Janusz Gol na treningu w Windischgarsten - fot. turi / Legionisci.com
REKLAMA

Janusz Gol: ostatni rok to pozytywny kopniak

Małgorzata Chłopaś - Wiadomość archiwalna

"Ostatni rok jest dla mnie pozytywnym kopniakiem, bo w końcu okazało się, że potrafię zdobywać bramki. Wcześniej zdecydowanie nie miałem się czym chwalić" - mówi LL! Janusz Gol, którego każdy kibic Legii już chyba zawsze kojarzyć będzie z bramką, która dała nam awans w Moskwie. "Wiem, że jestem w najlepszym miejscu, w jakim mógłbym być w polskiej lidze" - dodaje Gol, z którym rozmawialiśmy na obozie w Austrii. Zapraszamy do lektury wywiadu.

Kiedy patrzę na ciebie zaraz po meczu zastanawiam się, czy w ogóle masz układ nerwowy.
Janusz Gol: - Staram się nie okazywać emocji, duszę je w sobie, taki już jestem. Ostatni sezon pokazał jednak, że nawet ktoś tak spokojny jak ja może stracić nad sobą panowanie. Zdarzały się mecze, podczas których niepotrzebnie się odzywałem...

Mam na myśli raczej twoje zachowanie bezpośrednio po zakończonym spotkaniu. Wychodzisz do dziennikarzy z kamienną twarzą, jakby było ci wszystko czy właśnie wygraliście czy zaliczyliście wtopę.
- Staram się to po prostu przyjmować na chłodno i dotyczy to nie tylko porażek, lecz także zwycięstw. Oczywiście, że obchodzą mnie porażki, ale i one są wpisane w życie piłkarza. Każdy mecz zostaje w głowie jeszcze dzień czy dwa, jednak potem trzeba myśleć o kolejnym spotkaniu. Do tego trzeba przywyknąć. Ja nauczyłem się radzić sobie z emocjami właśnie zachowując spokój.

Nie zawsze jednak ci się to udaje. Wspomniałeś już o niepotrzebnych odzywkach rzucanych w stronę sędziów. Dwa razy wyrzucano cię w minionym sezonie z boiska.
- Kartki łapałem głównie po prowokacjach. W wiosennym meczu w Łodzi prowadziliśmy akcję, jeden z rywali wyciął mnie od tyłu, celując nie w piłkę, a w moje nogi. Kartkę dostałem w tej sytuacji ja, chociaż sędzia był blisko i powinien zareagować jeśli widzi, że zawodnik Widzewa jest za mną i bez pardonu mnie kopie. Takich rzeczy się nie robi. Czasem zdarza mi się podyskutować z arbitrem o spornych sytuacjach, ale to nic nie zmienia, bo jest już dawno po meczu. Czy w Krakowie powinienem wylecieć z boiska? Jednej żółtej kartki sędzia wcale nie musiał mi pokazać. W pierwszej połowie dwa razy mnie faulowano i wówczas arbiter nie sięgał po kartonik. Ilość kartek jakie pokazał sędzia w meczu z Wisłą była przerażająca, ale nie tylko w tym spotkaniu sędziowie z dużą łatwością nas nimi obdarowywali.

Uważasz, że byliście "specjalnie traktowani"?
- Nie mogę krytykować sędziów, ale jak już wspomniałem łatwo im przychodziło wręczać nam kartki. Nie wiem więc jak to odebrać. Być może - czego nie zauważyłem - graliśmy wyjątkowo agresywnie...

Na koniec sezonu Canal+ przeprowadził ankietę wśród piłkarzy Ekstraklasy. Według większości sędziowie, przynajmniej na Łazienkowskiej, gwiżdżą pod Legię.
- Powtarzają chyba to, co zasłyszeli w dawnych czasach. Nie zauważyłem, żeby nas w Warszawie forowano czy gwizdano po gospodarsku. Weźmy ostatni mecz z Koroną. Faul w polu karnym na Miro Radoviciu - Lisowski skacze mu po klatce piersiowej, sędzia nie reaguje. Następnie słowna zaczepka pod adresem Radovicia i w końcu Miro nie wytrzymuje: atakuje Gołębiewskiego i musi zejść z boiska. Ale z czego to się bierze? Z tego, że wcześniej sędzia nie podyktował "jedenastki", która nam się należała!

Nie podyktował, bo zapewne uznał, że Rado symuluje - na taką opinię wcześniej Serb trochę pracował.
- Ale to już przeszłość. Jestem w Legii półtora roku i nie zauważyłem, żeby masowo próbował wymuszać odgwizdywanie na nim fauli.

A ty chcesz sam szukać sprawiedliwości? W sparingu z Metalistem Charków o mały włos a zaatakowałbyś rywala.
- Bo zostałem kopnięty po gwizdku. To nie jest tak, że robię coś bez przyczyny - na takie rzeczy trzeba reagować, one nie są fajne.

Dlaczego Legia przegrała wygrane zdawałoby się mistrzostwo Polski?
- Sam zadaję sobie to pytanie i jeszcze nie znalazłem na nie odpowiedzi. Gdzieś popełniliśmy błąd jako drużyna. Nie zawiniły pojedyncze osoby. Ciężko to wytłumaczyć, nie tak to wszystko miało wyglądać.

Podczas fatalnego ligowego finiszu rozegraliście bardzo dobry mecz w finale Pucharu Polski. Forma więc była. Zabrakło motywacji? Ponoć już czuliście się mistrzami...
- Nie sądzę, by naszym problemem był brak motywacji. Każdy z nas wiedział o co gra i do meczów podchodziliśmy maksymalnie skoncentrowani. To nie jest tak, że przeciwnik położy się na boisku, bo przyjeżdża Legia. Jest odwrotnie. Na Legię każdy motywuje się podwójnie.

Wiecie o tym, ale sami najwyraźniej na motywację podwójną nie umiecie odpowiedzieć potrójną.
- Nie wiem czy w Polsce jest poza Legią inna drużyna, na którą rywale aż tak się spinają. Jesteśmy profesjonalistami, ale w takich sytuacjach gra się naprawdę trudno. Wygrać z Legią to coś wspaniałego dla każdej drużyny Ekstraklasy. Wiem co mówię, bo doświadczyłem tego, grając w Bełchatowie. Dobrze pamiętam jaka atmosfera panowała w naszym autokarze kiedy jechaliśmy na Łazienkowską i mimo że stadion był w budowie, a na trybunach nie zasiadało wielu kibiców wiedzieliśmy, że zwycięstwo na Legii graniczy z cudem. Tym razem niektórzy znaleźli na nas receptę i niestety udało im się urwać Legii punkty.

Gdy grałeś w Bełchatowie wyjazdy na Legię były czymś specjalnym. A gdy nadeszła oferta z Warszawy nie obawiałeś się, że nie dasz rady?
- Nie ukrywam, że się nad tym zastanawiałem. OK, z jednej strony Legii się nie odmawia, z drugiej jednak wiadomo, co to za klub. To jest marka. Wysoki poziom piłkarski, zupełnie inne wymagania, duża presja wyniku, ciśnienie. I owszem, w Legii można sobie nie poradzić, prezentując gdzie indziej wysokie umiejętności piłkarskie. Decyduje jednak sfera mentalna, tam się to wszystko rozgrywa. Jeśli człowiek poradzi sobie z własną psychiką to poradzi sobie i w Legii. Nad propozycją z Warszawy musiałem się więc spokojnie zastanowić, zwłaszcza że miałem też inne oferty transferowe. Radziłem się rodziny, przyjaciół, dziewczyny. Nie jestem takim typem człowieka, który żyje na zasadzie "co będzie, to będzie". Wyszło dobrze.

Pamiętasz pierwszy moment w klubie?
- Do szatni wprowadzał mnie Tomek Kiełbowicz, który pomagał mi się tu odnaleźć, i którego trochę się "uczepiłem". Pierwszą osobą, która powitała mnie na Łazienkowskiej był natomiast Dickson Choto. Siedziałem przed treningiem, czekając na chłopaków. "Dixie" wszedł do szatni jako pierwszy. "Dzień dobry, witamy w Legii Warszawa" - powiedział. Spodziewałem się, że przechodząc do Legii jako Polak będę trochę na świeczniku. Większość piłkarzy, jacy trafiali na Łazienkowską, to byli obcokrajowcy. Wszyscy na mnie patrzyli i zastanawiali się, czy dam radę. Mówiono, że jestem za cichy i za spokojny na Legię, ale jak widać i tacy piłkarze mogą sobie w tym klubie poradzić.

Podobno przed meczem koncentrujesz się, słuchając hip-hopu?
- Tak, dobry bit motywuje mnie i nakręca. Nie twierdzę, że jestem zamknięty na inne gatunki muzyki, ale tą przewodnią jest dla mnie właśnie hip-hop i rap. Kto konkretnie? W Polsce na pewno najlepszy jest O.S.T.R. Z zagranicznych słucham Method Mana. Kiedy grałem w Bełchatowie przez pół roku mieszkałem z Mateuszem Cetnarskim, który jest fanem reggae i ten rodzaj muzyki też nie jest mi obcy. Zdarza się, że słucham Boba Marleya. Vavamuffin? Znam. Dzięki Mateuszowi słuchałem w aucie jednej z ich płyt.

Długo oswajałeś się z Legią?
- Zmiana klubu zawsze jest trudna, ale myślę, że dość szybko zaaklimatyzowałem się w drużynie. Początek był trudny, to prawda. Wpływ na to miała już sama zmiana otoczenia - człowiek traci pewność siebie, inaczej myśli, inaczej reaguje, dodatkowo nie przeszedłem z drużyną zimowych przygotowań. Nadeszła runda wiosenna, a ja nie zacząłem jej najlepiej - niemal nie grałem, raz nie załapałem się nawet do kadry meczowej. Pracowałem jednak na treningach i starałem się nie załamywać. Pod koniec tej pierwszej rundy było już lepiej. Dostosowanie się do nowych warunków zajęło mi około trzech - czterech miesięcy. Na letni obóz do Austrii jechałem już w zupełnie innym nastroju, z większym stażem i luzem psychicznym. Jechałem walczyć o swoje i wywalczyłem miejsce w pierwszym składzie.

A potem strzeliłeś historycznego gola w Moskwie i w następnych tygodniach cała Warszawa śpiewała "Janek Gol allez, allez".
- Wiem, jak ważna była to bramka i satysfakcję mam do dziś, chociaż utożsamianie mojej osoby z triumfem w Moskwie w pewnym momencie zaczęło być trochę uciążliwe. Nie jestem człowiekiem, który błyszczy w mediach i gazetach, a po awansie musiałem z tym jakoś żyć. Dałem radę, a najważniejsze jest to, że przysporzyłem radości kibicom.



Myślisz o tym, co dalej?
- Wiem, że jestem w najlepszym miejscu, w jakim mógłbym być w polskiej lidze. Jeśli człowiek poradzi sobie w Legii może myśleć o wyjeździe zagranicznym i niczego się nie bać. Na razie jednak o tym nie rozmyślam. Spokojnie pracuję, robię swoje.

Masz już 27 lat, a do Ekstraklasy trafiłeś bardzo późno, bo niecałe pięć lat temu.
- Przeszkodą, żeby wcześniej pokazać się na wyższym poziomie, były poważne kontuzje. Dwa razy złamałem nogę przez co straciłem półtora roku. W końcu jednak wyleczyłem się, a mój menedżer Jarosław Solarz zorganizował mi wyjazd na testy do Bełchatowa. Trenowałem z drużyną z Młodej Ekstraklasy. Tamtejsi piłkarze myśleli pewnie, że mam 17 lat (śmiech).

W Ekstraklasie zaczynałeś jako defensywny pomocnik, teraz masz za zadanie kreować akcje.
- Rzeczywiście, w Bełchatowie za trenera Janasa grałem jako typowy defensywny pomocnik, przed stoperami. Później jednak ustawiano mnie już wyżej, jako centralnego środkowego pomocnika i myślę, że jest to dla mnie optymalna pozycja. Jako gracz defensywny musiałem pracować głównie na innych, bo z tego mnie rozliczali. Czarna robota. Teraz wymaga się ode mnie, bym był widoczny w ofensywie, rozlicza z dobrych podań, ale mam też sporo zadań w obronie. Muszę być i tu, i tu. Zagram coś fajnego z przodu, ale z tyłu coś nie wyjdzie, i już ocena mojego występu nie może być dobra. Pamiętam słowa Darka Pietrasiaka, że grać do boku i do tyłu może każdy. Staram się grać do przodu, chcę to robić jak najczęściej, daje mi to dużo radości.

Na treningach starasz się też dużo strzelać.
- Ale niestety nie przekładam tego później na mecze i właściwie nie wiem dlaczego. Z przyzwyczajenia wolę dostarczyć piłkę partnerowi z boiska niż uderzać. Muszę nad tym pracować. Z drugiej strony nie ma co strzelać za wszelką cenę. Jeśli jest gdzieś lepiej ustawiony kolega, to lepiej mu odegrać i pójść za akcją. Może odegra i będzie można strzelić do pustej bramki? Będzie łatwiej (śmiech).

Jak już trafiasz, to najczęściej w meczach, o których się mówi: Spartak, Śląsk, Sporting...
- Ostatni rok jest dla mnie pozytywnym kopniakiem, bo w końcu okazało się, że potrafię zdobywać bramki. Wcześniej zdecydowanie nie miałem się czym chwalić - jedna bramka na sezon, asystami też nie imponowałem. Tym razem trafiłem siedem razy we wszystkich rozgrywkach, a patrząc na to, ile sytuacji stwarzają mi koledzy powinno być jeszcze lepiej. W tym sezonie chciałbym trochę podrasować ten wynik, zwłaszcza w Ekstraklasie, gdzie strzeliłem tylko cztery gole.

Rozmawiała: Małgorzata Chłopaś

fot. Legionisci.com
fot. Legionisci.com
fot. Legionisci.com
fot. Legionisci.com

przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.