2 sierpnia 2006. Oprawa na meczu z FH Hafnarfjoerdur - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

70. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego: Nasze Powstanie

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

17:00 Godzina "W" - stolica Polski i wiele innych miast zatrzymuje się na minutę. Wszyscy oddajemy hołd Powstańcom Warszawy, którzy 70 lat temu stawili rozpoczęli zryw przeciwko najeźdźcy. Niewielu z nas zdaje sobie sprawę z tego, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które ma szansę uczyć się historii Polski od źródeł. Zapraszamy do lektury wywiadów z ludźmi, dla których codzienne walki, utrata bliskich i ryzyko śmierci w każdej chwili były prawdziwym smakiem wolności.

Poniższe rozmowy z czterema Powstańcami są doskonałą realizacją hasła głoszącego, że lepiej umrzeć stojąc niż żyć na kolanach.

Ryszard Czeczucha – 15 lat podczas Powstania


Czym zajmował się Pan w trakcie Powstania?
- Ze mną był na początku problem, bo przecież konspiracja powstała nie w 44', a w 39', gdy byłem jeszcze młodszy. W związku z tym nie mogłem być przyjęty do jakiejkolwiek organizacji – nie brano wówczas nikogo, kto nie ukończył 15 roku życia. Mieliśmy oczywiście różne pogadanki na temat Polski czy wolności, jednak broni przed 44' nikt nam nie dawał do ręki.

Więc jak to było, gdy jako piętnastolatek dostał Pan wreszcie tę broń?
- Tak naprawdę to broń w ścisłym rozumieniu tego słowa dostawałem tylko na noc, gdy pełniłem wartę. W dzień zwyczajnie jej nam brakowało. Walczyłem butelkami z benzyną i różnymi chemikaliami. Nie chcę nawet mówić o tym co się w nich dokładnie znajdowało. Niech mówi za to fakt, że Niemcy bali się ich jak ognia.

fot. Archiwum Powstania Warszawskiego

Kiedy po raz pierwszy przystąpił Pan do zbrojnej akcji?
- To było drugiego dnia Powstania. Nie byłem jeszcze przydzielony. Byliśmy zwykłą grupą młodzieży około 20-30 osób, które przyszły na zbiórkę. Na rogu Miodowej, Senatorskiej i Krakowskiego Przedmieścia Niemcy w pełnym rynsztunku zablokowali przejście. Strzelali do każdego, kto bezwzględnie nie wykonywał ich rozkazów. Przyszedł do nas jeden z wyższych stopniem kolegów i kazał się nam rozproszyć na noc po to, żeby nas nie znaleźli. Na drugi dzień znowu się zebraliśmy i część podjęła decyzję o próbie przejścia na drugą stronę w kierunku kościoła św. Anny. Ja zostałem. Zaczęliśmy wtedy wyciągać z magazynów beczki po śledziach, nalaliśmy do nich wszystkiego co tylko można było podpalić i spuszczaliśmy to Niemcom na głowę. Brzmi to okrutnie, ale w żaden sposób tego nie żałuję. Nie mogliśmy akceptować mordu, który dokonywał się naszych oczach. Mieliśmy dosyć traktowania Polaków jak bydło. Nie uważaliśmy Niemców za ludzi. Były to po prostu głodne zabijania psy.

Jakie to było uczucie po raz pierwszy po pięciu latach niewoli zatknąć w Warszawie polską flagę?
- Nie porównywalne z niczym innym. Pamiętam, że płakałem po raz pierwszy widząc powiewający biało-czerwony sztandar.

Kiedy dotarło do Was, że Powstanie upada?
- Powstanie nie upadało. Myśmy musieli skapitulować, bo nie mieliśmy jedzenia, a przede wszystkim broni. Chęci do walki nie brakowało nikomu. Zamiast umrzeć od niemieckiego pocisku woleliśmy zginąć jako bohaterowie, strzelając przedtem Niemcom prosto w oczy. Wiem, że dużo jest nienawiści w tym co mówię. Ale ja po prostu nie mogłem i nie mogę pojąć tego nadal, jak naród, który swoją kulturę wykształcił jeszcze wcześniej niż Polska, był w stanie tak upaść moralnie, mordować zwykłych ludzi i zachowywać się w stosunku do nas gorzej niż do świń i krów. A w kapitulację nie chciałem nawet na początku wierzyć, zwłaszcza, że wszyscy wiedzieliśmy o Armii Czerwonej stojącej na Pradze. W porównaniu z tym, co musieliśmy robić w Warszawie, przejście Wisły to był dla nich spacerek. Niestety dla radzieckiego żołnierza Warszawa nie była warta nawet tego spacerku.

Jan Kieszczyński -13 lat podczas Powstania


Był Pan jednym z najmłodszych uczestników Powstania. Jak to się stało, że przystąpił Pan do walk?
- Trochę przypadkiem, dlatego że wszyscy koledzy poszli do AK i każdy robił to, na co go było stać. Byli też przecież ludzie, którzy mieli po sześćdziesiąt parę lat i oczywiście nie byli w linii, ale mieli przydzielone inne funkcje, na przykład gotowali nam. Ja na początku zbierałem odłamki, przecież byłem dzieciak (śmiech). Potem czołgałem się do ogródków po pomidory, ogórki i jabłka, głównie dla rannych. Można powiedzieć, że to było moje pierwsze zadanie, bo wszystko robiłem pod ostrzałem. No a potem zostałem łącznikiem jak większość moich kolegów, dlatego że doskonale znaliśmy cały Żoliborz.

Czy mimo młodego wieku miał Pan świadomość rangi tego wszystkiego? Wiedział Pan, że to Powstanie?
- Wszyscy wiedzieli (śmiech). O piątej, a właściwie na Żoliborzu, gdzie byłem, wcześniej, bo o pierwszej, to moja ciotka po pierwszych wystrzałach powiedziała „No to zaczęło się!” No i rzeczywiście się zaczęło. Ja byłem wtedy na Gdańskiej 2, i pomagałem budować barykadę między Gdańską 2 a strażą ogniową. Tam była pierwsza linia, bo na przeciwko nas były koszary niemieckie, tak zwana „szkoła gazowa”. Siedzieli tam Ukraińcy i jakieś plemiona mongolskie, największe swołocze.

Jakie wspomnienie związane z Powstaniem jest dla Pana najbardziej dramatyczne?
- Kapitulacja. Wszyscy chcieliśmy, żeby trwało to dalej, pomimo zagrożenia. Byłem w szpitalu AK-owskim u sióstr Zmartwychwstanek na Krasińskiego, kiedy przyszedł łącznik i oznajmił, że to koniec. Potem wzięli nas stamtąd Niemcy. Kapitulacja bardzo bolała, bo przystępując do Powstania każdy wierzył, że „wyzwolą” nas Rosjanie. Oni cały czas wzywali do powstania, zrzucali ulotki o treści „Ludu Warszawy, do broni!” Potem zatrzymali się na Pradze i wszyscy wiemy jak to się skończyło. To wszystko była celowa robota, cały czas mieliśmy sygnały od Moskwy, żebyśmy się trzymali, że niebawem przyjdą. A cały czas stali na miejscu i patrzyli na to jak wykrwawia się Warszawa.

Czy mimo tej tragedii wokół Was pamięta Pan jakieś zabawne momenty z okresu Powstania?
- Dla dziecka w moim wieku to wszystko, szczególnie na początku było jedną wielką zabawą. Dopiero w momencie, gdy po raz pierwszy zobaczyłem rannych i trupy, to zaczęła rodzić się we mnie świadomość, że to jest bardzo niebezpieczna zabawa.

fot. Archiwum Powstania Warszawskiego

Bardzo dużo mówi się teraz o tym, że Powstanie nie było potrzebne.
- To zupełna głupota. Wystarczy popatrzeć na historię Polski. A które powstanie było udane? Wszystkie wielkie zrywy, powstanie listopadowe, styczniowe, zawsze kończyły się tak samo. Czy wobec tego należy mówić, że Polacy nigdy nie powinni walczyć? Poza tym cały czas powtarzam, że wszyscy liczyliśmy na pomoc ze strony Rosjan. Jeżeli już ktoś bardzo chce mieć pretensje, to nie należy kierować ich do nas, bo my podlegaliśmy pod Londyn. Uważam, że skoro nie było zakazu Powstania ze strony generała Sosnkowskiego, to musiał on widzieć szansę w tym zrywie. I jestem pewien, że gdyby Rosjanie przekroczyli wtedy Wisłę, to wszystko wyglądałoby inaczej. A straty? To była wojna, a gdzie na wojnie nie ma strat? Nieraz pytają mnie jakie miałem przekonania polityczne dołączając do Powstania. Jakie można mieć przekonania polityczne w wieku trzynastu lat, skoro ojca rozstrzelali w 40' roku, a siostra zginęła w Auschwitz?

Jakie były Pana losy po Powstaniu?
- Najpierw byłem w niewoli niemieckiej, potem siedziałem 4 lata w stalinowskim więzieniu. Wyszedłem na wolność w 1956 roku, podczas tak zwanej „odwilży.” Starałem się potem normalnie żyć, z tym, że zawsze byłem postrzegany jako „wróg ludu”.

Potrafi Pan wybaczyć Niemcom?
- To skomplikowane. Trudno mi mieć pretensje na przykład do młodzieży niemieckiej o to, co działo się podczas wojny. Chociaż jak słyszę język niemiecki, to wszystko we mnie odżywa. Wybaczyć? Może. Zapomnieć? Nigdy.

Teofila Rumun (Jaroszyńska) – 17 lat podczas Powstania


Kiedy dołączyła Pani do konspiracji?
- Rok przed Powstaniem, miałam wtedy 16 lat. Z miejsca zaczęłam przechodzić swojego rodzaju trening. Były to zajęcia teoretyczne na temat ludzkiego ciała – chciałam pracować w szpitalu. Nie napracowałam się tam zbyt długo, bo wkrótce po moich pierwszych praktykach wybuchło Powstanie i dołączyłam do oddziałów.

Pamięta Pani swoją pierwszą akcję?
- Stacjonowaliśmy w budynku, w którym mieścił się jakiś klub. Ktoś przyszedł i powiedział, że szuka ochotników do akcji. Chodziło o odbicie jakiegoś budynku z rąk Niemców. Bałam się wtedy strasznie. Doszłam do wniosku, że to chyba dla mnie za dużo – strzelaniny, możliwość śmierci w każdej chwili, nie byłam wtedy na to gotowa. Po pewnym czasie wychodziła druga grupa ochotników i ja znowu nie poszłam. Ale kiedy miała ruszyć już trzecia grupa, to doszłam do wniosku, że jeśli teraz nie wezmę się w garść i nie wyjdę, to nie zrobię tego już nigdy. Zgłosiłam się na ochotniczkę i poszłam w grupie kilku osób. Przeskoczyliśmy przez Świętokrzyską i pobiegliśmy w stronę budynków MZK. Kiedy dotarliśmy na miejsce, to właściwie nic już się tam nie działo. Część chłopców próbowała zdobyć niemieckie auta i benzynę, a wewnątrz MZK było jeszcze 3 Niemców, którzy zatrzymali się w windzie pomiędzy piętrami i nie chcieli się poddać. Chłopcy pertraktowali z nimi i po pewnym czasie się poddali. Byłam zadowolona, bo kiedy przyszłam na miejsce nie było ani jednego rannego. Potem nie było już tak dobrze. Pamiętam, kiedy próbowaliśmy zrobić przejście oddziałom ze Starówki górą, żeby nie szli kanałami. Staraliśmy się utworzyć swego rodzaju korytarz, ale to się nam niestety nie udało i było okupione wielkimi stratami. Mocno to wtedy przeżyłam. Jeden z kolegów został bardzo ciężko ranny w nogi i nie było mowy o tym, żeby kiedykolwiek mógł chodzić. Przed Powstaniem służył w Marynarce Wojennej, a jak wiadomo nie można pływać okrętem wojennym bez nóg. Kompletnie się wtedy załamał i zastrzelił się na moich oczach.

fot. lisak.net.pl

Czy wobec tego ma Pani jakiekolwiek radosne wspomnienia związane z tym okresem?
- Oczywiście, wbrew pozorom było ich naprawdę dużo. Myśmy wszyscy byli młodzi, pełni energii i życia. Proszę zwrócić uwagę na to, że na wielu zdjęciach z Powstania nie byliśmy smutni czy poważni, wprost przeciwnie – uśmiechaliśmy się. Powstanie przywróciło nam utraconą wolność, bo przez te pięć lat niemieckiej okupacji człowiek miał ich po prostu dosyć. Tego, co Niemcy robili z nami, nikt przy zdrowych zmysłach nie robiłby nawet zwierzętom. Pamiętam, jak przed moją szkołą zostało rozstrzelane ponad sto osób, bo noc wcześniej jakiś pijany niemiecki żołnierz został zabity. Siedziałam wtedy w szkole na lekcjach, a kilkanaście metrów dalej Niemcy mordowali moich rodaków. Dlatego sam fakt wyrwania się im choć na chwilę dawał nam niesamowitą radość. Ostatnio natrafiłam w gazecie na zdjęcie mojego oddziału. Uśmiechaliśmy się na nim co do jednego. Walcząc, byliśmy szczęśliwi.

Czy te wspomnienia są tak samo silne jak były 70 lat temu?
- One cały czas powracają. Jeśli widzę Niemców, którzy zachowują się normalnie i sympatycznie, to nie powiem żebym ich lubiła, ale ich toleruję. Jednak gdy tylko widzę jakieś skandaliczne zachowania z ich strony, to od razu myślę sobie „te szwaby się nic nie zmieniły.” To są takie momenty, gdy człowiek wraca do antypatii do nich, a czasem nawet do nienawiści.

Obecnie pojawia się dużo głosów, że Powstanie Warszawskie nie było potrzebne i cierpieli w nim niewinni.
- Nieprawda. Mi się wydaje, że do Powstania skłoniły nas dwie rzeczy. Chcieliśmy, by Rosja dała nam możność wyboru naszego rządu. Myśleliśmy, że zdobędziemy Warszawę i staniemy się niezależni. I jestem przekonana, że by tak było, gdyby nie to, że Rosjanie po prostu stali pod Warszawą czekając na to, aż Powstanie upadnie. Kiedy w końcu upadło zupełnie nie wiedziałam co robić. Był moment, że mieliśmy propozycję wyjścia z Warszawy jako cywile, ale szef kompanii absolutnie się na to nie zgodził. Powiedział, że jeśli wychodzimy z wojskiem będziemy bezpieczni, a za los cywilów nikt nie odpowiada. Wyszłam więc z wojskiem, dostałam się do niewoli, byłam w sumie w czterech obozach jenieckich, gdzie w końcu doczekałam się końca wojny. Wszystko to miało wyglądać inaczej. Więc jeśli ktoś chce szukać winy w upadku Powstania, to całą odpowiedzialnością powinien obarczyć Rosję.

Czy gdyby mogła Pani cofnąć czas nadal przystąpiłaby Pani do Powstania?
- Chyba tak. To był piękny zryw. Powstanie pokazało naszą siłę, siłę polskiej młodzieży. Teraz, kiedy patrzę na to z perspektywy dorosłej osoby to uważam jednak, że byliśmy na to wszystko troszeczkę za młodzi. To nie był chyba jeszcze odpowiedni wiek, żeby wciągać nas w tak poważne rzeczy. Wiem, że teraz biorą do wojska jak ma się skończone osiemnaście lat, ale wtedy jest się jeszcze za młodym na to, żeby brać na siebie odpowiedzialność rezultatów wojny i walk. Choć z drugiej strony zastanawiając się co bym zrobiła mając w ręku nie apteczkę a karabin, to bez wahania mogę odpowiedzieć, że strzelałabym do Niemców i mordowała ich tak samo, jak oni mordowali nas.

Kiedy przystępowała Pani do walk miała Pani świadomość wagi tego wszystkiego?
- Nie. Nie wiedziałam co będzie, a prawdziwe oblicze wojny poznawałam dopiero podczas kolejnych dni Powstania.

Czuliście się bohaterami?
- Nie. Teraz też się nimi nie czujemy. To był nasz obowiązek jako Polaków. Dzisiaj młodzież jest zupełnie inaczej wychowana i nie docenia wolności. Moje pokolenie wychowywało się w Polsce młodej niepodległością, którą odzyskaliśmy po 123 latach i robiliśmy wszystko, żeby tę niepodległość podtrzymać. Po wojnie wyemigrowałam do Anglii gdzie mieszkam do dziś i gdy widzę rzesze młodych ludzi, którzy przyjeżdżają na Wyspy i nie mają zamiaru wracać, to ogarnia mnie rozpacz. Dzisiaj dzieci wychowuje się bez miłości do własnego kraju, co jest ogromnym błędem. Czasami człowiek zastanawia się po co w ogóle walczył o tę Polskę, skoro młodzi ludzie za wszelką cenę chcą z niej uciec.

Michael Cauchi – 19 lat podczas Powstania


Jak dostał się Pan do Warszawy?
- Przebywałem z moim oddziałem we Włoszech, w miejscu nazywanym „Chelone.” Dostaliśmy rozkaz, by wyrzucić z samolotu wszystkie bomby, zatankować do pełna i zrobić jak najwięcej miejsca w środku. Nie mieliśmy pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Kiedy wystartowaliśmy, na samolocie obok udało mi się zauważyć biało-czerwone szachownice Polskich Sił Powietrznych. Wylądowaliśmy w jakimś dziwnym miejscu, gdzie dowództwo nad nami objęło Wojsko Polskie. Do samolotu zaczęliśmy ładować pojemniki i kiedy napchaliśmy ich do granic możliwości udaliśmy się na spotkanie, na którym wszystkiego się dowiedzieliśmy. Okazało się, że mamy lecieć do Warszawy, w której właśnie wybuchło Powstanie. Mieliśmy o nic nie pytać i wystartować o siódmej wieczorem. Mieliśmy przelecieć pół Europy. To była koszmarna noc. Wokół szalała burza, a samolotem miotało na wszystkie strony. Instrukcje były jasne. Mieliśmy przekroczyć Wisłę i zrzucić ładunek 50 mil od miasta na jakimś cmentarzu. Następnie mieliśmy zrobić szybki zwrot i bez wylądowania wrócić na miejsce wylotu. To jednak nie było takie proste. Po zrzuceniu ładunków napotkaliśmy na opór ze strony niemieckiej artylerii przeciwlotniczej i musieliśmy podjąć walkę, bo inaczej nasze Liberatory zostałyby posiekane na kawałki. Udało nam się ich pokonać i wróciliśmy do bazy. Koledzy, którzy mieli zadanie zrzutu bliżej miasta mówili, że w Wiśle płonąca Warszawa odbijała się w taki sposób, jakby rzeka płonęła razem z miastem.

fot. Archiwum Powstania Warszawskiego

Wiedział Pan, że w Powstaniu nie walczą zwykli żołnierze, ale młodzież i dzieci?
- Nie miałem pojęcia do czasu, aż pewnego dnia rozmawiałem z polską oficer, która powiedziała nam o, jak to określiła „agonii Warszawy.” Wtedy dowiedziałem się wszystkiego.

Skoro miasto poniosło tak wielkie straty, to czy uważa Pan, że Powstanie było konieczne?
- Tak. Powstanie Warszawskie było konieczne. Co mogli zrobić Polacy? Podnieść ręce i zamknąć usta? Nie. Polacy to dzielni i zdeterminowani ludzie. Niemcy mieli wszystko, Polacy nie mieli nic, a mimo to podjęli wyrównaną walkę. Wierzę, że „Papa Bor”, jak nazywaliśmy generała Bora-Komorowskiego podjął słuszną decyzję. I wszyscy wiemy, że to Powstanie miało szansę skończyć się zwycięstwem. O upadku Powstania dowiedzieliśmy się na krótko po jego zakończeniu. Codziennie modliłem się za tych ludzi. Za ludzi, którzy walczyli o swą wolność. Bo co możemy zrobić bez wolności? Czym bez niej jesteśmy? Wolność jest wszystkim. Wolność to możliwość spokojnego snu, wolność to zdolność do wstawania co rano, świadomości, że dzień należy do Ciebie i możesz zrobić to wszystko, na co tylko masz ochotę. Polacy zasłużyli na nią w stu procentach. Przelewali krew nie tylko za swój kraj, lecz także za inne. Bitwa o Anglię – mieliśmy wspaniałe hurricane'y i spitfire'y, ale polscy piloci w nich byli jeszcze wspanialsi. Monte Cassino – próbowali zdobyć je wszyscy z użyciem najnowocześniejszych wówczas technologii, lecz bitwę wygrali Polacy, którzy weszli na to piekielne wzgórze w sposób, którego nie jestem w stanie pojąć. Polskie wojsko wybitnie odznaczało się wszędzie tam gdzie walczyło. W Powstaniu nie było żołnierzy, w walkach brali udział zwykli ludzie. Myślę jednak, że podczas całej wojny to właśnie warszawiacy wykazali się największym bohaterstwem.

Rozmawiał Jeleń

fot. Archiwum Powstania Warszawskiego

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.