Kątem oka
REKLAMA

KOsta Ballena, czyli kulisy pracy LL! na zgrupowaniu

Qbas - Wiadomość archiwalna

Po trudnym okresie aklimatyzacji w zimnym kraju pora uchylić Wam rąbka tajemnicy związanego z pobytem dziennikarzy LL! na zgrupowaniu w Costa Ballena. Będzie pot, krew i łzy, niedojadanie, niedosypianie i orka pod batem apodyktycznego naczelnego. Oczywiście wszystko kątem oka.

Skład ponad składy

Wiadomo, że na zgrupowanie lecą najlepsi. Można powiedzieć – asy dziennikarstwa. Dlatego też od dłuższego czasu wszystkie obozy obstawia turi, do której czasem dołączam (tym razem z żoną). Oczywiście prawda jest bardziej prozaiczna – lecą ci, którzy mogą. Na co dzień wszyscy w redakcji pracujemy, mamy rodziny i różnego rodzaju obowiązki. Nie każdy może pozwolić sobie na wzięcie urlopu czy pozostawienie dzieciaków. A poza tym, nie wszyscy muszą lubić słoneczną Hiszpanię. My lubimy, nawet, gdy jest ciemno.

fot. Legionisci.com

Ktoś w komentarzach pytał, czy zarabiamy na zgrupowaniu. Odpowiedź brzmi: nikt nie da ci tyle, ile nie da ci Woytek. Pracujemy za friko, ale w zamian mamy darmowy pobyt w Hiszpanii w środku zimy. To i tak całkiem dobry deal.

Zaginiony bagaż

Do Costa Ballena podróżowaliśmy etapami. Najpierw, w niedzielę (dzień przed piłkarzami) o nieludzkiej porze, wystartowaliśmy z Okęcia w kierunku Paryża. Tam mieliśmy szybką przesiadkę i już siedzieliśmy w samolocie do Malagi. Wszystko szło planowo, do momentu, w którym przyszło odebrać walizki na Aeropuerto Pablo Picasso. Okazało się, że z Paryża wysłano tylko moją. Dziewczyny o swoich mogły tylko pomarzyć. Wyobraźcie więc sobie wkurzenie dwóch kobiet bez kosmetyków i ciuchów na zmianę. Oczywiście można byłoby coś kupić, ale problem w tym, że Hiszpanie w niedzielę nie lubią pracować i niemal wszystkie sklepy są pozamykane. Wściekłość mych dam znosiłem dzielnie i starałem się nie odzywać, by nie kusić losu. Warto przy tym dodać, że dzień wcześniej na mecz kadry w Maladze leciał kwiat polskiego dziennikarstwa i im też zgubili walizy w Paryżu. Najgorzej zniósł to Bożydar Iwanow, któremu trudno było rozstać się ze swym żelem, pudrem i wykwintnymi strojami. Nam na osłodę pozostało szybkie zwiedzanie Malagi i wspaniałe widoki z zamku Gibralfaro.

fot. Legionisci.com

Zaraz potem trzeba było śmigać do Sewilli, gdzie czekał na nas pan Julio, klucznik naszego apartamentu. Gdy obieraliśmy klucze, nasz Amigo nie mógł się nadziwić, że zamierzamy siedzieć w Costa Ballena: "Now there is very, very calm". Panie, ale my tam nie na tańce! Jedziemy do pracy. Natomiast cała heca z walizkami zakończyła się pomyślnie. Dzień później do naszego mieszkanka zawitał sympatyczny pan i dotargał bagaż dziewczyn. Radości nie było końca.

Orka codzienna

Boisko, na którym trenowała Legia, mieliśmy za płotem. Na treningi wychodziliśmy więc 5 minut przed ich rozpoczęciem. No dobra, czasami 5 minut po... Dobra, nie czepiajcie się, 15 minut spóźnienia też się zdarzyło. I po co drążyć temat? Ogólnie jednak we dwoje tyraliśmy jak źli, jak wściekli, jak Tommy Lee Jones...

fot. Legionisci.com

Ale, żeby nie było, roboty było sporo. Zazwyczaj mieliśmy dwa treningi dziennie, albo trening i sparing. Obserwacja treningu, wyciągnięcie najfajniejszych sytuacji, opisanie tego, ciachanie fotek, ich wybór, obróbka i wysyłka. Schodziło się trochę, a potem trzeba było znów iść na zajęcia albo jechać na mecz (tylko jeden sparing mieliśmy w Coście). I znów to samo – opis, obróbka, a jeżeli Legia rozgrywała spotkanie, to dochodziła do tego relacja LIVE!, nagrywanie bramek, fotki i pomeczowe wypowiedzi. Trzeba się było wysilić, a życie nas nie rozpieszczało – a to problemy z netem, a to niezawinione spóźnienie na sparing z FK Krasnodar (na szczęście Rosjanie puścili mecz na żywo w Internecie i naczelny zaczął bez nas, gorzej, że przegapiliśmy pierwszą bramkę). Zdarzyło nam się również przyjść na trening godzinę... przed. Niezrażeni tym, postanowiliśmy sobie poczekać...

fot. Legionisci.com

Nikt nie może nam zarzucić, że nie walczyliśmy z poświęceniem.

Robiliśmy zdjęcia, wywiady, kręciliśmy filmiki,

fot. Legionisci.com

a także wyciągaliśmy informacje od trenerów…

fot. Legionisci.com
fot. Legionisci.com

W międzyczasie

Gdy mieliśmy trochę wolnego, to od razu wsiadaliśmy w auto i staraliśmy się zwiedzać. Byliśmy na Gibraltarze,

fot. Legionisci.com

gdzie spotkaliśmy też Ebiego i Manuela,

fot. Legionisci.com

byliśmy na karnawale w Kadyksie, gdzie turi porwali kosmonauci, a także wpadliśmy na mecz Betisu, gdzie bez problemu dali nam akredytacje.

fot. Legionisci.com

Skorzystaliśmy z okazji i zapytaliśmy grupkę starszych kibiców Betisu, czy pamiętają Wojtka Kowalczyka. "Kowalczyk? Kowalczyk? Aaa! KOWALCIK! POLACO!", po czym przykładali palce pod nos i mówili "Bigote!". Zaraz potem cmokali, że strzelił gola w derbach z Sewillą. Jak widać, derby są dla nich najważniejsze.

Czasem po prostu chodziliśmy na spacer, nad obrzydliwe morze.

fot. Legionisci.com

Oczywiście wisienką na torcie czasu wolnego było Grande Partido, czyli kolejny odcinek zmagań dziennikarzy z niezwyciężonym sztabem szkoleniowym. Tak strzela pan prezes Lucjan Brychczy.

fot. Legionisci.com

I nie ma szeptów.

Piłkarze

Z uwagą przyglądaliśmy się naszym milusińskim. Notowaliśmy, ocenialiśmy i omawialiśmy ich grę oraz zachowanie. Ulubieńcem wysłanników LL! został Oluś Jagiełło, który nie dość, że coraz lepiej gra w piłkę, to jeszcze się ładnie kłania. Oluś miał też klawe buciorki:

fot. Legionisci.com

Bardzo zapunktował u nas także weteran drużyny Danijel Ljuboja. Jego wielkim fanem jest nasz przyjaciel i świetny artysta Pablopavo. Gdy tylko "Ljubo" się o tym dowiedział, od razu zapragnął zapoznać się z twórczością Pawła, a jak się już zapoznał, to z miejsca dołączył do grona jego wielbicieli.

fot. Legionisci.com

Od czasu do czasu zabłysnął Miro Radović, ale widać było, że myślami jest gdzie indziej. Bliźniaki w drodze. Jak żyć?!
Wszystkich zakasował jednak Czarek Michalak. Cały sparing z FK Krasnodar obejrzał tak:

fot. Legionisci.com

Irytował za to "Kosa", czyli "ura bura jestem król podwóra". "Pan poseł" zawsze miał coś do powiedzenia, zawsze coś mu się nie podobało i zawsze grał dobrze. Sam siebie przerósł, choć to nie takie trudne znowu, gdy na ostatnim sparingu rozpowiadał głośno, jak to był o krok od przenosin do Espanyolu Barcelona. Z drugiej strony dla dziennikarzy zawsze był uprzejmy i dopóki będzie grał dobrze, to może sobie machać łapkami do woli. Koledzy z zespołu chyba też tak uważają.

Sportowo Legia wyglądała nieźle. Nie było zawodników, którzy by mocno odstawali. Nawet "prezes" Dickson Choto pod koniec zgrupowania prezentował się przyzwoicie, choć jego niechęć do biegania jest wręcz nieprzyzwoita. Pozytywnie zaskoczył chyba Bartek Bereszyński. Raz, że to sympatyczny chłopak, a dwa, że może być bardzo przydatny na boisku. Zaimponował wolą walki, żelaznymi płucami i chęcią do nauki. Oby tak dalej.

Pismole

Parę lat temu na zgrupowania za Legią latały tabuny dziennikarzy i fotoreporterów. 15–17 osób z różnych redakcji to był standard. Kryzys jednak daje się we znaki i frekwencja spada. W Costa Ballena przez cały czas było nas raptem 7 pismaków, w tym dwóch obozowych debiutantów. Nie było więc wielkiego melanżowania, wyczerpujących dyskusji o piłce, polemik i ploteczek. Za to działaliśmy zgodnie i w porozumieniu. HOWGH!

fot. Anitka

To już jest koniec

Po niemal dwóch tygodniach pobytu w Zatoce Wielorybów wylądowaliśmy w Warszawie. Lekko nie było. Wiemy już na pewno, że rzeczywiście "Polacy są tak agresywni, dlatego, że nie ma tu słońca". Ale po paru dniach wróciliśmy do żywych. Najważniejsze, że z poczuciem dobrze wykonanego zadania i to mimo naszego wrodzonego, niczym nieskalanego lenistwa.

ELLo!

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.