Łukasz Moneta - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

W rozjazdach: Łukasz Moneta

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W przypadku Łukasza Monety nazwa „W rozjazdach” jest podwójnie znacząca – na rozmowę złapaliśmy go bowiem na Okęciu, z którego wylatywał na zimowe zgrupowanie ze swoim nowym klubem – Ruchem Chorzów. O tym jak ocenia czas spędzony w Suwałkach, ile znaczy dla niego Warszawa, a także czy warto było wrócić na Śląsk, przekonacie się czytając kolejny odcinek naszego cyklu.

Na zgrupowanie z Ruchem polecieliście z Warszawy. Drgnęło Ci trochę serce?
- Może „drgnęło” to za dużo powiedziane, ale na pewno przeleciało mi przez głowę, że spędziłem tutaj półtora roku. Jasne, że pojawiły się wspomnienia związane z miastem, z samą Legią. Nawet chodząc po sklepikach na lotnisku bardzo łatwo jest trafić na klubowe gadżety, które w jakiś sposób przypominają mi o tym, że długi czas spędziłem w doborowym towarzystwie.

Słyszysz „Legia” myślisz...
- Wspomnienia. Te dotyczące mojego pobytu w Legii są bardzo dobre. Czuję taką małą dumę, że mogłem być częścią takiego zespołu. Wiem, że dla kibiców w Warszawie to drugie miejsce osiągnięte rok temu jest porażką, ale dla mnie jako młodego zawodnika było ono naprawdę fajną przygodą i ten srebrny medal z pewnością będzie dla mnie miłą pamiątką małego sukcesu. Patrząc z perspektywy innych polskich klubów, większość ich piłkarzy z pewnością chciałaby sobie wpisać w CV zdobycie wicemistrzostwa. Przede wszystkim jednak najcenniejsze było dla mnie dzielenie szatni z gwiazdami Ekstraklasy i możliwość ciągłej nauki od nich. Występowałem obok takich piłkarzy jak Miro Radović, Kuba Rzeźniczak, Inaki Astiz, czy Marek Saganowski, który jest przecież żywą legendą klubu, więc bardzo fajnie było mieć w szatni takiego kumpla.

Warszawa zdążyła przerobić Cię na legionistę?
- Ciężko jednoznacznie na to odpowiedzieć. Być może nie w sercu, ale w myślach sympatia do tego klubu z pewnością mi pozostanie i to się raczej nie zmieni. Jak już mówiłem, te półtora roku było dla mnie bardzo owocnym okresem, który zawsze będę wspominał niezwykle ciepło.

Patrząc z perspektywy czasu – Legia na pewno była dla Ciebie dobrym wyborem?
- Jak najbardziej. Do Legii trafiłem z III ligi, co było dla mnie ogromnym przeskokiem. Z wioski, gdzie występowała drużyna na czwartym poziomie rozgrywkowym, trafiłem do stolicy, której największego klubu nawet nie trzeba wymieniać. Nazwa „Legia” zobowiązuje. Jasne, że zaczynałem od rezerw, ale również w nich nie sposób było zapomnieć dla kogo się gra. Miasto także wywarło na mnie ogromny wpływ, bo dzięki niemu nauczyłem się samodzielności. Warunki rozwoju jakie oferuje Legia to bajka. Pomijając samą infrastrukturę, sama marka klubu może zadziałać jak trampolina na młodego piłkarza. Dzięki Legii ktoś usłyszał moje nazwisko, co pozwoliło mi zadebiutować w Ekstraklasie, czy później grać na jej zapleczu.

Zrealizowałeś swoje plany, z którymi przychodziłeś do Legii?
- Nadrzędnym celem była regularna gra. Wiedziałem, że jeśli w rezerwach będę dawał z siebie sto procent, to będę miał szansę potrenowania z pierwszym zespołem. Dążyłem więc do tego i wreszcie osiągnąłem jeden mały cel. Ciężko pracowałem, starając się ogarnąć zupełnie nowe ćwiczenia, o jakich wcześniej nawet nie słyszałem. I chyba nieźle mi to wychodziło, bo po pół roku zostałem zaproszony na zgrupowanie, a potem na stałe włączony do pierwszej drużyny. Chociażby z tego względu był to dla mnie świetny czas.

fot. Woytek / Legionisci.com

Masz o coś żal do Legii?
- Absolutnie nie. Dziękuję Legii bardzo gorąco, bo dała mi szansę zasmakowania piłki seniorskiej. Zagrałem tylko w dwóch meczach, ale każdy kto choć raz wystąpi przed tak genialną publicznością, na pewno tego nie zapomni. Treningi, zgrupowania, ogrom nauki i postępy jakie poczyniłem – to wszystko zasługa klubu. Jest co prawda rzecz, która w jakiś sposób mnie boli. Żałuję, że trener Berg nie dał mi szansy na mojej nominalnej pozycji, czyli lewej pomocy, gdzie mógłbym pokazać się z lepszej strony. Wystąpiłem na lewej obronie i mówiąc kolokwialnie „nie pykło”, bo sam się wtedy źle czułem. Ta pozycja była dla mnie całkiem obca, także może właśnie dlatego nie zdołałem przekonać trenera, że warto mi zaufać. Może gdybym dostał szansę nawet na 15-20 minut gry na lewej pomocy, to dałbym drużynie zdecydowanie więcej. Nie chcę jednak narzekać – zadebiutowałem w Ekstraklasie w naprawdę wspaniałym klubie i zawsze będę o tym pamiętał.

Owocniej czas spędziłeś w Suwałkach czy w Warszawie?
- Chyba nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy jechałem na wypożyczenie, niektórzy pytali się, dlaczego to robię, skoro mnóstwo chłopaków dałoby się pociąć za grę w Legii. No właśnie, grę. Czasem jest tak, że musisz wykonać jakiś krok w tył, żeby potem zrobić dwa w przód. Suwałki były dla mnie miejscem, gdzie bardzo dobrze się oszlifowałem. Byłem podstawowym zawodnikiem i grałem na tyle nieźle, że wzbudziłem zainteresowanie ze strony Ruchu. Co prawda z tyłu głowy przewijały się myśli mówiące o tym, jak fajnie byłoby wrócić, ale zdawałem sobie sprawę z tego jak trudne będzie to zadanie. Ostatecznie podpisałem kontrakt z Ruchem, więc mój cel, jakim był ekstraklasowy klub, został osiągnięty. Teraz pozostaje mi walka o to, aby przebić się do pierwszego składu. O tym ile dała mi Legia mówiłem już wcześniej. Jestem jednak przekonany, że i Suwałki i Warszawa zrobiły ze mnie lepszego zawodnika.

Kto się bardziej ucieszył z transferu do Ruchu, Ty czy dziewczyna?
- Myślę, że ta radość była dwustronna (śmiech). Kiedy byłem w Warszawie to kontakt był bardzo ograniczony, nie mówiąc już o Suwałkach, z których do domu jeździłem po 11 godzin. Nie ukrywam, że bez rodziny, dziewczyny i znajomych momentami było mi naprawdę ciężko. To była jednak niezła szkoła charakteru i cieszę się, że przez nią przeszedłem. Ja jestem zadowolony, bo liczę na grę w Ekstraklasie, bliscy zadowoleni, bo będą mnie oglądać praktycznie codziennie. Znajomi często mówili, że chcieliby zobaczyć mnie na żywo, ale nigdy dotąd nie było im specjalnie po drodze. Teraz regularnie będą mogli odwiedzać stadion w Chorzowie, a świadomość tego, że ważni dla mnie ludzie będą dopingować mnie z trybun, motywuje mnie podwójnie.

Traktujesz ten transfer jako pewien powrót do korzeni?
- To może za dużo powiedziane, ale na pewno fajnie jest wrócić na Śląsk. W tutejszych drużynach za dużo nie pograłem, więc mam nadzieję, że będę miał szansę na nadrobienie zaległości (śmiech). Szybko wyjechałem z domu, przez długi czas grałem bardzo daleko od niego, dlatego cieszę się, że będę mógł teraz odsapnąć. Najważniejsze jest dla mnie jednak to, że będę blisko ludzi, którzy są dla mnie ważni, a to podczas gry w piłkę bardzo duży komfort.

Śląsk obrodził drużynami piłkarskimi. Która z nich zajmuje w Twoim sercu miejsce numer 1?
- Zawsze było mi najbliżej do Odry Wodzisław, bo... miałem najbliżej (śmiech). Jeździłem z tatą i bratem na mecze Odry, ponieważ dotarcie tam z domu zajmowało nam stosunkowo mało czasu. Szkoda, że tego klubu już nie ma – moim małym marzeniem było zagranie w jego barwach. Zawsze Odrę będę miło wspominał, była bowiem moim pierwszym kontaktem z profesjonalnym futbolem. Pamiętam, jak graliśmy z Wisłą Kraków i po boisku blisko mnie, dosłownie na wyciągnięcie ręki, biegali tacy piłkarze jak Żurawski, Błaszczykowski, Szymkowiak, Kosowski... Na takim dzieciaku to robiło ogromne wrażenie. W Odrze co prawda już nigdy nie zagram, ale zawsze fajnie wrócić na Śląsk. Teraz gwiazd ligi nie będę podziwiał, bo moim zamiarem jest walka z nimi (śmiech).

fot. Małgorzata Chłopaś / Legionisci.com

W Ruchu gra bardzo dużo chłopaków, którzy występowali w Legii. Koledzy będą mieli dla Ciebie duże znaczenie?
- Z pewnością będzie mi dużo łatwiej. Nigdy nie miałem co prawda problemów z komunikacją, bo w Ruchu od razu z każdym złapałem jakiś wspólny język, ale obecność starych kumpli zawsze działa pozytywnie. Fajnie, jeśli ktoś zupełnie nieoficjalnie oprowadzi Cię po klubie i powie szczerze jak co wygląda.

Nie jest tak, że Ruch zbiera resztki z pańskiego stołu Legii?
- W Legii jest bardzo silna konkurencja. Klub może sobie ściągnąć prawie każdego zawodnika z Polski i wielu zza granicy. W Warszawie są duże ambicje, duże oczekiwania i jeśli ktoś ich nie spełnia, to musi realizować się gdzie indziej. Czasem po prostu trzeba dać sobie szansę na regularną grę i przenieść się na trochę niższy poziom. Nie każdy ma na tyle szczęścia, talentu i umiejętności, żeby grać w najlepszym polskim klubie, co nie oznacza, że ma nie grać w ogóle. Odejście z Legii na niższy szczebel nie jest więc żadnym dyshonorem ani dla zawodnika, ani dla klubu, do którego się udaje.

Gdy zagrasz w Ekstraklasie będziesz miał Legii coś do udowodnienia?
- Nie, nawet o tym nie myślałem. Na razie skupiam się na wywalczeniu sobie jakiejś pozycji w klubie. Jeśli dostałbym szansę wyjścia na boisko od pierwszej minuty na mecz z Legią na Łazienkowskiej, to po prostu byłoby to bardzo fajne przeżycie. Nie uważam, żebym „Wojskowym” musiał cokolwiek udowadniać. Jedyną osobą, której chcę coś udowodnić jestem ja sam.

Liczysz jeszcze na powrót na Łazienkowską?
- Czy liczę... Sam nie wiem. Kiedy zagrasz w Legii raz naturalnym jest, że chciałbyś więcej. Wiadomo, że takie myśli z tyłu głowy gdzieś się plączą, mam świadomość opcji pierwokupu, jaką zostawiła sobie Legia, więc możliwość mojego powrotu istnieje. Gdybym się sprawdził w Ruchu i ktoś w Warszawie stwierdziłby, że może być ze mnie pożytek, to byłoby fantastycznie. Marzenia są jednak marzeniami, a rzeczywistość rzeczywistością.

Rozmawiał Jeleń

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.