Wojciech Kowalczyk - fot. turi / Legionisci.com
REKLAMA

Kowalczyk: Wawrzyniak to najbardziej zdołowany piłkarz w Polsce

turi, Qbas - Wiadomość archiwalna

Przy okazji spotkania w klubie "Champions" porozmawialiśmy z Wojciechem Kowalczykiem o występie polskiej reprezentacji na Mistrzostwach Europy 2012. "Kowala" nie trzeba było dwa razy namawiać. Widać, że kompromitacja biało–czerwonych mocno go zirytowała. Mimo tego, grę Polaków zanalizował bardzo racjonalnie i szeroko. Zapraszamy do lektury wywiadu.

Czy przed mistrzostwami wierzyłeś, że wyjdziemy z grupy?
- Przed losowaniem mówiłem, że nie mamy prawa wyjść z jakiejkolwiek grupy na Euro. Gdy zobaczyłem tę naszą grupę śmiechu, to stwierdziłem, że jest jakaś szansa, w końcu gramy u siebie, to i powalczymy o drugie miejsce z Czechami i Grecją.

Byłeś zawiedziony, że nawet to nam się nie udało?
- Tak, choć nie powiedziałbym, że byłem zaskoczony. Byłem przekonany, że jeżeli wyjdziemy, to jakimś cudem. Nie wierzyłem w to tak do końca. Ta drużyna nie dała powodów, by jej zaufać.

A Twoje wrażenia po pierwszym meczu z Grecją?
- Spotkanie otwarcia wystarczyło mi, żeby zweryfikować całe przygotowania tej kadry. Już po grze przeciwko Grekom widać było, że to się nie może udać, bo drużyna jest nieprzygotowana. Nie wiem jak musieliby nam pomagać sędziowie, żeby nas przepchać do ćwierćfinału. Chyba musieliby zacząć strzelać za nas bramki. Gdy o swoich spostrzeżeniach mówiłem publicznie, to oczywiście od razu zostałem skontrowany przez Smudę. Twierdził, że z meczu na mecz może być tylko lepiej. Nie nabrałem się na te słowa, bo wiem doskonale, że to nieprawda. Przeżywałem coś takiego, gdy wróciłem do Legii po półtorarocznym rozbracie z piłką. U Okuki zagrałem wtedy pierwszy mecz dobrze, drugi świetnie, trzeci gorzej, a w czwartym nie dałem już rady. Zawodnik nieprzygotowany z każdym meczem musi wyglądać gorzej.

Mecz z Rosją zatarł ten obraz.
- Z Rosją oni wypruli tak flaki, że nawet jakby w październiku mieli grać przeciwko Czechom, to też nie daliby rady.

Zawodnicy byli niedotrenowani czy przetrenowani?
- Nie można być przetrenowanym, można być "zajechanym". W każdym meczu wyglądali tak, jak na obrazkach ze zgrupowania w Austrii – biegali, jakby byli przyczepieni do gumy lub mieli odważniki na nogach. Nie można nie zauważyć, że Błaszczykowski wygrywał co piąty pojedynek biegowy, a Piszczek co dziesiąty. Tymczasem wystarczy cofnąć się o miesiąc i popatrzeć jak brylowali w Dortmundzie. Smuda potrafił zepsuć nawet takich wspaniałych piłkarzy.

Wydawało się, że to właśnie ta trójka będzie motorem napędowym reprezentacji.
- Jakbym miał wybrać trzech najsłabszych polskich piłkarzy tych mistrzostw, to byliby to Szczęsny, Piszczek i Obraniak. No, jest jeszcze czwarty, ale dla niego to już nie ma kategorii – ortopeda Boenisch. Ten to w ogóle nie dojechał. Piszczka ogrywał spuchnięty Arszawin, który po meczu podkreślał, że nie miał siły. A jeździł z tym Piszczkiem, jakby był na świeżości. Ale z drugiej strony wszyscy podkreślają rolę Piszczka w Dortmundzie, a ja sobie stawiam takie pytanie, na które na razie nie znam odpowiedzi. Czy w słabej drużynie, takiej jak reprezentacja Polski, może grać napastnik na prawej obronie? Takiego pytania jeszcze nie było. Tymczasem wygląda tak, że na razie Piszczek bardzo dobrze radzi sobie w Borussii, która jest świetną drużyną. W słabym zespole wygląda to już o wiele gorzej, mimo że po swojej stronie boiska ma kolegę z klubu i powinno im się dobrze współpracować.

Mówiłeś, że na lewej stronie widziałbyś duet Wawrzyniak – Rybus.
- Pierwsze pół sezonu mieli jedno z najlepszych w ostatnich latach w polskiej drużynie klubowej. Nie tylko w lidze, ale i w pucharach. I taka para po lewej stronie była nam potrzebna. Oni się doskonale znają, jak Wawrzyniak wchodził do ataku, to Rybus zostawał. A tu w kadrze, jak się ten Rybus miał odnaleźć, skoro w ogóle się z Boenischem nie znał? W ogóle nie zdziwiłbym się, gdyby Maciek otrzymał od Smudy wskazówki, by większą uwagę poświęcał asekuracji Boenischa, a przez to miał mniej swobody w ofensywie. Brakowało mi tej lewej flanki, bo przy dobrej wymienności funkcji Rybus i Wawrzyniak mogli dołożyć parę ciekawych dośrodkowań.

Czym Rybus tak wkurzył Smudę, że, mimo że był podstawowym zawodnikiem, gdy został zdjęty z boiska w spotkaniu z Grecją, to potem już nie powąchał murawy?
- Smudę trzeba cały czas obserwować i ciągle go słuchać. Obawiałem się, że Rybus w ogóle nie zagra na Euro z jednego prostego powodu. Po jego transferze do Rosji Smuda powiedział, że on na jego miejscu tam by nie pojechał. Mi to wystarczyło, by dojść do wniosku, że Rybus przestaje być ulubieńcem Smudy. Pytanie tylko dlaczego? Może miał dla niego lepszy klub w Niemczech? Pamiętajmy też, że Mariusz Piekarski ostro komentuje posunięcia Smudy. A przecież on jest menadżerem Rybusa i Grosickiego. Może tu jest klucz?

Tak, ale Smuda nie mógł nie powołać Rybusa, bo ten dobrze prezentował się w Rosji.
- Został tam doceniony, więc nie było wyjścia, a poza tym wydaje się, że Smuda miał do niego sentyment. Dostał czerwoną kartkę od Smudy po pierwszym meczu tylko dlatego, że nic nie zrobił w spotkaniu z Grecją. Szkoda, że odstrzelił takiego piłkarza.

Może chodziło też o to, że Rybus powiedział w przerwie gry z Grekami, że nie jest zmęczony, a w wywiadzie po spotkaniu przyznał, że brakowało mu siły?
- Żaden z nich nie mógł się w trakcie meczu przyznać do słabości. Oni doskonale wiedzieli, że gdyby któryś z nich poprosił o zmianę, to Smuda ich od razu odstrzeli. Pewnie dlatego Rybus nie chciał się przyznać, że go zatykało. Pamiętajmy jednak, że rozmawiamy tu o piłkarzu, który poradził sobie w silnej lidze rosyjskiej i tam fizycznie prezentował się bardzo dobrze.

Tymczasem po godzinie gry zgasł zupełnie.
- To ja się pytam, co mu zrobił Smuda? Wyjścia są dwa. Albo piłkarze pili na zgrupowaniu w Austrii, albo za ciężko trenowali. Nikt mi nie wmówi, że taki Rybus czy trójka z Dortmundu przyjechała nieprzygotowana. 90 minut można ciągle biegać i oni biegali w tym swoim jednostajnym tempie. Ale wytrzymałość szybkościowa była tragiczna i to w każdym z meczów. Wszystkim brakowało przyspieszenia i szybkości.

Sądzisz, że Smuda się przestraszył po pierwszej kolejce w naszej grupie?
- Tak, przede wszystkim był strach przed Rosjanami, ale myślę, że każdy się bał. Rosjanie zaimponowali w sparingu z Włochami, których ograli 3-0, a potem już w grupie rozbili Czechów. Z drugiej strony, my, obserwujący z boku te spotkania, mogliśmy być zaskoczeni i nawet wystraszeni wynikami Rosjan, ale sztab reprezentacji powinien był mieć ich rozpracowanych. Ktoś musiał powiedzieć, że nie są aż tak groźni, jak się wydaje. Przecież ludzie Smudy nie mogli oglądać ich tylko w tych dwóch meczach. Powinni to robić przez kilka miesięcy wcześniej i ich obowiązkiem było przygotować schemat gry z Rosją. Co gorsza, w tym spotkaniu, nawet jak przegrywaliśmy, nie widziałem zmian ofensywnych, dzięki którym mogliśmy na nich ruszyć, przycisnąć rywala. Dwa razy oglądałem powtórkę tego meczu i rozegranie piłki przy akcji Błaszczykowskiego to jest akcja parodia...

Przechwyciliśmy piłkę po kontrze Rosjan, którzy atakowali we czterech na trzech i sami ich skontrowaliśmy.
- Najśmieszniejsza akcja w historii tych mistrzostw. Prowadzący piłkę Arszawin dogrywa do swojego kolegi, jest przerwanie akcji, wybicie piłki, a w środku pola na jednym metrze kwadratowym stoi trzech Polaków i się patrzą, gdzie ta piłka spadnie. Ci Rosjanie też zwariowali, bo patrzą i nie wierzą co ci Polacy robią. A do futbolówki dopadł Błaszczykowski i przez nikogo nie atakowany strzelił piękną bramkę. W tej akcji nie było niczego konstruktywnego i przemyślanego. Był tylko cwaniak Kuba, który jako jedyny odnalazł się w tej sytuacji.

Ale fizycznie już nie odstawaliśmy.
- Tak, ale to nie my doszliśmy Rosjan, tylko z nich uszło powietrze. Choć też bym się zastanowił, czy na pewno oni tak dobrze wyglądali w meczu z Czechami. Fajnie się gra, gdy szybciutko się prowadzi 2-0, kontroluje się mecz i wszystko wychodzi.

Kupujesz tłumaczenia Smudy?
- A to zamknięty dach, a to otwarty, a to Czesi grali trzeci mecz we Wrocławiu, a my pierwszy. Tak możemy bez końca, a drużyna była po prostu nieprzygotowana. Końcówka przygotowań musiała być tak fatalnie zrobiona, że piłkarze musieli prosić o dzień wolnego po spacerku z Andorą, bo już wtedy byli "zajechani". Potem poprosili o wolne dwa dni po meczu z Grecją. Która z poważnych drużyn dzień przed arcyważnym meczem w poważnym turnieju odwołuje trening i idzie do kina? Z poważnych żadna, zrobiła to tylko Polska. Wszyscy trenowali, a my poszliśmy do kina na prośbę kapitana i rady drużyny. Martwię się tylko, czy starczyło biletów dla wszystkich z rodziny i przyjaciół?

Jak oceniasz atmosferę w reprezentacji?
- Nie było jej. Z dwóch powodów nie wierzę w to, co publicznie mówili piłkarze. Po pierwsze dlatego, że słyszałem od paru osób, jak było naprawdę, a po drugie poznałem Smudę, gdy wróciłem do Legii. Uwierzcie mi, Smuda rozmawia tylko z graczami podstawowego składu. Z rezerwowymi już nie. On ze mną w Legii zamienił kilka zdań na zgrupowaniach tylko dlatego, że kiedyś byłem gwiazdą klubu i wracałem, by się odbudować. Tak samo było teraz w kadrze. Czytaliśmy wywiad z Grosickim, non stop to coś źle, zero pochwał. Tak się nie buduje atmosfery, tak się dołuje piłkarzy. Smuda, jak mało który trener, potrafi zdołować zawodnika.

Wolski zasługiwał na grę?
- Słyszałem wypowiedź ze środka reprezentacji i to nie od jednego piłkarza, że wszyscy są zdziwieni, że Wolski nie zagrał. Naprawdę wyglądał na zgrupowaniu rewelacyjnie. A już najbardziej wyróżniał się umiejętnościami technicznymi. Smuda powiedział, że gdyby pozostał selekcjonerem, to oparłby drużynę o zawodników z kadry U-17, która zdobyła medal mistrzostw Europy. Siedemnastolatek w eliminacjach do mistrzostw świata, a Wolski nie dostaje szans?! To kto w to teraz uwierzy? Nigdy w życiu. Nie ma takiej możliwości. To kolejne oszustwo Smudy.

"Franz" od dawna jest znany z tego, że sztywno trzyma się składu.
- On nie daje szans. Co by się nie działo, od dawna miał w głowie pierwszą jedenastkę. Długo przed mistrzostwami powiedziałem Kubie Wawrzyniakowi w "Cafe Futbol", że jeżeli Smuda powoła Boenischa, to on na Euro nie powącha murawy. Kuba tego nie brał pod uwagę, liczył, że rywalizacja rozstrzygnie się na zgrupowaniu. Swoją drogą, to jest obecnie najbardziej zdołowany psychicznie piłkarz w Polsce. I wcale mu się nie dziwię.

Po porażce z Czechami okazało się, że piłkarze wykłócali się o wysokość premii za remisy i o bilety na mecze dla rodzin. Czy takie sprawy nie powinny być załatwione jeszcze przed mistrzostwami i czy nie pozostało to bez wpływu na końcowy rezultat?
- Grałem w jednej dużej imprezie – na olimpiadzie w Barcelonie. Tam wszystko mieliśmy podane na tacy, a warunki lepsze niż w pierwszej reprezentacji. Zresztą lataliśmy z nimi na mecze eliminacyjne i oni spali w hotelach gorszych niż my. Były premie z PZPN, ale także pieniądze od naszego sponsora Zbigniewa Niemczyckiego, który wszystko nam ogarniał. W tamtych czasach to była rewelacja. Oczywiście potem w dorosłej kadrze pojawiły się kłopoty. Były kłótnie z prezesem Dziurowiczem, był pamiętny mecz w Moskwie, gdzie szczury w hotelu latały po talerzach. Kadra Smudy miała zaś wszystko – żadnych problemów ze sprzętem, z pieniędzmi, świetne warunki i hotele, mistrzostwa u siebie, wsparcie narodu. Bo to miał być ten nasz turniej. Wystarczyło skupić się tylko na grze w piłkę, a nie sprawach drugo- czy trzeciorzędnych. Trzeba było wszystko podporządkować wyłącznie trzem meczom. Byliby pierwszą ekipą, która zagrała w ćwierćfinale mistrzostw Europy. Przeszliby do historii! Za kilkanaście lat nikt by nie pamiętał, że trafiliśmy do słabej grupy. Nikt by się też teraz nie zastanawiał czy damy sobie w Gdańsku radę z Niemcami. Po prostu byłby ogromny sukces... A teraz...? Co mam powiedzieć? Odpadliśmy z najgorszej grupy w historii Euro. Tyle.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.