol jest jednak przewrotny - ja zdecydowałem się na transfer do Legii, a Partizan trafił do Ligi Mistrzów. Taka jest piłka, takie jest życie - nigdy nie wiesz na sto procent, czy wykonasz dobry ruch, czy będzie lepiej, czy gorzej. Nie mogłem czekać. Teraz jestem tutaj, mam 2,5-letni kontrakt i chcę wrócić do formy.

Paradoksalnie Legii ciężej się zakwalifikować do europejskich pucharów niż Partizanowi.
- Partizan co roku walczy o awans do Ligi Mistrzów, a kiedy przegrywamy z wielkimi, gramy w UEFA/Lidze Europy. Polska i Serbia to jednak piłkarsko dwa światy. Serbscy zawodnicy grają dobrze, bez dyskusji, ale po 60-70 minutach nie mają siły biegać. Polska piłka jest zupełnie inna - mocna, fizyczna, biega się tu od pierwszej do ostatniej minuty. W porównaniu z tempem w polskiej ekstraklasie, w Serbii gra się spacerkiem. Daję z siebie wszystko, ale jest ciężko. Zaskoczony już jednak nie jestem - wiem jak się trenuje, jak się gra.

Pod względem pieniędzy w obu tych ligach też jest przepaść?
- Tak, jest. Polska to wielka ziemia, w Serbii dobre pieniądze płacą w zasadzie tylko w Partizanie, „Czerwonej Zvezdzie” i Vojvodinie, przy czym w Partizanie największe. Zresztą w Serbii liczy się tylko Belgrad. W serbskiej ekstraklasie gra chyba siedem drużyn ze stolicy. Na kolejne mecze zgodnie z terminarzem możesz sobie jeździć samochodem, albo chodzić spacerem (śmiech).

Przynajmniej jeśli chodzi o kibiców nie przeżyłeś szoku. Derby Belgradu są znane z dobrego dopingu w całej Europie.
- To jest coś specjalnego. W Partizanie czy na meczach w domu, czy na wyjazdach, kibice byli naszym dwunastym zawodnikiem. Nie byłem w Partizanie jakąś gwiazdą, kibice zrozumieli mój wybór, to że chcę odejść i się rozwijać. Mam serbską telewizję, oglądam mecze Partizana, patrzę co oni tam teraz robią. Zresztą nic dziwnego, bo urodziłem się w Belgradzie, mieszkałem w centrum miasta, a w Partizanie gram od dziewiątego roku życia. W Serbii liczą się tylko „Red Star” i Partizan. OK, trochę kibiców ma RAD, trochę Vojvodina, ale o czym mówimy - tu, w Polsce, nawet drużyny z trzeciej ligi mają kibiców, zainteresowanie piłką w Polsce jest dużo, dużo większe. Kibice Legii? Uuu... (Srdja z niedowierzaniem kręci głową - przyp. red.) ...Nie mogę uwierzyć. Ze względu na problemy zdrowotne oglądam to wszystko z trybun. To jest super, super...

Kibice czekają na twój powrót i liczą, że w końcu pokażesz co potrafisz.
- Wracam i będę robił wszystko, by dojść do formy. Zdaję sobie jednak sprawę, że muszę być cierpliwy. To nie trwa dzień czy dwa. Przede mną dużo pracy. Każde ćwiczenie na treningu wykonuję na maksa, ale najbardziej boli, że to wciąż nie jestem ja. Wiem, że potrzebuję czasu. Nie oglądam się na innych, na rywali do miejsca w składzie, patrzę tylko na siebie.

rozmawiała: turi

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.