Legioniści w Krakowie - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Prezent od Mikołaja

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Do wyjazdów na Wisłę zazwyczaj nie trzeba nikogo specjalnie mobilizować. Od kilku lat bowiem ta rywalizacja, zarówno na boisku, jak i na trybunach, stanowi swoisty klasyk gatunku. Do dyspozycji mieliśmy dwa tysiące wejściówek. Tym bardziej dziwi, że w mikołajkową podróż do Krakowa udało się niespełna 1000 kibiców naszego klubu, których wspierała delegacja fanów z zaprzyjaźnionego Sosnowca. Niewykorzystania przez nas połowy tej puli nie można tłumaczyć późną porą meczu i faktu, że odbywał się on w niedzielę.
Najpewniej duża liczba wyjazdów w ostatnim czasie (w tym perspektywa czwartkowego spotkania w Neapolu) spowodowała, że kibicowskie portfele znacząco się uszczupliły i trzeba było szukać koniecznych oszczędności.

W podróż na południe Polski udaliśmy się tradycyjnie pociągiem specjalnym ze stacji Warszawa Zachodnia. Na dworcu w Krakowie zameldowaliśmy się o czasie, jednak ze względu na widzimisię służb mających dbać o porządek publiczny, musieliśmy przymusowo odczekać ponad pół godziny, zanim przetransportowano nas autobusami na plac przed stadionem Wisły. Mieliśmy na szczęście spory zapas czasu i na obiekt wiślaków zaczęliśmy wchodzić ponad dwie godziny przed początkiem spotkania. Dzięki temu, że od co najmniej 2013 roku służby porządkowe przy Reymonta zrezygnowały z prowizorycznych list z nazwiskami kibiców wydrukowanymi na kartkach papieru formatu A4 na rzecz czytników dowodów osobistych, przed kołowrotkami nie tworzyły się zatory, a dzięki temu wejście na stadion Wisły odbywało się sprawnie i wszyscy znaleźli się na trybunach o czasie.



Swoją obecność na trybunach zaznaczyliśmy już trzy kwadranse przed pierwszym gwizdkiem, kiedy na murawie pojawili się nasi piłkarze. Powitaliśmy ich głośnym okrzykiem „Legia Warszawa”. Nie obyło się również bez wymiany uprzejmości z wiślakami oraz „pozdrowień” futbolisty „Białej Gwiazdy” Arkadiusza Głowackiego, który świętował czterechsetny występ w swoim zespole. Dyrygujący naszymi poczynaniami Staruch apelował o pełną mobilizację przez pełne 90 minut pojedynku. Większość osób wzięła sobie jego odezwę do serca, gdyż doping (z małymi wyjątkami) stał na przyzwoitym poziomie. Gdy jedenastki obu drużyn wyszły na murawę, nasz sektor, przy akompaniamencie „Mistrzem Polski jest Legia”, przepięknie rozświetlił się racami. Trzeba przyznać, że nasze racowiska na stadionie przy Reymonta zawsze bardzo ładnie się prezentują. ;)

fot. Mishka / Legionisci.com

Wiślacy mobilizowali się na tę konfrontację od dłuższego czasu, szumnie zapowiadając efektowną oprawę na trzy trybuny. Ostatecznie skończyło się na dwóch sąsiadujących trybunach. Sama choreografia prezentowała się jednak naprawdę nieźle. Stanowiła ona kartoniadę (sponsorowaną przez jednego ze sponsorów klubu), której elementy ułożyły się w hasło „AVE WISŁA” oraz herb „Białej Gwiazdy”. Co do samego dopingu fanów z Reymonta, utrzymywał się on na przeciętnym poziomie, a niekiedy był skoncentrowany na próbie obrażania Legii. Mimo chwilowego zadymienia w naszym sektorze, od samego początku głośno zachęcaliśmy naszych piłkarzy do zdobycia bramki – przyśpiewka „Legia, Legia, Legia, Legia goooool!” niosła się głośno z naszych gardeł. Nie zapomnieliśmy naturalnie zaznaczyć swojej obecności na wrogim terenie – „Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza Legia gra” donośnie rozbrzmiewało na wiślackim obiekcie. Na potrzeby meczu zmodyfikowaliśmy końcowy fragment tej przyśpiewki z „hej Legia goool” na „Wisła ku…ooo”. Wszystkim ta nowa wersja przypadła do gustu i z pewnością dlatego wykonywaliśmy ją bardzo długo i z mocnym przytupem. Wprawdzie w pierwszej połowie spotkania zaśpiewaliśmy jeszcze cały szereg innych piosenek, m.in. hit z Wiednia, „Za kibicowski trud” czy „W pociągu jest tłok”, ale prym wiódł nasz wyjazdowy utwór, który zdecydowanie najlepiej nam wychodził tego wieczora i który kilkukrotnie przywoływaliśmy. Zatańczyliśmy także „Labadę”, dzięki czemu rozgrzaliśmy nasze nieco przemarznięte ciała, a na sam koniec pierwszej połowy ponownie odśpiewaliśmy hymn naszego klubu.
Zadrwiliśmy oczywiście także z kibiców Wisły. Gdy ci wykonywali jedną ze swoich piosenek, my ją trochę przerobiliśmy, dodając wymowną końcówkę. Fani z Reymonta w pewnym momencie chyba usłyszeli naszą sarkastyczną przeróbkę, bo skonsternowali… zmienili repertuar. Przypomnieliśmy im także, że Warszawa jest od tego, by ich… „cisnąć” na całego.

Drugą połowę meczu, podobnie jak pierwszą, rozpoczęliśmy od „Mistrzem Polski jest Legia”. Potem zaśpiewaliśmy m.in.: „Ja kocham Legię, ooo ooo”, „Niepokonane miasto”, „Moją jedyną miłość”, „Dziś zgodnym rytmem”, „Szkoła, praca, dziewczyna, rodzina” czy hymn stolicy. Bardzo dobrze i długo wychodziło nam śpiewanie „Tylko Legia, ukochana Legia”. W tym miejscu warto dodać, że o ile początkowo nasz doping prezentował się całkiem nieźle, o tyle z każdą kolejną minutą jego jakość ulegała stopniowemu pogorszeniu. Trudno więc dziwić się frustracji naszego gniazdowego, który akcentował, że gdy w pociągach czy autobusach wydzieramy się na całego, to już na samym stadionie trudno nam się właściwie głosowo zmobilizować. Naszemu ożywieniu z pewnością nie pomagali nasi piłkarze, którzy na boisku prezentowali się… wybitnie „piaszczyście”.

Gdy zaczęły się „wrzutki” na Wisłę, ponownie się zaktywizowaliśmy. Wymiana bezpośrednich „uprzejmości” trwała jednak najwyżej kilka minut. Chwilę później wróciliśmy do kawałka, który w ten mikołajkowy wieczór wychodził nam bezapelacyjnie najlepiej, czyli do „Jesteśmy zawsze tam”, a który na przemian śpiewaliśmy w wersji oryginalnej i antywiślackiej. Prawdziwa ekstaza w naszych szeregach nastąpiła niespodziewanie, kiedy to ni stąd, ni zowąd nasz naczelny strzelec Nemanja Nikolić umieścił futbolówkę w bramce rywali. Wszyscy głośno ryknęliśmy i rzuciliśmy się sobie w ramiona. Poziom decybeli w naszym sektorze podniósł się wówczas bez mała o sto procent. Wierząc, że wykonywany przez nas utwór przynosi szczęście „wojskowym”, postanowiliśmy go pociągnąć do końcowego gwizdka. Kiedy wydawało się, że skromnie pokonamy wiślaków, niespodziewanie Prijović pokonał golkipera przeciwników po raz drugi, a my znowu mogliśmy się cieszyć jak małe dzieci z prezentu od Mikołaja. Święty Mikołaj zresztą był obecny przez całe spotkanie na stadionie i najwyraźniej… sprezentował krakowianom rózgę. ;)

Na koniec po raz trzeci wykonaliśmy hymn naszego klubu, podziękowaliśmy piłkarzom za ich de facto beznadziejną, ale summa summarum zwycięską grę. Chwilę jeszcze podroczyliśmy się z wiślakami, po czym przez aż dziewięćdziesiąt (!) minut czekaliśmy na to, by wypuszczono nas ze stadionu. Po raz kolejny okazuje się, że kibic to dla wielu porządkowych gorsza kategoria człowieka… Gdy wreszcie otwarto bramy, pospiesznie udaliśmy się do podstawionych autobusów, którymi zawieziono nas na dworzec. W drodze powrotnej wszystkim dopisywał humor, bo dzięki zwycięstwu Legii, przy jednoczesnym remisie Piasta, różnica między obiema drużynami zmalała do pięciu punktów. W Warszawie zameldowaliśmy się przed drugą w nocy.

Przed nami czwartkowy wyjazd do Włoch, który najprawdopodobniej będzie pożegnaniem naszego klubu z Ligą Europy. Pod względem kibicowskim mecz ten zapowiada się jednak naprawdę smakowicie.

Frekwencja: 20 100
Goście: 980
Flagi gości: 8

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.