Michał Żyro cieszy się po golu na 1-1 - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Wisłą

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia ponownie zawiodła oczekiwania kibiców. Wprawdzie w niedzielny wieczór mieliśmy wspaniałą atmosferę na stadionie, sporo pięknych zagrań i walki, dramatyczny przebieg meczu i jeszcze bardziej emocjonującą końcówkę, ale zabrakło wygranej mistrzów Polski. Za taki stan rzeczy odpowiedzialność ponoszą oczywiście dobrze grający wiślacy i warto docenić ich występ. Trzeba też jednak przyznać, że legioniści niezbyt im przeszkadzali.

1. Charytatywna wiosna Legii trwa w najlepsze. Legioniści wciąż rozdają punkty na prawo i lewo. Wygląda to na razie bardzo kiepsko, bo jedyne zwycięstwa wiosną odnieśliśmy z przeciętnym Podbeskidziem i fatalnie grającym Śląskiem. I to też w kiepskim stylu. Gdyby pozostałe zespoły Ekstraklasy nie były tak słabe, to „Wojskowi” już dawno oglądaliby plecy przeciwników. Oczywiście zarówno Henning Berg, jego sztab i on sam mają tego świadomość, dlatego mogą dość spokojnie kontrolować przebieg wydarzeń w lidze. Najwyższa pora jednak zacząć zwyciężać i dobra okazja będzie ku temu już w niedzielę, gdy zagramy w prestiżowym spotkaniu z Lechem. A pora, bo na razie punktujemy na poziomie 64%. Ostatnie tytuły zaś zdobyliśmy z 73-74% możliwymi do wywalczenia punktami.

2. Czas na wygrywanie, tylko jak to zrobić? Ano w Poznaniu, podobnie, jak we Wrocławiu, trzeba będzie zagrać z kontrataku. Legia inaczej na razie nie potrafi. Atak pozycyjny leży, bo m. in. nie ma zawodnika, który byłby w stanie wziąć na siebie ciężar gry i regulację jej tempa. Innymi słowy, nie mamy lidera. Szykowany do tej roli Duda udowadnia, że na tę chwilę go ona przerasta. Masłowski, o podobnych predyspozycjach, też jest w słabej formie, a zresztą nie wiadomo wciąż, czy to zawodnik na miarę Legii. W Wiśle zaś dowodził Stilić, który regulował tempo gry swojego zespołu, świetnie podawał i był ciągle w grze. Widać, że potrafi szybko myśleć i ma w sobie dużo spokoju wynikającego z pewności siebie. Dobrze też trzymał się na nogach i nasi defensywni pomocnicy nijak nie mogli sobie z nim poradzić. Szybko zaczęliśmy tęsknić za Radoviciem...

3. Legia Berga nigdy nie zachwycała stylem. Od czasów, gdy szkoleniowcem został Norweg, nasz zespół nie próbuje dłużej utrzymać się na połowie rywala, przesuwać się na nią większą liczbą zawodników i rozgrywać atak, wymieniać podania na małej przestrzeni. Możliwe, że trener uznał, że nie ma do tego wykonawców i stąd czyhanie na przechwyty i kontry. Rok temu taktyka ta zaskoczyła przeciwników i „Wojskowi” w cuglach obronili mistrzostwo. Teraz już wszyscy wiedzą, jak gra Legia.

4. Bierność. W pierwszym kwadransie meczu z Wisłą, to ona charakteryzowała grę większości legionistów. Krakowianie byli dobrze przygotowani taktycznie do meczu, znali słabe strony mistrzów Polski, umieli je wykorzystać, a do tego, co najbardziej rzucało się w oczy, byli bardziej dynamiczni od gospodarzy i mieli Stilicia. Pasywna gra Legii była wodą na młyn wiślaków, którzy raz po raz zapędzali się pod pole karne Malarza i nawet oddawali strzały, choć niegroźne. Kwintesencją bierności drużyny była sytuacja bramkowa, w której to najpierw Kucharczyk łatwo dopuścił do dośrodkowania, a potem Vrdoljak całkowicie odpuścił krycie Burligi. Gol obudził gospodarzy, ale nie wpłynął pozytywnie na jakość ich gry.

5. Legia męczyła się sama ze sobą. Zawodnicy wiedzieli, jak mają grać, mieli pomysł. Brakowało im jednak dokładności, a nade wszystko szybkości. Graliśmy wolno, a tym samym przewidywalnie. Na tle grającej na 1-2 kontakty Wisły, mocno irytujące było holowanie piłki przez „Wojskowych”. Mimo to, i tak kilkukrotnie udało się zaskoczyć grających w eksperymentalnym zestawieniu krakowian, bo sytuacje strzeleckie Legia przecież miała. Nie potrafiła ich wykorzystać, a i obrona gości grała bardzo czujnie - zwłaszcza świetnie się asekurowali.

6. Mieliśmy jednak masę szczęścia, nie tylko dlatego, że w doliczonym czasie gry Jović posłał piłkę do własnej siatki, ale i wcześniej. Najpierw sędzia mógł odgwizdać zagranie ręką Żyry przy golu na 1-1 (swoją drogą ostatnio Żyro zbyt często pomaga sobie ręką), a potem Bereszyński niesamowitym wślizgiem wybił futbolówkę z linii bramkowej. Szczęście podobno sprzyja lepszym, ale tym razem Legia nie była lepsza. Z przebiegu gry ten 1 punkt, to rezultat godny szacunku.

7. Nie sposób zrozumieć dlaczego gra Guilherme skoro w dobrej dyspozycji jest Brzyski. Polak nie tylko lepiej radzi sobie w ofensywie, ale i jest niezwykle pożyteczny dla zespołu przy stałych fragmentach gry. W tej sytuacji posyłanie na boisko Brazylijczyka, który wiecznie, ale to wiecznie nie nadąża za przeciwnikami zakrawa na fanaberię trenera. Być może Berg uważa, że „Gui” lepiej nadaje się do gry kombinacyjnej i daje większe pole manewru przy akcjach ofensywnych. Kłopot w tym, że teoria swoje, a praktyka swoje. Guilherme za każdym razem to najsłabsze ogniwo naszej obrony, które nie wnosi nic do ofensywy. Jedyna groźna akcja z jego udziałem, to ta w Amsterdamie, którą tak fatalnie zakończył Żyro. Poza tym kompletna posucha. Co gorsze, Brazylijczyk w meczu z Wisłą najzwyczajniej nie miał siły biegać. Stępiński odjeżdżał mu od początku spotkania, a w końcówce „Gui” słaniał się na nogach. Zauważył to w końcu trener i wpuścił „Brzytwę”, a ten w kilka minut na boisku zrobił więcej zamieszania pod bramką rywali niż jego konkurent przez całe spotkanie.

8. A skoro o minutach mowa, to bardzo zastanawiające jest w jaki sposób polscy sędziowie doliczają czas dodatkowy. W niedzielę sędzia Złotek doliczył tylko 4 minuty, choć wydawało się, że przerwy w trakcie meczu trwały znacznie dłużej. Zerknijmy w przepisy: art. 7 Przepisów gry w piłkę nożną PZPN stanowi, że sędzia zobowiązany jest doliczać w każdej części zawodów cały stracony czas gry z powodu:
• wymiany zawodników,
• oceny powagi kontuzji doznanej przez zawodnika,
• zniesienia kontuzjowanego zawodnika z pola gry, w celu udzielenia mu pomocy,
• marnowania czasu gry,
• każdego innego powodu.
Ilość kompensowanego czasu gry pozostawia się uznaniu sędziego.

Policzmy, jak to było w meczu Legia - Wisła. Obaj trenerzy dokonali łącznie 6 zmian. Jedna zmiana trwa ok. 30 sekund (od jej ogłoszenia do wznowienia gry). Łącznie daje nam to więc 3 minuty. Sarki na boisku leżał w sumie przez ok. 4 minuty (odejmijmy więc 30 s. na jego zmianę). Do tego padły 4 bramki ("każdy inny powód" z art. 7) i był rzut karny. To jest przynajmniej 8 minut, nie licząc już mniej wyraźnych przypadków gry na czas wiślaków. Nie mam zatem pojęcia, jak Złotek wyliczył te 4 minuty. Może spieszył się do domu?

Sama wątpliwość nie dotyczy tylko naszego meczu, ale ogólnie w Polsce sędziowie dorzucają góra 5 minut i to w ekstremalnych przypadkach, podczas gdy np. w Anglii bardzo często jest to nawet 6 minut.

9. Brawo „Bereś”! To była najlepsza interwencja ratunkowa, jaką widziałem w Legii. Ale warto też dodać, że Malarz musnął piłkę po strzale Stilicia.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.