Michał Kucharczyk cieszy się po bramce w meczu z Cracovią - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Kopała Ekstraklasa - podsumowanie 33. kolejki

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Liga grając co 3 dni pędzi przed siebie jak ekspres. Ekspres z pięcioma przesiadkami, siedmiogodzinnym opóźnieniem i wagonami pamiętającymi Edwarda Gierka, ale co najważniejsze wciąż jadący. Wy jednak zwolnijcie i usiądźcie wygodnie, bo skład konduktorski legionisci.com zaprasza na kolejne podsumowanie nieprzewidywalnych jak polska kolej rozgrywek.

Zagłębie Lubin 4-1 Ruch Chorzów
Piłkarze Zagłębia z pewnością są bardzo rodzinnymi facetami, bo nawet grając ligowy mecz dają dobry przykład swoim dzieciom pokazując, że dorośli także potrafią się bawić. „Miedziowi” zaprezentowali swoim smykom popularną grę w „piłka parzy”. Maluchom bardzo podobało się jak ich ojcowie ze sprytem unikają dotknięcia futbolówką, a w ogóle zachwyceni byli piłkarze Ruchu, kiedy ta trafiła pod nogi Michała Koja, który nieco zdumiony obrotem sytuacji wpakował ją do siatki. Nie wszystkim podobało się jednak prorodzinne zachowanie gospodarzy, bo kibice z Lubina byli raczej średnio pozytywnie nastawieni do poczynań swoich ulubieńców, więc ci chcąc ostudzić nieco nastroje społeczne, po przerwie szybko wyszli na prowadzenie. Chorzowian po zwycięstwo zdecydował się poprowadzić Paweł Oleksy i w 55. minucie bardzo ładnym strzałem głową zdobył upragnionego gola. Na jego nieszczęście nie zwrócił uwagi na to, że w przerwie drużyny zamieniły się stronami na boisku, więc mimo najszczerszych chęci sprawił, że to Zagłębie cieszyło się z kolejnego trafienia. Goście rzadko pojawiali się pod bramką Martina Polacka i słowacki golkiper poczuł się osamotniony oraz niepotrzebny. Spragniony zainteresowania postanowił więc spróbować dryblingu z Mariuszem Stępińskim, który przegrał dość szybko, wobec czego zmuszony był sfaulować we własnym polu karnym. Kogo jak kogo, ale bramkarza Zagłębia raczej nikt nie chciałby spotkać w ciemnej uliczce, a takie spotkanie Polacek zapowiedział Stępińskiemu, gdyby przypadkiem przyszło mu do głowy zamienienie „jedenastki” na gola. Stępiński zmuszony był więc do kopnięcia prosto w ręce golkipera Ruchu, co podbudowało gospodarzy na tyle, że kilkadziesiąt sekund później ładnym trafieniem z dystansu ustalili wynik spotkania.

VIDEO: Osamotniony Polacek chce zwrócić na siebie uwagę

Legia Warszawa 4-0 Cracovia Kraków
Nikolić nareszcie uważnie przeczytał nasz materiał i zrozumiał, że Prijoviciowi po prostu nie wolno wykładać piłki w najprostszych sytuacjach, wobec czego już na początku meczu posłał Szwajcarowi futbolówkę w bardzo ostry kąt, z którego „Prijo” bez problemów umieścił ją w bramce. Podniosły nastrój na Łazienkowskiej udzielił się Michałowi Kucharczykowi, który pod wpływem ułańskiej fantazji zdecydował się na uderzenie z dystansu. Wszyscy wiemy gdzie zazwyczaj lądują takie próby „Kuchego”, więc po tym jak piłka wpadła do siatki można zastanawiać się, czy bardziej zdziwiony był Sandomierski czy może raczej Kucharczyk. Maszyna jednak ruszyła i legioniści nękali Cracovię kolejnymi atakami, w których Nemanja Nikolić nie chciał być gorszy od swojego kolegi z napadu, bo konsekwentnie marnował każdą setkę. Dostawić nogę do pustej bramki potrafi każdy idiota, ale Stanisław Czerczesow mówił przecież, że durnie w piłkę nie grają, więc „Niko” jako szanujący się intelektualista udowadniał, że nawet najlepszy piłkarz Ekstraklasy nie gra w niej przypadkowo. Sposób w jakim Węgrowi udało się posyłać futbolówkę w trybuny, to zdecydowanie miąższ naszych rozgrywek. Warszawski snajper naturalnie groźnie uderzał i strzelał bramki ze zdecydowanie trudniejszych pozycji (choć odpowiedź na pytanie czy rzeczywiście dotknął piłki po rzucie rożnym Guilherme zabierze ze sobą do grobu). W 77. minucie do czerwoności zostały rozgrzane pośladki poznańskich kibiców, a skok ciśnienia nad Wielkopolską o mało nie spowodował trąby powietrznej, bo na 4-0 podwyższył Kasper Hamalainen i legioniści mogli cieszyć się z kolejnego zwycięstwa. Szkoda, że nasi wirtuozi nie pokusili się jeszcze o kilka trafień, bo niewiele zabrakło by zdobyć większą liczbę goli niż wynosiła przybyła na to spotkanie delegacja krakowskich fanów. Podobno gości miało być jeszcze mniej, na szczęście wszyscy przebywający w stolicy poloniści ruszyli wesprzeć swoją zgodę. Zostawmy jednak piłkę amatorską i jeszcze raz przyjrzyjmy się futbolowi na najwyższym poziomie. Panie i Panowie, Nemanja Nikolić nareszcie zaaklimatyzował się w polskiej Ekstraklasie.

VIDEO: Nikolić gardzi oczywistymi sytuacjami

Korona Kielce 1-1 Górnik Łęczna
Ostatnimi czasy Górnikowi Łęczna idzie równie dobrze jak przedstawicielce najstarszego zawodu świata w deszcz. Mecz w Kielcach absolutnie nie wskazywał na zmianę ich położenia, bo górnicy jak to górnicy lubią strajkować, więc absolutnie nikogo nie zdziwił fakt, że właśnie takiej praktyce oddała się obrona łęcznian, która w akcie sprzeciwu zaniechała jakichkolwiek prób powstrzymania rywala. Nieco odmienny pogląd na sprawę prezentował Sergiusz Prusak, bo za wszelką cenę postanowił nie dopuścić do utraty gola. Cena była średnio wysoka, bo Cabrera wykorzystując strajk obrony w 22. minucie, strzałem do pustej bramki dał Koronie prowadzenie. Potem jednak golkiper gości pozazdrościł renesansu formy Arkadiuszowi Malarzowi i postanowił naśladować swojego równolatka. Nie mam pojęcia co stało się człowiekowi, który nie raz i nie dwa brylował na łamach naszego programu, ale Prusak bronił dosłownie wszystko. Reszta zespołu bacznie obserwowała wyczyny swojego kolegi, aż w końcu po kolejnej sytuacji bramkowej Korony sama postanowiła zaatakować. Ponieważ goście nie przemęczali się ani razu, to doszli do wniosku, że nadal nie ma sensu pocić się na marne i dużo łatwiejszym sposobem na gola będzie rzut karny. Kopnęli więc w rękę Diawa, arbiter zagwizdał, a Bartosz Śpiączka pewnie uderzył z 11 metrów. Po drugiej stronie boiska niemiłosiernie męczył się Airam Cabrera, który nie mógł pogodzić się z faktem, że Prusak przez resztę meczu uparł się na pilnowanie bramki. Na 3 minuty przed końcem spróbował nawet strzału z rzutu karnego, a ponieważ „jedenastki” mają to do siebie, że w trakcie ich wykonywania golkiper znajduje się na swojej pozycji, to napastnik Korony i tym razem był zmuszony uznać wyższość rywala. Zmarnowane w ostatnich minutach karne powoli stają się tradycją naszej ligi i w tym sezonie komplikują sytuację niejednego klubu. Jeśli jakimś cudem Koronie zabraknie tych punktów do utrzymania, wówczas podejmuję się organizacji plebiscytu na wspomnianą niedawno nagrodę im. Ivicy Vrdoljaka.

VIDEO: Cabrera kryty najlepiej w jego karierze

Podbeskidzie Bielsko-Biała 1-2 Śląsk Wrocław
Tak to już bywa w footballu, że każdy zespół wyznacza sobie inne cele na sezon – jedni chcą zdobyć Premier League, inni Serie A, jeszcze inni chociażby te nasze buraczane rozgrywki. Nie jest to nic nowego, bo każde z tych trofeów przez dziesiątki lat zdobywały przeróżne zespoły. Podbeskidzie natomiast postanowiło dokonać absolutnie pionierskiego wyczynu i zespół z Bielska w jednym sezonie upatrzył sobie na cel wejście do grupy mistrzowskiej z jednoczesnym spadkiem z ligi. Ktoś powiedziałby, że to niemożliwe, ja powiedziałbym, że to Ekstraklasa (a w tutaj niemożliwy jest jedynie awans do Ligi Mistrzów). Śląsk długo kombinował jak przebić się pod bramkę gospodarzy i męczył się z tym niemiłosiernie. Na szczęście Emilijus Zubas, docenił wysiłki rywala, więc chcąc przyczynić się do wypełnienia celu „Górali” na ten sezon, wypuścił piłkę prosto pod nogi Bence Mervo. Węgier już kilka razy próbował pokonać golkipera miejscowych, ale nie spostrzegł, że łatwiej zrobić to uderzając piłką obok niego i uparcie celował prosto w bramkarza. Kiedy jednak Zubas leżąc na ziemi odkrył całą bramkę, to sytuacja nareszcie zrobiła się przejrzysta dla snajpera Śląska i ten dał gościom prowadzenie. Drugą bramkę zdobył Morioka, a z karnego wynik na 1-2 ustalił Adam Mójta, który po ostatniej kolejce chciał podtrzymać strzelecką formę. Gdyby jeszcze tylko pamiętał wtedy, żeby nie trafiać do bramki swojej a rywala, wówczas byłoby już zupełnie dobrze. No cóż, parafrazując popularne hasło - „żeby życie miało smaczek, raz brameczka, raz swojaczek”.

VIDEO: Mervo strzela dzięki uprzejmości Zubasa

Pogoń Szczecin 1-0 Lech Poznań
Nie jest tajemnicą, że stosunki łączące szczecińską Pogoń i poznańskiego Lecha są równie dobre jak te między Antifą a ONR-em. Biorąc pod uwagę fakt, że obydwa zespoły walczą o europejskie puchary było wiadomo, iż na boisku będzie bardzo gorąco. Padający deszcz tylko na chwilę ostudził nieco zapędy piłkarzy, bo niebawem goście zdecydowanie ruszyli do ataku. Najpierw obili poprzeczkę, potem kopnęli obok bramki, aż nareszcie zrozumieli, że kluczem do sukcesu jest strzelanie w jej światło. I tutaj lechitom wbito nóż w plecy. Kto bowiem mógłby spodziewać się, że największą przeszkodą poznaniaków będzie... Słowik? Golkiper Pogoni nie zważając na własne nazwisko nie zamierzał dać przyjezdnym taryfy ulgowej i kolejnymi interwencjami sprawiał, że śpiew poznańskiego chóru brzmiał coraz bardziej rozpaczliwie, żeby w końcu zupełnie zamilknąć w 59 minucie, kiedy Łukasz Zwoliński przypomniał sobie, że w sumie to od października nie zdobył bramki i warto byłoby poprawić statystykę. Zwoliński powiększył więc swoje notowania, Pogoń miejsce w tabeli, a „Kolejorz” poziom frustracji. Tutaj brylował jak zwykle niezawodny w tym elemencie Łukasz Trałka, który w pomeczowym wywiadzie postanowił wylać swoją gorycz i ból na Darię Kabałę-Malarz. Podobnie jak od jej męża w dwóch ostatnich spotkaniach, nie doczekał się zrozumienia i osowiały udał się na obiecane piwo, wypłakać się w rękaw arbitrowi Marciniakowi. Posępny nastrój udzielił się także poznańskim fanom, którzy równie smutni jak ich kapitan, bez słowa stali w sektorze gości. Byłem szczerze zawiedziony, że tak milczeli zamiast zaśpiewać coś na poprawę humoru. W końcu nie bez kozery mówi się, że cały Poznań jest chórem.

VIDEO: Słowik nie chce śpiewać dla Poznania

Jagiellonia Białystok 0-0 Górnik Zabrze
Podobno w każdym meczu należy dostosować się do przeciwnika. Nic więc dziwnego, że piłkarze Jagiellonii byli zmuszeni udawać niepełnosprawnych ruchowo, by chociaż trochę spróbować zrównać się z rywalami. Gospodarze wyjątkowo gorliwie wypełniali swoje postanowienia, bo w całym meczu oddali trzy razy mniej strzałów niż goście. Nie była to mimo wszystko jakaś wielka różnica, bo Jagiellonia popisała się jednym takim uderzeniem, co o poziomie tego spotkania mówi naprawdę wiele. „Górnicy” w zeszłej kolejce wygrali pierwszy raz od czterech miesięcy, a że nie mają od życia Bóg wie jakich wymagań, to z obecnego stanu rzeczy są zadowoleni i kolejne zwycięstwo planują w okolicach sierpnia. Nie mam pojęcia skąd w Ekstraklasie bierze się przekonanie, że jak gość ma egzotyczne nazwisko i w miarę ciemną karnację, to z pewnością pozamiata całą ligą, skoro jedyne co zamiatał przez całe życie to podłoga, ale nasi działacze konsekwentnie sprowadzają zza granicy taki towar. Zastanawiam się czy taki skauting nie polega przypadkiem na tym, by zgodnie z filmem „Chłopaki nie płaczą” „wysiąść na plaży w Afryce, złapać w siatkę silnego zwinnego Murzyna i wywieźć go za ocean”. Co prawda tutaj mamy do czynienia z Hiszpanią, ale Kante chyba potwierdza postawioną przeze mnie tezę.

VIDEO: Jose Kante Martinez, hiszpański pisarz-eseista znowu w akcji

Piast Gliwice 3-0 Lechia Gdańsk
W Gdańsku nastało wielkie poruszenie i pompowanie balonika, bo drużyna, która ledwo weszła do top8, nagle zaczęła walczyć o puchary. Dziennikarze zachwycali się bajeczną techniką Paixao, powrotem do formy Krasicia, a także nareszcie poukładaną drużyną Lechii, co wszystko razem miało pozwolić gdańszczanom pokonać Piasta i wejść do upragnionej strefy pucharowej. Nikt z nas nie urodził się wczoraj, więc chyba każdy mógł przewidzieć, że gdański marsz na Europę daleko nie zajdzie – dotarł na Śląsk i właśnie tam się zakończył. Gospodarze czuli bat nad tyłkami, bo świadomość wyniku Legii z pewnością nie poprawiała im humoru. Wobec tego przypomnieli sobie popularne stwierdzenie, że „jak się popieści to się wszystko zmieści” i kolejnymi uderzeniami pieścili obronę gości. Jako pierwszy czułości sfinalizował Uros Korun, po którego golu Piast miał kontrolę nad meczem do 78 minuty, kiedy to Jakub Wawrzyniak westchnął za swoją warszawską przeszłością i pragnąc pomóc dwóm klubom naraz, wywalczył „jedenastkę”. Podszedł do niej Sebastian Mila, który już miał rozpocząć walkę o Europę, kiedy przypomniał sobie popularną na Łazienkowskiej przyśpiewkę na temat zastosowania jego pośladków i błyskawicznie zagotował się pod kopułą, tym samym marnując wymarzoną okazję do remisu i szanse Legii na odskoczenie w tabeli. Gospodarze zapowiedzieli, że oni to karnymi na pewno gardzić nie będą, więc minutę później z jedenastu metrów trafił Mateusz Mak, a kropkę nad „i” postawił Josip Barisić. Piasta niektórzy porównują do angielskiego Leicester, ale umówmy się, gdzie tej śmiesznej Premier League do naszej Ekstraklasy?

VIDEO: Mila nadal chowa urazę za przyśpiewkę o jego pośladkach

Wisła Kraków 2-2 Termalica Bruk-Bet Nieciecza
Wisła na stanowisko trenera zatrudniła człowieka wyznającego zasadę trenera Wójcika „tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić” i od razu są efekty. „Biała Gwiazda” już dawno przestała drżeć o utrzymanie, za to „Słonikom” zapewne kurczą się trąby (i to nie wyłącznie te na głowie), gdy tylko popatrzą na zbliżającą się doń strefę spadkową. Mecz miał więc jednego faworyta i gospodarze od razu ruszyli do ataku. W 30. minucie mieli 300% sytuację na objęcie prowadzenia, jednak Rafałowi Boguskiemu wpadła ostatnio w ucho piosenka Happysadu „Łydka”, więc nie powinien dziwić fakt, że właśnie tą częścią ciała napastnik zdecydował się wykańczać akcję i mimo pustej bramki oraz trzymetrowej odległości do niej, piłkarzowi udało się kopnąć tuż obok słupka. W drugiej połowie najpierw gola zdobyli krakowiacy z rzutu karnego, a trochę ponad 10 minut później na 1-1 trafił Wojciech Kędziora. I tutaj stawiamy grubą kreskę, bo tego co działo się w ostatnich minutach tego meczu, nie rozumie nawet sam Pan Bóg. Na zegarze widniała 1 minuta doliczonego czasu gry, piłka wstrzelona w pole karne trafiła do Guerriera, ten chciał ją kopnąć lewą nogą ale trafił prawą i futbolówka przy ryku 9 tysięcy kibiców wturlała się do bramki. W każdej normalnej lidze byłby koniec spotkania i świętowanie 3 punktów, ale tutaj finał dopiero nadchodził. 30 sekund przed ostatnim gwizdkiem Termalica miała rzut rożny. Golkiper gości, Sebastian Nowak widział kiedyś w telewizji, że w takich sytuacjach bramkarze wchodzą w pole karne rywala, więc chcąc wyjść na kumatego również podreptał w szesnastkę Wisły. Obrońcom nie przyszło do głowy pokryć blisko dwumetrowego faceta i nie mam pojęcia kto z osób zgromadzonych na stadionie został zaskoczony najbardziej, gdy Nowak wyrównał w ostatnich sekundach, ale jestem zdania, że wysoko w tej hierarchii znajdował się sam golkiper. Jeśli ta sytuacja nie zryła Wam mózgu wystarczająco, to nie martwcie się – w czwartek najlepsza liga świata znów będzie uczyć, bawić i wychowywać.

VIDEO: Nowak w ostatnią akcją kolejki opisuje całą ligę

Mem kolejki:

fot.

Wpis kolejki:

fot. Facebook


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.