fot. Bodziach
REKLAMA

Relacja z sobotniego meczu w Stargardzie

Bodziach, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W przerwie meczu ze Spójnią wydawało się, że jeszcze tylko dwie kwarty, powrót do Warszawy i przygotowania do meczu ze Stalą Ostrów. Koszykówka jest jednak takim sportem, że niczego nie można być pewnym. Przekonali się o tym legioniści w drugiej połowie spotkania.

Spójnia mecz rozpoczęła bez Rafała Bigusa. Ten co prawda wyszedł w sobotę rano na rozgrzewkę ze swoim zespołem, ale szybko okazało się, że jego kolano nie jest jeszcze w pełni sprawne i stargardzianie uznali, że nie ma sensu ryzykować zdrowia swojego centra. Do gry gotowy był za to Łukasz Żytko, rozgrywający Spójni. Legia rozpoczęła mecz w dość przewidywalnym składzie, bez żadnych zmian w porównaniu z meczami w Warszawie. Zaczęła go zresztą bardzo dobrze, od prowadzenia 8-0, po dwóch trójkach Łukasza Wilczka. Zawodnicy gospodarzy ponownie zostawiali naszemu rozgrywającemu dużo miejsce i ten wykorzystał to doskonale. W pierwszej kwarcie trafił 3/4 za 3, a do tego sam zebrał piłkę po jedynym niecelnym rzucie z dystansu.

Spójnia zmniejszyła straty do trzech punktów, ale później znowu legioniści odskoczyli, za sprawą Bierwagena i Marcela Wilczka, doprowadzając do stanu 18-10 po I kwarcie. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby w ostatniej akcji tej części gry spod kosza trafił "Świder". Legioniści po punktach Koszuty przeprowadzili szybki atak. Podanie przez pół boiska do Cechniaka było perfekcyjne. Nasz środkowy zmylił rywala markując rzut, odegrał piłkę do nabiegającego Świderskiego i gdy wydawało się, że piłka wpadnie do kosza, wykręciła się z obręczy...

Drugą kwartę nasi gracze rozpoczęli od trójki Świderskiego. Dobrze prezentował się Cechniak, który nie tylko zbierał piłki na własnej tablicy, ale zaliczył także blok przy rzucie Łukasza Bodycha. Grający na "piątce" Bodych starał się zastąpić nieobecnego Bigusa, ale dość szybko zanotował cztery przewinienia. Przed przerwą wydawało się, że "odpalił" także Aleksandrowicz, który w dwóch kolejnych akcjach punktował z dystansu - za pierwszym razem za 2 punkty, chwilę później za 3. Spójnia w ostatnich dwóch minutach pierwszej połowy nie zdobyła ani punktu. Legioniści tymczasem powiększali przewagę. Pierwsza połowa zakończyła się naszym prowadzeniem 43-25, a mogło być jeszcze lepiej, gdyby legioniści skuteczniej wykonywali rzuty wolne. Tylko w dwóch ostatnich akcjach nasi gracze trafili tylko 2 z 4 prób.

Humory mogły dopisywać wszystkim warszawiakom, oprócz Marcela Wilczka. Nasz skrzydłowy w 13. minucie spotkania doznał urazu kolana, który może okazać się poważny. Jerzy Koszuta wbiegł w naszego zawodnika ustawiającego zasłonę, uderzył z boku w jego kolano i nasz koszykarz musiał opuścić parkiet. "Dzisiaj na pewno nie zagra" - powiedział od razu nasz fizjoterapeuta. Po przerwie legioniści musieli radzić sobie bez jednego z najlepszych naszych graczy w obecnym sezonie.

W pierwszej akcji po przerwie "Panda" popisał się skutecznym lay-upem i nasz zespół osiągnął 20-punktową przewagę. Najwyższą w meczu. Niestety Spójnia szybko złapała wiatr w żagle. Najpierw Stokłosa trafił "trójkę", chwilę później Koszuta trafił z półdystansu, a następnie Łukasz Bodych dołożył kolejną trójkę. Po 2. minutach drugiej połowy było już tylko 45-33 na naszą korzyść. Co gorsze, legioniści nie tylko słabo bronili, ale i byli nieskuteczni w ataku. Po trafieniu Cechniaka znowu mieliśmy 14 punktów przewagi, ale nie udało się odskoczyć rywalom - pudłowali kolejno "Kwiatek", Bierwagen, Malewski i ponownie Kwiatkowski. W odpowiedzi rywale odpowiedzieli punktami rozkręcającego się Pluty, a Koszuta zaliczył akcję 2+1. Malewski sfaulował przeciwnika w momencie oddawania rzutu. Piłka długo była w powietrzu, po czym zatańczyła na obręczy i wpadła do kosza. Po trzech z rzędu stratach naszych graczy - Aleksandrowicza, Kobusa i Paszkiewicza, gospodarze doszli Legię na 4 punkty. Rozkręciła się publiczność w hali Spójni, która na początku drugiej połowy zupełnie przysnęła i zaniechała dopingu. Korzystny przebieg trzeciej kwarty sprawił, że na trybunach było znacznie głośniej. Dopiero w ostatnich dwóch minutach tej kwarty zdobyli 8 punktów - z 12., które Legia zdobyła w trzeciej kwarcie. Ta partia meczu zakończona została trójką Pluty i prowadzeniem Legii 55-50. Słaba postawa legionistów i waleczność gospodarzy dawały powody do obaw.

Spośród dziwnych decyzji sędziów, najbardziej kontrowersyjna była ta, gdy Aleksandrowicz zebrał piłkę na własnej tablicy, z gry przeciwnik włożył mu palec do oka nasz zawodnik padł na parkiet. Sędziowie nie tylko nie odgwizdali przewinienia, ale... przyznali piłkę gospodarzom. Czwarta kwarta od samego początku to pogoń rywali, którzy z minuty na minutę odrabiali straty. Nasi zawodnicy byli nieskuteczni, nie radzili sobie z pressingiem rywali, a czasem sami bez pomocy Spójni tracili piłkę na połowie rywala. Niestety także w czwartej kwarcie Legia była nieskuteczna, zdobywając w niej zaledwie 8 punktów. W całej drugiej połowie nasi gracze zdobyli zaledwie 20 "oczek", przy 43 do przerwy. Spójnia doprowadziła do remisu na 6 minut przed końcem, po tym jak Marcin Stokłosa trafił 1 z 2 rzutów wolnych (w całym meczu 10/12 z osobistych). Legioniści szybko chcieli odpowiedzieć i wtedy dwa razy z rzędu zanotowali straty (Łukasz Wilczek). Paweł Bodych w 35. minucie wyprowadził w końcu Spójnię na pierwsze prowadzenie tego dnia...

Trenerzy Legii wzięli czas, w miejsce Cechniaka wpuszczając Trybańskiego. Na niewiele to się zdało. Najpierw Stokłosa podwyższył prowadzenie zespołu ze Stargardu, a po błędzie kroków Trybańskiego (jego rzut i tak był niecelny), Stokłosa doprowadził do stanu 62-56 dla gospodarzy. Do końca pozostawały 4 minuty, ale legioniści zupełnie nie radzili sobie zarówno w obronie, jak i ataku. Na niespełna 2 minuty przed końcem Spójnia osiągnęła już 8-punktowe prowadzenie. Malewski zmniejszył straty do 6 punktów, a chwilę później na linii rzutów wolnych stanął Wilczek. Pierwszy rzut trafił, drugi celowo spudłował, zaliczając jednocześnie zbiórkę po własnym rzucie, ale niestety jego dobitka spod kosza okazała się niecelna... Szkoda.

Przy stanie 65-60 dwa rzuty wolne spudłował także Bierwagen, a po zbiórce Malewskiego, Mateusz spudłował także rzut z półdystansu. Do końca meczu nasi zawodnicy trafili już tylko jeden rzut - Arek Kobus trafił trójkę, doprowadzając do stanu 67-63, gdy do końca meczu pozostawało niespełna 30 sekund. Gospodarze w ostatnich akcjach wykonywali 6 rzutów wolnych, z których trafili 5. Legioniści pudłowali kolejne rzuty za 3 - kolejno Aleksandrowicz, Wilczek i Kobus. Porażka 72-63 stała się faktem. Nasz zespół przegrał na własne życzenie. Gdyby nasi gracze zagrali równie agresywnie co Spójnia w drugiej połowie, rywalizacja w I rundzie zakończyłaby się już po trzech spotkaniach. Tymczasem po sobotnim pojedynku zespół ze Stargardu na pewno ma małą przewagę psychologiczną przed niedzielnym, czwartym pojedynkiem. Miejmy nadzieję, że legioniści wyciągną wnioski z tego meczu i zakończą rywalizację w Stargardzie, bez konieczności rozgrywania piątego meczu w Warszawie.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.