Adam Hlousek - fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

Kopała Ekstraklasa - podsumowanie 22. kolejki

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Nadejście Ekstraklasy było balonikiem, który media pompowały niemal przez 2 miesiące. Plotki transferowe codziennie podgrzewały atmosferę. Rzeczywiste transfery podgrzaną już atmosferę rozpalały do takiej temperatury, jakiej niezdolne były ugasić nawet największe ilości popularnej maści na ból tylnej części ciała. Wreszcie wielkie odliczanie, pielgrzymki na stadion, włączone odbiorniki telewizorów i... wracamy do szarej ligowej rzeczywistości.

Ruch Chorzów 0-0 Zagłębie Lubin
Ponieważ przez minione 21 kolejek w Chorzowie padała przynajmniej jedna bramka, więc zawodnicy zgodnie stwierdzili, że jeśli nowoczesna Europa wymaga przełamywania schematów, to takie bramkowe stereotypy należy jak najszybciej przełamać. O ile gracze Zagłębia mieli pewne wątpliwości co do nowego pomysłu, bo od czasu do czasu Putnocky musiał wykazać się refleksem, o tyle piłkarze Ruchu robili wszystko, by przypadkiem nie umieścić piłki w bramce. Swoją postawą z czasem przekonali nie do końca pewnych takiego zachowania „Miedziowych” i wynik nie uległ już zmianie. Do dwóch okazałych jajek na tablicy wyników należy dołączyć jeszcze jeden element, by graficznie opisać atrakcyjność tego meczu.

VIDEO: Dorde Cotra jednym zagraniem streszcza przebieg spotkania

Śląsk Wrocław 1-0 Wisła Kraków
W niedzielę były walentynki, więc miłosny nastrój udzielił się również obydwu zespołom. Nie od dziś wiadomo, że Śląska i Wisłę łączy zażarta przyjaźń, ale, jak to w życiu bywa, często przyjaźń damsko-męska potrafi przerodzić się w uczucie. Kiedy mężczyzna zdobywa swoją wybrankę to sytuacja jest normalna, gorzej, gdy to kobieta usiłuje skraść serce swojemu księciu z bajki. Tak było właśnie we Wrocławiu. Zauroczona Wisła próbowała nieśmiało zagadywać – czule smyrała piłką Mariusza Pawełka, w końcu przeszła do bardziej zdecydowanych metod, jakimi było obijanie poprzeczki gospodarzy, a kiedy i to nie przyniosło rezultatów, z desperacją krzyknęła „No bierz się za mnie!” i Śląsk nareszcie zrozumiał o co chodzi. Maciej Sadlok postanowił pokryć Arkadiusza Głowackiego, co było o tyle nieszczęśliwym pomysłem, że grają przecież w jednej drużynie. Co więcej, obrońca Wisły w miłosnej desperacji zdecydował się asystować Tomaszowi Hołocie, a tak romantycznego prezentu pomocnik Śląska nie mógł odrzucić i pewnie wpakował piłkę do siatki obok Radosława... Michała Miśkiewicza. Legendarny bard Warszawy, Stanisław Grzesiuk, śpiewał o złamanym sercu Czarnej Mańki. Teraz możemy śmiało mówić o nieszczęśliwej miłości „Białej Gwiazdy”. Wiśle radziłbym jednak wyciągnąć wnioski ze swoich nieudanych przygód miłosnych, bo za chwilę swoimi wdziękami raczyć będzie oczy kibiców w 1 lidze.

VIDEO: Sadlok daje Hołocie piłkę z napisem „gol”

Górnik Łęczna 0-0 Piast Gliwice
Nie wiem, gdzie w sobotni wieczór myślami byli piłkarze Piasta, ale z pewnością nie na boisku przy alei Jana Pawła II. Znajdowali się na nim za to gracze gospodarzy, którzy kolejnymi atakami nękali obronę i bramkarza gości. Widać jednak, że „Zielono-Czarni” nie czytują Kopała Ekstraklasa, bo ileż to razy pisałem o ogromnej roli zjawiska, jakim w footballu jest wykończenie. Jakub Szmatuła musiał mocno podpaść Grzegorzowi Boninowi, bo ten mając przed sobą szerokiego na jakieś 0,5 metra bramkarza i rozległą na blisko 7,5 metra bramkę, konsekwentnie karał golkipera Piasta kolejnymi uderzeniami w niego. Wobec takiej postawy swojego najlepszego strzelca, piłkarze Górnika zdecydowali się wziąć na siebie obowiązek zdobywania bramek. Obijali poprzeczkę, obrońców, a z czasem postanowili pomóc Boninowi w biciu Szmatuły piłką. Był co prawda jeden moment, w którym chłód Łęcznej nawiedziły ciepłe promienie brazylijskiego słońca. Jakub Świerczok przejął piłkę na linii własnego pola karnego, przedryblował jednego, drugiego, trzeciego i czwartego z graczy Piasta, a to wszystko zrobił w trakcie rajdu przed szesnastkę gości. Sprint przez całe boisko był imponujący, przedryblowanie obrońców jeszcze bardziej, na szczęście Świerczok przypomniał sobie zawczasu w jakiej lidze występuje i finisz jego akcji wyglądał tak:

VIDEO: Świerczok chciał być Maradoną

Cracovia Kraków 3-0 Górnik Zabrze
Nie wiem jakie pomysły ma Górnik Zabrze na to, aby w naszej kochanej lidze się utrzymać, ale z ich realizacją kryje się w sposób godny podziwu. W Krakowie bowiem nie ujawnił nawet cząstki żadnego z nich. Kamuflował się na tyle dobrze, że pozwolił Cracovii na swobodne strzelanie bramek. Zaczęło się bardzo szybko, bo już w 3 minucie Bartosz Kapustka po raz pierwszy uderzył na bramkę gości. Wiadomo, że młody pomocnik „Pasów” jest postrzegany za jeden z największych piłkarskich talentów w Polsce, więc na chłopaka wszyscy chuchają i dmuchają. Robi to nawet Radek Janukiewicz, bo mimo tego, że strzał Kapustki poleciał prosto w niego, to ten zdecydował się wpuścić piłkę do bramki. Nadeszła jednak 22 minuta, która u niejednego polskiego kibica wywołała zanik tożsamości. Erik Jędrisek otrzymał długą piłkę po ziemi, przyjął ją piętą, jednocześnie robiąc sobie pozycję do strzału, błyskawicznie odkręcił się i genialnym rogalem posłał piłkę w samo okienko bramki Górnika. Tak pięknej bramki w Ekstraklasie nie było od dawna, więc liczna grupa fanów natychmiast sprawdziła, czy przypadkiem nie ogląda spotkania Atletico Madryt. Kiedy okazało się, że nie, wielu oglądających to spotkanie zaczęło się zastanawiać, czy tak poważne naruszenie poziomu rozgrywek nie spowoduje aby nieodwracalnych zmian we Wszechświecie. Na ratunek ludzkości ruszyli więc obrońcy Górnika Zabrze. Aleksandr Szeweluchin, Szymon Matuszek, Mariusz Magiera i Adam Danch wpadli na pomysł zagrania w kręgle. Niestety była dopiero 29 minuta spotkania, a chęć zawodników spróbowania swoich sił w popularnej grze była tak nagląca, że zdecydowali się na zagranie w nią jeszcze na boisku stadionu Cracovii. Zasady były proste – piłka jest kulą, piłkarze kręglami. Wyszło fenomenalnie – wszystkie zostały zbite.

VIDEO: Kręgle po zabrzańsku

Lechia Gdańsk 5-0 Podbeskidzie Bielsko-Biała
To spotkanie przypominało imprezę, na której znajduje się osoba, która postanawia tego dnia nie pić alkoholu, potem godzi się na jeden kieliszek, a na koniec ląduje pod stołem. Podobnie wyglądał zespół z Bielska-Białej. Goście po raz ostatni nie stracili bramki 7 listopada, gdy wygrali 2-0 z Termalicą (co było zresztą ich ostatnim zwycięstwem od tego czasu). Zaproszeni na gdańską balangę przyszli z nastawieniem, że tym razem gola nie stracą. Zabawa wymknęła się im trochę spod kontroli, między 41 i 45 minutą. Kohei Kato wraz z Markiem Sokołowskim postanowili, że towarzystwo nie za bardzo im odpowiada, więc w ramach wymówki złapali drugą żółtą kartkę i niepokojeni przez nikogo mogli udać się w kierunku drzwi wyjściowych. Utrata kompanów na zespół Podbeskidzia nie podziałała najlepiej. Najpierw „Górale” naciskani przez Lechię zdecydowali się na stratę jednej bramki, za którą – jak to na imprezach bywa – jak lawina poszły następne. Kropkę nad „i” postawił niekwestionowany król melanżu, Sławek Peszko. Zupełnie umordowane Podbeskidzie przyjęcie zakończyło na leżąco, śpiąc sobie bezpiecznie na samym dnie tabeli.

VIDEO: Bramkarz Podbeskidzia nie wytrzymuje tempa imprezy

Lech Poznań 5-2 Termalica Bruk-Bet Nieciecza
Muszę przyznać, że srodze zawiodłem się tym meczem. Mimo 7 bramek przy ani jednej nie skompromitował się żaden z piłkarzy, co stanowi duże zaskoczenie. Wynik meczu otworzył Pawłowski, potem do siatki trafił Nicki Bille Nielsen, który już w pierwszych minutach pierwszego wywiadu zaczął nawiązywać do Legii i deklarować swoje przywiązanie do Lecha. Zastanawiam się ile to przywiązanie może kosztować. Patrząc na to, że na zdobycie takiej liczby bramek w lidze jak Nemanja Nikolić w tym sezonie Duńczyk potrzebował 7 lat, myślę, że niezbyt wiele. Wróćmy jednak do meczu. Było 2-0 dla Lecha, wyrównała Termalica, ale chwilę później Pawłowski po raz kolejny wyprowadził „Kolejorza” na prowadzenie. Spalony jak siemasz, jednak gdy akurat nie gra się z Legią, na błędy sędziów nikt nie zwraca większej uwagi. Jeszcze mniejszą uwagę niż arbitrowi piłkarze Termaliki poświęcili graczom Lecha i jeden z ulubieńców warszawskiej publiczności w 4 minuty strzelił 2 bramki. Pośmiać za bardzo nie ma się z czego, ale jeśli szczególnie zainteresował Was ten mecz na szczycie, to łapcie skrót.

VIDEO: Dużo bramek, mało śmiechu w Poznaniu

Legia Warszawa 4-0 Jagiellonia Białystok
Przed meczem najwięcej do powiedzenia miał Bartłomiej Drągowski, który oświadczył, że na pewno ładnie przywita kibiców zgromadzonych przy Łazienkowskiej 3. Zamiar powitania odrzucił już chyba przed meczem, bo Jagiellonia za nic nie chciała rozgrzewać się pod Żyletą i mimo interwencji samego Michała Probierza, goście zmuszeni byli rozpocząć przygotowania do gry pod trybuną północną. Jak widać warszawscy fani skutecznie zdeprymowali białostocczan, bo legioniści przekraczali linię obrony „Jagi” łatwiej niż imigranci granice Unii Europejskiej. Wielkie strzelane rozpoczął Nikolić, który otrzymał podanie od Aleksandara Prijovicia. Warszawski Zlatan tak wystraszył biednego Sebastiana Maderę, że ten przewrócił się na sam widok kopniętej przez niego piłki, dzięki czemu „Niko” przed umieszczeniem jej w bramce mógł zapytać Drągowskiego w jaki róg posłać mu futbolówkę. Nerwy obrońcy Jagiellonii nie pozwoliły na pokrycie „Prijo”, bo ten zagraniem do Kucharczyka zanotował drugą asystę. „Kuchy” w doskonałej sytuacji nie mógł zdecydować się gdzie uderzyć, wobec tego zrobił to co potrafi najlepiej, czyli kopnął na oślep. Piłka płakała wtaczając się do bramki, a naukowcy w Centrum Kopernika cały czas badają technikę tego tajemniczego uderzenia. Gol jest jednak golem, a asysta asystą. To właśnie tych ostatnich „Zlatanowi” pozazdrościł Przemysław Frankowski, który również bardzo chciał wykreować partnerowi sytuację strzelecką. Niestety, jego koledzy nie kwapili się z atakami na bramkę, toteż pomocnik Jagiellonii zdecydował się na wyłożenie piłki Nemanji Nikoliciowi, a Węgier ze spokojem zdobył gola numer 23 w Ekstraklasie. Dzieła zniszczenia bombą z dystansu dopełnił Tomasz Jodłowiec, dzięki czemu warszawscy kibice z jeszcze większym zapałem pozdrawiali Bartka Drągowskiego, krytycznie oceniając jego zdolności bramkarskie i sugerując paranie się zupełnie innym niż piłkarz zawodem. Jagiellonia stworzyła sobie w tym meczu tylko jedną sytuację, ale ta wystarczyła by zapaść w pamięć kibicom obydwu drużyn na długie lata. Dwóch na bramkarza, wyłożenie piłki do pustej bramki i... uderzenie piszczelem w trybuny. Panie i Panowie, poznajcie Karola Mackiewicza.

VIDEO: Mackiewicz udowadnia, że nie istnieją okazje nie do zmarnowania

Pogoń Szczecin 3-2 Korona Kielce
Głównym mottem Korony Kielce jest to, że nie ma rzeczy niemożliwych. W ostatnim meczu rundy jesiennej przekonaliśmy się o tym na własnej skórze, kiedy Airam Cabrera trzy razy położył na ziemię Dusana Kuciaka, nonszalancko podbiegł pod pustą bramkę i z pięciu metrów przeniósł piłkę nad poprzeczką. „Scyzoryki” postanowiły zaskoczyć i tutaj. Pierwszym zaskoczeniem była bardzo ładna asysta i nieco mniej ładny gol Airama Cabrery. Hiszpan limit robienia z siebie pośmiewiska w meczu z Legią chyba już wyczerpał, dzięki czemu przyjezdni do 58 minuty mogli być spokojni. Nasza liga to raczej nie miejsce na spektakularne zwroty akcji, więc większość kibiców widząc dwubramkowe prowadzenie gości, z żalem spojrzała tylko na swoje kupony. Pogoń ma jednak w składzie kaukaski dynamit – poczciwego Władka Dwaliszwilego. Były legionista nie radzi sobie najlepiej ze strzelaniem goli, za to znakomicie potrafi wykorzystać własną masę. Dośrodkowania lecącego w pole karne co prawda nie przeciął zbyt dobrze, ale doskonale zwalił się na obrońcę Korony, co pozwoliło mu pozbyć się niewygodnego rywala, na oślep zagrać przed pole karne, a tam czyhał Rafał Murawski, który zdobył gola kontaktowego. Oficjalna strona Ekstraklasy napisała o tej akcji: „Jeżeli Dwaliszwili tak chciał to jest geniuszem!” Uwierzcie mi, drodzy redaktorzy, nie chciał. Na 2-2 bardzo ładnie strzelił Frączczak, a wynik spotkania ustalił Adam Gyurcso, który – zgodnie ze słowami prezesa – jest gorszy niż sprzedany do Ruchu Kamil Mazek. To jednak dopiero jego pierwszy mecz no i przede wszystkim do transferów Legii w tym okienku nie mam się już prawa przyczepić, dlatego na ten tydzień już koniec ze złośliwościami.

VIDEO: Dwaliszwili wykorzystuje masę ciała i masę szczęścia

Mem kolejki:

fot. Legionisci.com

Wpis kolejki:

fot. Legionisci.com

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.