fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Lechią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Gdańsk dołączył do legijnej listy miast, w których nasi piłkarze zhańbili klub. Nie chodzi oczywiście o porażkę, bo to przecież tylko sport, ale o sposób w jaki została ona poniesiona. Problemem są również okoliczności – po wygranej w z Piastem legioniści znów rozbudzili nadzieje kibiców na efektowne zdobycie mistrzostwa Polski. Szybko jednak ostudził je Czerczesow, który w Gdańsku zestawił eksperymentalny skład.

1. Tajemnica składu Legii na mecz w Gdańsku. Już dwa dni przed meczem przeciwko Lechii, Stanisław Sałamowicz Czerczesow chodził zdenerwowany. Na zarządzonym przez niego treningu wydarzyło się bowiem nieszczęście. O godzinie 13.07 okazało się, że urazu nabawił się jego kluczowy zawodnik Tomasz Jodłowiec. Złe wieści potwierdziły się we wtorek i Stanisław Sałamowicz Czerczesow czuł, że nie ma czasu. Musi działać – mniej więcej taką narrację z ostatnich dni w obozie Legii poprowadziłby Bogusław Wołoszański. Rosyjski trener zaszokował składem. Na murawę wybiegło eksperymentalne zestawienie zawodników, którzy wiosną nie grali prawie w ogóle (Masłowski, Brzyski, Vranjes), bardzo mało (Aleksandrow) albo na zupełnie innej pozycji (Hlousek). Trudno było się spodziewać, że ta drużyna jest w stanie wygrać w Gdańsku. Trudno jednak również przyjąć do wiadomości, że nie potrafiła nawiązać walki z gospodarzami, w sytuacji, gdy walczy o mistrzostwo, a dla większości z ww. zawodników, zważywszy na ich reputację u szkoleniowca, to spotkanie było jak gwiazdka z nieba. Mogli się pokazać, poprawić swoje notowania, udowodnić, że są jeszcze potrzebni w tej drużynie. Wracając jednak do sedna, wydaje się, że zestawieniu składu nie ma wielkiej tajemnicy. Po kontuzji „Jodły”, Czerczesow doszedł do wniosku, że nie jest w stanie wiele zwojować w Gdańsku, a tytuł zdobędzie w niedzielę. Oczywiście jest to bardzo przykry obraz obecnej siły Legii, a my możemy się wkurzać, czuć oszukani, ale wszystko wskazuje na chłodną kalkulację naszego trenera.

2. Stanisławie, dlaczego? Bo wygląda na to, że Rosjanin wyciąga wnioski z poprzednich meczów. Widzi, że Legia wcale nie wygląda najlepiej fizycznie. Że ma problemy, gdy rywal wskakuje na nią z pressingiem. Że po prostu zimowe przygotowania fizyczne nie zdały egzaminu i w kluczowej fazie sezonu zawodnikom brakuje siły. Doszły do tego drobne urazy kilku z nich. Dlatego trener zdecydował się dać odpocząć najbardziej eksploatowanym graczom. Podjął ogromne ryzyko, postawił wszystko na jedną kartę – mecz przeciwko Pogoni. Wciąż jesteśmy faworytem do mistrzostwa, wszystko mamy w swoich rękach, ale mecz w Gdańsku był kolejnym, po którym należy się poważnie zastanowić, jaka przyszłość czeka Legię pod kierownictwem Czerczesowa. Do złej organizacji gry obronnej, braku schematów ofensywnych, doszły jeszcze problemy z przygotowaniem motorycznym, przez co wypadł jedyny atut zespołu: agresywny pressing. Mila po meczu gratulował odwagi Rosjaninowi. Ma rację, bo przecież jeśli manewr się powiedzie, to media będą trąbić o wąsatym Napoleonie z Osetii. Jeśli nie, to w kibitce wróci do swojego kraju. A, że wszystko kosztem naszych nerwów? Liczy się efekt końcowy w postaci podwójnej korony. Wóz albo przewóz.

3. Mit o szerokiej kadrze. Starcie z Lechią udowodniło, jak płytkie są rezerwy Legii. Mamy może 15. piłkarzy, którzy nadają się do gry w podstawowym składzie na poziomie gwarantującym rywalizację o mistrzostwo. Czerczesow głośno w klubie o tym mówi już od pewnego, a wczoraj w bardzo ekstrawagancki sposób dowiódł, że ławkę to ma długą, ale jakości na niej niewiele. Przyjęcie tezy, że zestawienie składu w Gdańsku było swoistą demonstracją też od biedy znajdzie swoje uzasadnienie, choć nie wierzyłbym w to.

4. Był czas przywyknąć. Przed spotkaniem w Gdańsku bilans meczów wyjazdowych Legii w ostatnim miesiącu wyglądał tak: 0-0, 0-0, 0-2. Porażka 0-2, zwłaszcza w takim składzie, nie może więc szokować. Ba, można mówić o pewnej ciągłości.

5. Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz! rozbrzmiewa regularnie na meczach „Wojskowych”. Nad Bałtykiem większość naszych zawodników jednak nie uznała za stosowne słowa piosenki przełożyć w czyny. Zwyczajnie przeszła obok meczu, wystawiła tyłek i prosiła się o lanie od nie grającej nadzwyczajnie Lechii. Trudno było wymagać od nich składnych akcji, dobrej organizacji gry, bo przecież grali ze sobą po raz pierwszy. Niemniej, zdecydowanie zabrakło im determinacji, o czym po meczu mówił Malarz. Skoro gracze rywalizujący o tytuł nie są w pełni zaangażowani, to po prostu nie nadają się do Legii. Problem w tym, że takiego Brzyskiego, Vranjesa, Aleksandrowa, czy Masłowskiego nie będzie łatwo się pozbyć. Wszyscy mają jeszcze przynajmniej roczne umowy. Nie ma ich co się czepiać. Nie zmusili klubu, by je z nimi podpisał (pozdrowienia prezesie).

6. Nędzna „Jędza”. Artur Jędrzejczyk wrócił do Legii, by mieć pewność regularnej gry. Od początku jest pewniakiem, ale to tylko źle świadczy o jego konkurentach. „Jędza” nie tylko nie daje oczekiwanego wsparcia w ofensywie, gdzie jego statystyki wyglądają niezwykle mizernie – 1 gol i 1 asysta, ale i coraz częściej nie wywiązuje się ze swych obowiązków defensywnych. W środę nie radził sobie z Peszką, który już na początku spotkania łatwo ograł Artura lecz uderzył nad bramką. Potem Jędrzejczyk nie doskoczył do skrzydłowego gospodarzy, a ten już się nie pomylił i otworzył wynik. Problemy „Jędzy” dobrze obrazuje poniższa sytuacja, na której wygląda tak, jakby nie zamierzał wracać za wszelką cenę za akcją, a jedynym, któremu zależało był osamotniony Hlousek:


Jędrzejczyk powinien się nad sobą mocno zastanowić. No chyba, że już ma przyklepany kontrakt w znacznie bogatszym miejscu. Wówczas już nic nie musi.

7. Dąsy. Gracze Legii nie stanęli przed kamerami nc+ po meczu (być może również byli wściekli na decyzję trenera i nie chcieli na gorąco opowiadać, że oszalał), a w strefie mieszanej tylko dwóch zechciało porozmawiać z dziennikarzami (Malarz i Hamalainen). Natomiast Czerczesow podczas konferencji oczywiście się nadąsał, a do tego spieszył się na samolot (co spuentował jeden z dziennikarzy: „A ja się na tramwaj spieszę”). Panowie zawodnicy, panie trenerze, macie doskonale płatny zawód, którego elementem jest kontakt z dziennikarzami. Nie jest jednak tak, że rozmawiacie z nami tylko wtedy, gdy wygrywacie, a odpowiadacie wyłącznie na pytania, które uważacie za w miarę mądre. Oczywiście nie musicie w ogóle z nami rozmawiać. Zapłacicie kary i będziecie mieli spokój. Tylko poinformujcie o tym. Kibice mają prawo wiedzieć, którzy z ich ulubieńców są bucami.

8. W niedzielę wielka radość? Pewnie wygramy w niedzielę z Pogonią. Może nawet i przekonująco. Niektórzy będą zachwycać się podwójną koroną. Niewątpliwie byłby to duży sukces. Tak samo jak złota płyta dla muzyka. Tylko co to za radość, gdy dostaje się ją za sprzedanie 3 tys. albumów? (zaczerpnięte od Andrzeja C.).

9. Armagedon. Jeśli jednak nie zdobędziemy tytułu, to, jakby nie patrzeć, legioniści spektakularną katastrofą zwieńczą obchody 100-lecia klubu. Może nie chodziło nam akurat o taki sposób, ale z pewnością ta drużyna zapisałaby się na kartach historii klubu. Metoda jest metoda, zwłaszcza, że sprawdzona, bowiem w ostatnich 4 sezonach już dwukrotnie (2012 i 2015 r.) ją przerobiliśmy. Mamy wprawę.

Autor: Qbas
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.