Kątem oka
REKLAMA

Kątem oka - 31. tydzień z głowy

Qbas, źródło: Legioniści.com - Wiadomość archiwalna

Za nami kolejny przyjemny tydzień, w którym jedynie w środę zazgrzytało, ale w sumie ciężko narzekać. Jak słusznie mówi Tomasz Wieszczycki, nikt już nie pamięta, jak Legia grała w Goeteborgu w 1995 r., a przecież długo była wręcz tłamszona przez Szwedów. Pamiętamy jedynie awans do Ligi Mistrzów. W Molde legioniści zagrali kiepsko, ale przywieźli świetny wynik i przed rewanżem jesteśmy na lepszej pozycji. W Dupoklasie zaś mistrz Polski sieje pożogę i zniszczenie. Bez litości opier… ogórków.

Poniedziałek. Janusz Gol już wie co to jest Perm i nawet ogarnia, gdzie to jest. Co więcej, zdążył zadebiutować w tamtejszym Amkarze i to całkiem udanie, bo zaliczył asystę. Gol z asystą w debiucie. Tylko pozazdrościć.

Wtorek. Lechia Gdańsk zagrała z Barceloną. Na meczu było wesoło. Pojawili się polscy ultrasi spod znaku FCB, którzy przygotowali wdzięczną oprawę, fanatycznie dopingowali „swoich” i skandowali hasła o niepodległości Katalonii. Jedni uważali, że to żenujące, inni, że każdy bawi się, jak lubi. Nie ulega zaś wątpliwości, że oglądaliśmy obwoźny cyrk piłkarski, ale tak to wygląda na całym świecie – Barcelona przyjeżdża, a ludzie piszczą. I oni wcale nie są gorsi, po prostu inni. Nie musimy ich rozumieć. Jednego jarają race, inny szczytuje, gdy Messi trafia do siatki. Na trybunach wszyscy się pomieszczą. Najfajniej było jednak już po meczu, gdy mocno podniecony Szymon Borczuch (myślisz Borczuch, mówisz: magot gibraltarski) największym wygranym meczu ogłosił Deleu, który wybłagał koszulkę od Messiego. Ta rozmowa przejdzie do legendy:



Środa. Legioniści zagrali padlinę w Molde, ale kogo to obchodzi, skoro wywieźli bramkowy remis? Wnioski mogą być różne, ale z pewnością nie ma co się bać Norwegów, bo skoro ci nie potrafili wygrać z żenującymi tego dnia „wojskowymi”, to już na pewno nie wygrają, gdy nasi zagrają nieco lepiej. A gorzej zagrać się nie da. Tę najważniejszą z ważnych bramkę strzelił nasz ulubiony Gruzin, który jakby oduczył się grać w duecie z „Saganem”. Fajna była natomiast reakcja zespołu po golu – ewidentnie zeszło z nich ciśnienie. Tyle było gadania o tym najważniejszym meczu w sezonie, że taki „Bereś” czy „Furmik” zupełnie na boisku zgłupieli. Ale jeśli oni zgłupieli, to co powiedzieć o Jodłowcu czy Dossie? Postęp jednak jest – rok temu w Trondheim zagraliśmy totalny piach i przegraliśmy, a Molde udało się zremisować.

Czwartek. Tego dnia godnie obchodziliśmy 69. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Tymczasem w Wilnie nasz ulubiony trener, pod hasłem „Na Rumaku do Europy!”, zdobywał miasto wraz ze swymi biało-niebieskimi podopiecznymi. Plany pokrzyżowała mu jednak ekipa spod Grunwaldu (Żalgiris to, jak już pewnie wiecie, po litewsku Grunwald), która bezczelnie opędzlowała niemrawych lechitów 1-0. Najlepiej było już jednak po meczu, gdy wyszło, że spięte szelki Rumaka już tak się mu wrzynają w skórę, że postanowił skorzystać z okazji i swe frustracje wyładować na reporterze z TV (inna sprawa, że to rzeczywiście irytujący typ). W końcu to przecież nie wina Rumaka, że mu się drużyna rozłazi. To pewnie dlatego, że ciągle gra w pucharach i w lidze po Legii, a przez to nie radzi sobie z presją. A tak na marginesie, dziennikarze naszej ulubionej gazetki na „F” ewidentnie nie przepadają za Rumakiem i jadą z nim, jak z łysą kobyłą. Z perwersyjną satysfakcją wrzucają bowiem to zdjęcie. Jak to kiedyś mówiono, pozory mogą mylić, ale mina nie. Panowie, nie macie litości! Szacunek ludzi ulicy!

Piątek. Żeby nie było, Jana Urbana też nieco poniosło, gdy podenerwowany przyszedł na spotkanie z dziennikarzami, a potem, już dość wkurzony szybko zakończył. Na szczęście Urban nawet jak się złości, to nie ubywa mu przy tym na uroku. Oceńcie zresztą sami:



Potem zaś ruszyła 3. kolejka Ekstraklapy. Przyznam się Wam, że wreszcie udało mi się nie usnąć na wieczornym meczu. Sądzę, że to dlatego, bo przespałem zmagania Cracovii z Ruchem. „Zmagania” to bezapelacyjne najrozsądniejsze i najbardziej precyzyjne określenie tego, co dane jest nam oglądać na polskich boiskach.

Weekend. W sobotę Legia przejechała się po Podbeskidziu. Bohaterem meczu została kontuzjowana wrona, która nie mogła odlecieć z murawy. Imponował także japoński arbiter. Prawdopodobnie Japończyk jest prywatnie znachorem. Każdemu zwijającemu się z bólu piłkarzowi bacznie się przyglądał i z wyraźną niechęcią, jeśli w ogóle, wpuszczał na murawę służby medyczne. Mieliśmy już w Dupoklasie aptekarzy, ba, mieliśmy nawet Fryzjera, ale znachora to jeszcze nie było. W każdym razie „wojskowi” wysoko wygrali trzeci mecz z rzędu. I nie ma co marudzić, że na rozkładzie znów mieli ligowych ogórków z Bielska Białej. Ogórków też trzeba umieć opier... Najlepiej wysoko, by nie było wątpliwości kto mistrz, a kto ogórek.

Wśród „Ulubieńcy lat minionych” niepoślednią rolę odgrywa Piotr Giza, bo to z myślą o takich, jak „Gizmo” powstał nasz kącik.. Trudno przecież zapomnieć o jego wyczynach w Warszawie. I wcale nie chodzi o to, jak szalał po Nowym Świecie, a raczej nie szalał… Teraz Giza jest trenerem elitarnej Skaliwinki Skawina, z którą w prestiżowych rozgrywkach krakowskiej ligi okręgowej zajął w ubiegłym sezonie bezpieczne miejsce w środku tabeli. „Gizmo” to urodzony trener. Wiadomo, że ma niekwestionowany autorytet, a jak już ryknie...

To było grane



9 sierpnia 1995 r. Legia Warszawa – IFK Goeteborg 1-0.
Po niemal dokładnie 18 latach powtórka wyniku mile widziana.

Zdjęcie tygodnia

fot. Mishka / Legionisci.com

Ma się na czym czapkę nosić!


Qbas


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.