Miroslav Radović - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Felieton: Kasa, misiu, kasa

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Gdyby tydzień temu ktoś powiedział mi, że Miroslav Radović w zimowym okienku transferowym przeniesie się gdziekolwiek, wyśmiałbym go. Miro to przecież żywa legenda, gość, który był kuszony poważnymi ofertami z poważnych lig, ale zawsze zostawał, motywując to swoim przywiązaniem do Legii Warszawa.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem informację o ofercie jakiegoś śmiesznego klubiku z jeszcze śmieszniejszej ligi stwierdziłem, że nie ma takiej siły na niebie i ziemi, która akurat teraz wyrwałaby „Rado” z Łazienkowskiej. Za to, że Serb zostanie w drużynie „wojskowych” dałbym sobie rękę uciąć. I – jak mawia klasyk - „teraz bym, k... nie miał ręki.”

Chyba żaden z kibiców Legii zbytnio nie przejmował się doniesieniami o ewentualnym transferze Radovicia. W czasie okienek transferowych przewijają się informacje głupie, głupsze i niewiarygodnie idiotyczne, a ta o przenosinach Miro do Chin wydawała się jeszcze ponad tą ostatnią kategorią. Zawsze sam zawodnik dementował plotki i informację o zmianie barw przez największą gwiazdę Legii można było wrzucić do szuflady, w której znajdowały się równie sensacyjne doniesienia o transferze Messiego do Chelsea, czy Cristiano Ronaldo do PSG. Dlatego, kiedy w czwartkowe popołudnie zobaczyłem informację o tym, że transfer Miroslava Radovicia do Hebei China Fortune jest praktycznie przesądzony, dosłownie ugięły się pode mną nogi, a dotychczasowe ideały mogłem zgiąć na pół i wyrzucić do kosza.

Kontrakt, jaki dziś podpisałem, można nazwać dożywotnim. Ustaliliśmy, że będę grał w Legii, dopóki będę się czuł na siłach. Wraz z rodziną zdecydowałem, że nie ma już co szukać szczęścia gdzie indziej. W Legii mam wszystko, a moja żona i trzej synowie są w Warszawie szczęśliwi. Legia to moja rodzina, z którą nie chcę się rozstawać, jestem w niej już ponad osiem lat. Mój przykład pokazuje, że piłkarz może być oddany jednemu klubowi i z jednym klubem związany – mówił legia.com Radović w listopadzie 2014 roku. To nie są słowa, które można rzucać na wiatr. Miro nie powiedział: Lubię Legię, Warszawa jest fajna i chyba tutaj zostanę. Serb zapewniał o swojej miłości do drużyny i deklarował pozostanie w stolicy już do końca życia. Nie twierdzę, że słowa wypowiedziane przez „Radko” w listopadzie nie były warte dla niego zupełnie nic, bo były. I to całe 2 miliony euro za sezon.

Sam kilka miesięcy temu w dyskusji na temat przywiązania do barw klubowych broniłem tezy, że piłkarz to zawód jak każdy inny. Mówiłem, że głównym zadaniem piłkarza jest dobra gra i praca na sukces klubu, który mamy kochać my, kibice. Piłkarz nie musi czuć się związany emocjonalnie z zespołem, w którym występuje, jednak fajnie, kiedy jest w jakiś sposób przywiązany do herbu, który co tydzień nosi na piersi. Miłość zawodnika do swojego klubu to już szczyt marzeń, ewenement niemal zupełnie nieosiągalny w piłce XXI wieku. Dlatego kiedy ktoś należy do tej ostatniej kategorii, zasługuje na szacunek niezależnie od barw klubu, jaki reprezentuje. I właśnie za kogoś takiego uważałem Miroslava Radovicia. Użycie czasu przeszłego w tym zdaniu jest dla mnie naprawdę bolesne.

Piłkarze przychodzą, odchodzą i trudno mieć o to do nich pretensje. Ciężko też dziwić się temu, że człowiek, któremu zaoferowano pracę za sześciokrotnie wyższe wynagrodzenie zwyczajnie przyjmuje kuszącą propozycję. Któż z nas nie zmieniłby otoczenia na takie, w którym w 2 lata zarobi tyle, na ile obecnie musi ciężko pracować przez 12 lat? I gdyby z Legii do Hebei China Fortune mieliby odejść Orlando Sá, Dossa Júnior, czy Tomasz Jodłowiec, zwyczajnie życzyłbym chłopakom powodzenia i mógł tylko zazdrościć oferty życia. Czy ktokolwiek krytykował transfer Łukasza Szukały do Ittihad FC? Gdyby to Marek Saganowski, który na Łazienkowskiej jest szanowany jak mało kto, miałby sobie jeszcze na drugim końcu świata dorobić do piłkarskiej emerytury, nikt nawet nie rzuciłby nawet słowa krytyki. Dlaczego z Radoviciem jest inaczej?

Kibice Legii Warszawa mogą wybaczyć wiele. Wybaczaliśmy przecież Kubie Koseckiemu, kiedy w 2012 roku cieszył się wraz z Lechią Gdańsk ze zwycięstwa nad Legią, przez które mistrzostwo Polski mogliśmy oglądać przed telewizorem. Darowaliśmy Janowi Urbanowi, który rozgoryczony po przegranym meczu stwierdził, że Legia nijak ma się do klasy Górnika Zabrze, w którym występował. Nie potrafimy zapomnieć jednak jednego: łamania danego nam słowa.

Nie mam pretensji o to, że Miroslav Radović zwyczajnie chce zarobić więcej pieniędzy, bo każdy z nas przyjąłby korzystną propozycję zmiany stanowiska. Nie mogę darować mu jednego – zdań, w których występują dwa słowa: „Legia” i „Warszawa” po prostu nie wolno rzucać na wiatr. Nie podejmuję się oceny, czy Radović rzeczywiście kocha Legię, czy nie, bo zmiana zespołu raczej nie może świadczyć o nagłej utracie miłości do swojego klubu. Jednak jako kibic mam pełne prawo czuć się oszukany tym, że chęć zostania legendą na miarę Brychczego, Deyny, czy Zielińskiego ktoś chce zwyczajnie sprzedać, nawet jeśli cena za to jest wysoka.

Nie oszukujmy się, żaden z piłkarzy Legii nie przymiera głodem. Nie są to czasy, kiedy za chlebem emigrował Kazimierz Deyna. Radović po Warszawie nie jeździ dużym Fiatem, lecz nowym modelem BMW, nie mieszka w bloku z wielkiej płyty, ale w luksusowej kamienicy i wypłaty nie stanowi dla niego talon na benzynę, a przelew na setki tysięcy złotych. Nawet po zakończeniu kariery Legia na pewno nie zapomniałaby o Serbie, o czym najlepiej świadczy przykład Michała Żewłakowa, który pracuje na bardzo ważnym stanowisku w klubie. A, że Miro będzie mógł teraz kupić sobie sześć samochodów i sześć mieszkań za sześciokrotnie większą pensję? Tylko, czy nowe auta i nieruchomości będą znaczyły więcej, niż bycie legendą?

Boli też fakt, że tak ważne ogniwo zespołu opuszcza go właśnie teraz, kiedy legioniści zmagają się z przeciwnikami aż na trzech frontach. Można gdybać, czy gdyby to Miro zagrał z Ajaxem, to po końcowym gwizdku tablica prezentowałaby zupełnie inny wynik. Nie zmienia to jednak faktu, że Miroslav Radović odchodzi w momencie, w którym jest najbardziej potrzebny. Legia traci nie tylko świetnego napastnika, odchodzi również dobry duch drużyny, człowiek, który potrafi sam przesądzić losy meczu. „Rado” to osoba, której potrafi wyjść wszystko, nawet jeśli nic nie wychodzi całemu zespołowi. I zwyczajnie nie wierzę w to, że Serb nie ma tej świadomości.

Daleki jestem od całkowitej krytyki Radovicia. Cenię go za jego trud włożony w 8 lat pracy w klubie. Nie będę wylewał na jego głowę pomyj, ale z pewnością na mecz nie założę już koszulki z numerem 32. Odejście „Rado” kończy pewną epokę, boli również fakt, że po raz kolejny upadają jakieś nasze ideały. I tylko szkoda, że Janusz Wójcik znów siedzi w fotelu, uśmiecha się i mruczy pod nosem słynne: „Kasa, misiu, kasa.”

Jeleń

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.