W meczu ze Śląskiem legioniści nie ustrzegli się wielu błędów w obronie - fot. Woytek
REKLAMA

Analiza: Zbyt dużo błędów własnych

Jan Wiśniewski - Wiadomość archiwalna

Wczorajsze spotkanie defensywa Legii Warszawa zagrała w zupełnie nowym zestawieniu. Na prawej stronie pojawił się Artur Jędrzejczyk, który po ostatnim meczu z Górnikiem Zabrze zastępuje Jakuba Rzeźniczaka. W środku szansę debiutu w tym sezonie na ekstraklasowych boiskach otrzymał ostatnio kontuzjowany Dickson Choto - zastępował on na tej pozycji Marcina Komorowskiego.
Jedynym pewnym punktem obrony w tegorocznych rozgrywkach są Jakub Wawrzyniak i Michał Żewłakow. Obaj w pełnym wymiarze czasowym wystąpili we wszystkich rozegranych do tej pory pojedynkach.

Michał Żewłakow pierwszą okazję do interwencji miał już w 1. minucie gry, kiedy po rzucie wolnym wykonywanym przez Sebastiana Milę skutecznie wybił piłkę głową.
Kapitan Śląska był jednak wczoraj dla legionistów nieuchwytny. Pokazuje to pierwsza bramka dla gości, przy której nie dość, że rywala nie upilnował Jakub Wawrzyniak, to jeszcze linii spalonego nie utrzymał Artur Jędrzejczyk. W tej sytuacji Mila po przejęciu dobrego podania od Dariusza Sztylki popędził prawą flanką, podał do niepilnowanego Łukasza Madeja i ten pokonał Wojciecha Skabę. Przy samym strzale w porę do przeciwnika nie zdołał także doskoczyć Ariel Borysiuk, a sam golkiper warszawian zasłonięty był przez Dicksona Choto.



W późniejszych fragmentach pierwszej połowy gra formacji obronnej wyglądała już nieco solidnej. Dobrze prezentował się Choto, który starał się jak najszybciej doskakiwać do rywala, aby ten nie zdołał odwrócić się z futbolówką do bramki. Jednak w 30. minucie zawodnik z Zimbabwe niezbyt pewnie interweniował przy rzucie rożnym dla Śląska, kiedy to zdecydowanie zbyt krótko wybił głową piłkę i ostatecznie do dobrej sytuacji strzeleckiej doszedł Marek Wasiluk.

Pięć minut przed końcem pierwszej odsłony meczu Mila nie wykorzystał jak dotąd najlepszej dla siebie okazji na zdobycie premierowej bramki w tegorocznym sezonie. Marian Kelemen posłał długą piłkę do Johana Voskampa, Holender głową zgrał do Piotra Ćwielonga, który wypatrzył wbiegającego w pole karne rywali Milę, ale piłka po jego strzale przeleciała obok bramki. Nie wracając za rywalem, błąd popełnił Janusz Gol, jednak nie popisali się też Wawrzyniak, Choto i Żewłakow, ponieważ pozostawili bez opieki tuż przed bramką Voskampa, a dodatkowo żaden z nich nie kwapił się do zablokowania uderzenia wrocławskiego pomocnika.



Drugi gol dla podopiecznych Oresta Lenczyka był niestety również konsekwencją błędu w obronie. Najpierw Łukasz Madej posłał bardzo dobrą piłkę za linię defensywy do Sebastiana Mili. Jak pokazały telewizyjne powtórki nie było tutaj mowy o spalonym (na nim byli jedynie Voskamp i Ćwielong). Kapitan Śląska z łatwością wyprzedził Dicksona Choto i podał do niepilnowanego w polu karnym Voskampa, który dopełnił formalności. Po raz kolejny zawodnicy Legii byli zdecydowanie za daleko od przeciwnika, przez co uniemożliwili sobie skuteczną interwencję.



Z powodu korzystnego rezultatu, wrocławianie w drugiej połowie nie gościli już tak często pod bramką strzeżoną przez Wojciecha Skabę. Jedyną ciekawą sytuacją była ta z 52. minuty, kiedy Johan Voskamp zagrał do niepilnowanego Łukasza Madeja, lecz finalnie 29-latek przegrał pojedynek sam na sam z golkiperem stołecznej drużyny. Jeszcze raz nie popisał się Jakub Wawrzyniak, który podobnie jak przy pierwszej bramce nie zdołał przykryć rywala.


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.