Kowal. Prawdziwa historia
REKLAMA

Wyniki konkursu "Twoje wspomnienie o Kowalu"

Redakcja - Wiadomość archiwalna

Spośród kilkunastu prac, jakie otrzymaliśmy w konkursie "Twoje wspomnienie o Kowalu", komisja konkursowa wybrała 5 najlepszych. Ich autorzy otrzymają autobiografie Wojciecha Kowalczyka z jego autografem. Nagrody wygrywają: Krzysztof Wróblewski, kurek88, Paweł Budziński, Marek Janus i Jaro.

Wszystkim serdecznie dziękujemy za udział w zabawie i zapraszamy na kolejne konkursy. Poniżej prezentujemy nagrodzone prace.

1. Krzysztof Wróblewski
Był dzień 13 maj 2006 roku, razem z trzema kolegami pojechałem na mój pierwszy wyjazd na Legie w wieku niespełna osiemnastu lat. Pierwszy wyjazd w tym wieku jak na żarliwego kibica Legii nie powala, jednak muszę tutaj usprawiedliwić się tym, iż mieszkam na pomorzu, a dokładnie w Koszalinie, gdzie Legia jest klubem znienawidzonym, a dodatkowo trochę to daleko. Jednak przejdźmy do sedna. Jak na wyjazd przystało, był on dość mocno zakrapiany (w końcu jechaliśmy na mistrzowską fete, w dodatku podróż trwała około 10 godzin pociągiem). W Sto(L)icy wstawiliśmy się około godziny 12.

Pojechaliśmy od razu na Bródno, a dokładniej do Parku Bródnowskiego. Popiwkowaliśmy w nim trochę, a następnie gdy skończył się już zapas alkoholu to poszliśmy do pobliskiego sklepiku osiedlowego. Dwóch z moich kolegów weszło do tego sklepu aby zaopatrzyć się na dalsze oczekiwanie na mecz. Ja natomiast zostałem i rozmawiałem z trzecim kolegą, z którym zostaliśmy przed sklepem. Rozmawialiśmy parę minut, gdy niespodziewanie przeszedł koło nas ON, WOJCIECH KOWALCZYK.

Na samym początku będąc trochę zamuleni podróżą i podchmieleni, nie byliśmy pewni czy to był on, jednak po chwili, "zaczailiśmy", że był to Wojtek we własnej osobie. W momencie, gdy dwóch naszych kompanów wyszło ze sklepu, zaczęliśmy biec w stronę Kowala, który był już trochę przed nami. Schodziliśmy jakąś ulicą ciągle w dół (już nie pamiętam nazwy) za nim, jednak z jego perspektywy musiało to wyglądać jakbyśmy się na niego czaili :). W końcu go przegoniliśmy(szliśmy drugą stroną drogi) i czekaliśmy, aż do nas dojdzie. Gdy już szedł w naszą stronę i zaczął nas mijać, nikt z nas go nie zaczepił, choć po to właśnie za nim biegliśmy aby zrobić sobie wspólne zdjęcie i chwile z nim porozmawiać, po prostu się nie zrozumieliśmy w grupie kto ma pierwszy z nim zagadać (bardzo śmiesznie musiało to wyglądać z jego strony :) ). Jednak po chwili podbiegliśmy do niego te parę kroków jak nas minął i zagadaliśmy (pamiętam, że wtedy Kowal już prawie wchodził po schodkach na dół do jakiegoś pubu, ale nazwy też nie pamiętam, nawet pewny nie jestem czy to był pub :) ).

Gdy zaczął z nami rozmawiać to pamiętam, że jego pierwszymi słowami było coś w stylu "Chłopaki nie mogliście od razu podejść tylko się tak na mnie czailiście" i po tym każdy z nas wraz z Kowalem wymieniliśmy uśmiechy w swoją stronę. Chwile z nim pogadaliśmy i zaczęliśmy mówić mu o tym skąd jesteśmy, że przyjechaliśmy na mecz, że na początku go nie poznaliśmy itd. Po chwili konwersacji na różne tematy zrobiliśmy sobie z nim zdjęcie. Następnie Kowal pożegnał się z nami i życzył udanej zabawy w Warszawie.

I na tym koniec happy endu, ponieważ ta historia ma też bardzo pechowy i zły koniec jeśli chodzi o pamiątkę z tego spotkania z Kowalem...Dokładnie chodzi o to, że zdjęcie się nie zachowało. Aparat, którym robiliśmy zdjęcie był starego typu, kliszowy. gdy już byliśmy przy stadionie (dwóch z nas miało bilety a dwóch nie) to wchodząc na płot przed kasami, w celu zobaczenia co się dzieje po drugiej stronie, aparat spadł koledze i się otworzył, co oznaczało prześwietlenie kliszy... Niestety nie mieliśmy wtedy cyfrówki ze sobą…

Wiem, że to niewiarygodne, ale jednak, jedyna pamiątka z Kowalem przepadła...Nikt mi później nie wierzył, że go spotkaliśmy i że klisza się prześwietliła, sam bym pewnie nie uwierzył. Ale najważniejsze są wspomnienia, to że go spotkaliśmy będziemy pamiętać już zawsze i nikt nie musi nam wierzyć, że tak było, ważne że my to wiemy i pamiętamy spotkanie z legendą Legii Warszawa, WOJTKIEM KOWALCZYKIEM!

PS. W ramach ciekawostki dodam, że na stadion weszliśmy wszyscy, dzięki uprzejmości starszego kibica Legii, który podał nam bilety przez płot wystawione na jakąś firmę na trybunę krytą (woleliśmy na Żylete ale kryta też dobra) i to dzięki niemu weszliśmy i to w dodatku za DARMO. A jeśli chodzi o Kowala, to możecie się go zapytać czy może pamięta tamten dzień jak się na niego "czailiśmy" możliwe, że potwierdzi tą historię.

Niesamowita to historia być na pierwszym meczu swojej ukochanej drużyny i spotkać Kowala, pewnie pierwszy i ostatni raz w życiu.

Z pozdrowieniami kibicowskimi (L)

2. kurek88
Pierwsze wspomnienie związane z Wojciechem Kowalczykiem, to czasy kadry Wójcika. Pamiętam mecz z Finlandią i gol " Kowala", który był bramką numer 1000 w dziejach kadry. Pamiętam też powrót i nagły wyjazd Kowalczyka z Legii. Byłem bardzo zdziwiony czemu odszedł. Potem został królem strzelców ligi cypryjskiej. Zastanawiało mnie czemu Engel nie brał go do kadry, skoro miał 30 lat.

Potem to już " Kowal" ekspert telewizyjny. Niektóre komentarze irytują, jednak to jeden z nielicznych szczerych ludzi. Wszedłem też w przeszłość Kowalczyka. Według mnie był to zawodnik, który przez rozrywkowy tryb życia zmarnował ogromny talent. Bramki strzelone na IO, czy Sampdorii, kiedy był piłkarzem " Wojskowych". Kiedy grał na Ł3 był gwiazdą. W Hiszpanii mu nie wyszło. To samo w kadrze.

Jest to zawodnik który mógł być polskim Christo Stoiczkovem czy Georghem Hagi. Jednak jak wielu piłkarzy w latach 90-tych zgubiła go skłonność do alkoholu. Gdyby pracował zamiast balować, myślę że trafiłby do swojej ukochanej Barcelony. Bo miał ku temu potencjał. Mógł być też gwiazdą reprezentacji i niekwestionowanym liderem. Był dużo lepszym graczem niż Roman Kosecki, Jacek Ziober czy Henryk Bałuszyński. Przy nim lepiej grał Andrzej Juskowiak.

To właśnie kiedy grał on, Juskowiak i Piotr Nowak kadra Apostela grała najlepiej. Zaczął od meczu ze Szwecją i skończył występy w biało-czerwonych barwach w meczu ze Szwedami. Dla mnie będzie to niezwykły chłopak z Bródna, który szybko wszedł na szczyt. Jednak szybko go ten szczyt zniszczył.

Będzie też przykładem, że piłkarz Legii nie musi być szukany gdzieś w kraju. Legionistów trzeba szukać właśnie na Bródnie.

3. Paweł Budziński



4. Marek Janus

Z racji tego, że urodziłem się ledwie trzy lata przed największym sukcesem Wojciecha Kowalczyka a więc srebrnym medalem na IO w Barcelonie (1992 rok) nie mogłem większości sukcesów przeżywać w pełnej świadomości. Legendarne akcje czy bramki wbijane w na europejskich stadionach przyswajałem dzięki kanałom odtwarzającym archiwalne mecze.

Tak się składa, że akurat jedną charakterystyczną sytuację związaną z „Kowalem” miałem okazję doświadczyć osobiście. Jako mieszkaniec Bielan chodziłem na mecze Hutnika Warszawa. Był to dobry sposób na sobotnie przedpołudnie. Pewnego razu spiker ogłosił, że już 30 minut po zakończeniu meczu Hutnika na ta samą murawę wybiegną zawodnicy Absolwenta Warszawa rozegrać swój mecz. Wreszcie pojawiła się okazja zobaczyć byłego napastnika reprezentacji Polski na żywo! Mimo że 15 kg starszy to i tak ciekawość kazała zostać na swoim miejscu. Absolwent dominował całe spotkanie, Kowal strzelił jedną bramkę, prowadził całą grę swojego zespołu udowadniając, że cały czas świetnie potrafi zainwestować swoją technikę i doświadczenie. Zaraz po gwizdku kończącym pierwszą połowę wszyscy poza Kowalczykiem udali się do szatni. Napastnik Absolwenta postanowił odwiedzić swoich znajomych na trybunach i efektywnie wykorzystać czas na nadrobienie towarzyskich zaległości przy dwóch browarkach. Widok niecodzienny, ale jednak sympatyczny. Normalność przez duże „N” - tak jak to większość chciała by sobie wyobrażać piłkarza w bezpośrednim kontakcie. Przerwa się skończyła, Kowal w drugiej połowie dołożył 2 gole kręcąc wszystkich na stojąco. Po spotkaniu poszedłem do domu, ale nie zdziwiłbym się gdyby jeszcze pół godziny śrubokrętami starano się wykręcić z murawy zawodników przeciwnika.

Do dziś się czasami zastanawiam co by było gdyby Kowal wtedy machnął nie 2 a 3 piwka ;) o Tym jak równy to jest gość pokazuje fakt, że nadal mieszka w tym samym bloku, w którym dorastał i marzył o sukcesach. Pozostał wśród ludzi, którzy byli przy tym jak z chłopaka z blokowiska stawał się napastnikiem europejskiej klasy. Nikt nie ma wątpliwości, że mógł sobie pozwolić na domek poza miastem gdzie codziennym problemem byłoby czy trawę kosić od prawej czy lewej strony. Stwierdzenie, że kariera i sukcesy nie zmieniły człowieka do Kowala pasuję jak ulał. Kolega, który trenował w Absolwencie za czasów Kowala do dziś wspomina, że woda na treningu była tylko wtedy jak był Wojciech Kowalczyk.

5. Jaro
Jako, że należę do generacji kibiców pamiętających Wojciecha Kowalczyka jeszcze z boiska, mogę stwierdzić, że był on najbardziej utalentowanym napastnikiem lat 90-tych. Moje wspomnienia sięgają roku 1992 i pamiętnej olimpiady w Barcelonie, gdzie razem Andrzejem Juskowiakiem, tworzyli ostatni polski atak marzeń. Swoją fenomenalną grą przyćmili późniejsze gwiazdy światowej piłki jak Albertini, Dino Baggio czy Thomas Brollin. Fascynacja była na tyle wielka, że każdy młody chłopak biegający po boiskach, czy to szkolnych czy podwórkowych, chciał być Kowalczykiem czy Juskowiakiem. Dziś taka sytuacja wydaje się być nieprawdopodobna...

Będąc zawodnikiem juniorskich drużyn warszawskich klubów piłkarskich, miałem przyjemność doświadczyć w pewnym sensie „Kowalczyko-manii” (nie mylić z Justyną Kowalczyk). W Olimpii Warszawa wszyscy wspominali czasy, w których przyszła gwiazda Legii i reprezentacji, szlifowała swój talent na boisku przy ulicy Górczewskiej. Jeszcze w juniorach, w barwach Poloneza, Kowalczyk był postrachem boisk i nie tylko. Chodziły legendy o nocnych eskapadach a następnie porannych meczach, w których był najlepszy na boisku. Jeden z trenerów Legii, Serb Drago Okuka, powiedział, że „Kowalczyk to najlepszy motorycznie piłkarz, z jakim kiedykolwiek pracował”. Jego wrodzony talent powodował, ze organizm regenerował się o wiele szybciej niż u pozostałych graczy.

Kowalczyk urodził się i wychował na warszawskim Bródnie. W latach 90-tych był jednym z niewielu piłkarzy wywodzących się ze stolicy, którzy reprezentowali barwy Legii. Powodowało to, że stał się idolem kibiców. Jego dwie bramki przeciwko włoskiej Sampdorii na trwale wpisały się do historii wojskowego klubu i są wspominane przez większość kibiców do dziś. Niestety jego kariera zagraniczna nie ułożyła się tak jak większość ekspertow piłkarskich przewidywała, ale na przykład na Cyprze chcieli postawić mu pomnik (został królem strzelców w barwach Anorthosisu Famagusta).

Osobiście miałem przyjemność spotkać się z panem Wojtkiem na boisku. Było to już w czasach, gdy wrócił z europejskich podroży i swoja piłkarską przygodę już praktycznie skończył. Reprezentował barwy stołecznego AZS Absolwenta Warszawa w rozgrywkach Ligi Okręgowej (6 liga). Widać było już na nim oznaki mniejszej ilości treningów (sylwetką bardziej przypominał juz Macieja Iwańskiego), ale jego bajeczna technika powodowała, że na tym poziomie rozgrywkowym, były piłkarz Betisu Sewilla oraz cypryjskiego Anorthosisu, był gwiazdą. Przekonała się o tym na własnej skórze nasza defensywa, która w przeciągu 25 minut dostała od pana Wojtka 3 gole. Ciekawostką jest, że mecz rozpoczęliśmy w 10 osób – jeden zawodnik dojechał w trakcie meczu :) - uroki niższych lig. Na osłodę pozostał fakt, że udało mi się zdobyć 2 gole z dużej odległości (po raz pierwszy i ostatni w przygodzie z piłką), a pan Wojtek pilnował mnie do końca meczu, abym nie trafił jeszcze raz. Spotkanie zakończyło się wynikiem 4-3 dla AZSu. Niestety do rewanżu nie doszło, ponieważ AZS wycofał się z rozgrywek na początku rundy wiosennej.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.