Adam Parzych ze statuetką dla najlepszego koszykarza Legii w plebiscycie LL! - fot. Bodziach
REKLAMA

Parzych: Legia pokazała, że jest honorowym klubem

Bodziach, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Adam Parzych został wybrany przez naszych czyteLLników najlepszym koszykarzem Legii sezonu 2015/16. Z rzucającym Legii porozmawialiśmy zarówno o minionych rozgrywkach, przygotowaniach do kolejnego sezonu, jak i na tematy poboczne - łowienie ryb, maszyny do rzucania, Polakach na Euro i wielu innych. Polecamy rozmowę z zawodnikiem zachwyconym Warszawą i Legią.

Czego zabrakło do upragnionego awansu w minionym sezonie?
Adam Parzych: Myślę, że to był bardzo dobry sezon. Mieliśmy trudniejszy początek, jeszcze się zgrywaliśmy, potrzebowaliśmy czasu na dotarcie, jednak końcówka była bardzo dobra. Pokazały to play-offy i mecze już od pierwszej rundy tej fazy rozgrywek. Z meczu na mecz graliśmy coraz lepiej. Na koniec doczekaliśmy się piątego meczu finałowego, w którym walka była bardzo zacięta. Wydaje mi się, że przesądziło to, że decydujące spotkanie rozgrywane było na terenie rywala, w Krośnie. Mało brakowało do upragnionego awansu. Wielka szkoda, na pewno po tym piątym spotkaniu mieliśmy kilka nieprzespanych nocy. Ale to jest sport, życie toczy się dalej i przed nami kolejna szansa, żeby wywalczyć awans. Będziemy robić wszystko, by ten cel osiągnąć.

Co się z Wami stało w czwartym meczu w Warszawie. Po trzecim, kapitalnym w Waszym wykonaniu, wydawało się, że to już tylko formalność i świętować awans będziemy w Warszawie.
- W całym sezonie wiele meczów graliśmy nierówno. Jednego dnia potrafiliśmy rzucić 100 punktów, by tydzień później nic nie trafiać i przegrać spotkanie. To był nierówny styl gry, chociaż już w pierwszej kwarcie tego meczu prowadziliśmy 16-8 i wszystko wydawało się zmierzać we właściwym kierunku. Zaczęliśmy popełniać błędy, zaś Krosno zaczęło trafiać jak szalone - tak jak my dzień wcześniej. Obie drużyny bardzo chciały wygrać, ale to był ich dzień, mieli więcej szczęścia. Mówi się, że niepotrzebnie ten mecz był tak wcześnie [o 13:00 - przyp. B.], wszystko było wokół wielkiego meczu Legii o mistrzostwo Polski... To jednak był nasz mecz i sądzę, że gdybyśmy wygrali, to by było nasze mistrzostwo, a nie piłki nożnej. Obie drużyny musiały tak samo wcześnie wstać, mieli taką samą przerwę po sobotnim spotkaniu, po prostu tego dnia byli od nas lepsi.



Co się stało, że zaczęliście zupełnie inaczej grać po zmianie pierwszego trenera, bo to było widać gołym okiem? Atmosfera w drużynie była lepsza, no i przyszły wyniki, bo zaliczyliście tylko jedną wpadkę - z Basketem Poznań.
- W zespole, w którym jest wielu zawodników, którzy do tej pory odgrywali główne role w swoich drużynach, grali po 30 minut, oddawali decydujące rzuty, nagle się to zmieniło, bo w Legii było 12 wyrównanych zawodników. Myślę, że wyselekcjonowanie ról w drużynie, odnalezienie się w takiej drużynie, pogodzenie ze swoją nową rolą, zajęło nam trochę czasu. W końcu przyszedł moment, w którym zaczęliśmy grać dobrze i każdy był przekonany do swojej roli.

Jakie było Wasze nastawienie przed meczami finałowymi, znając bilans Krosna, które miało na swoim koncie tylko jedną porażkę. Spodziewaliście się sami, że uda się Wam napędzić stracha rywalom, a przede wszystkim wygrać pierwszy mecz w Krośnie, który bardzo nakręcił wszystkich, pozwolił uwierzyć w pokonanie krośnian?
- Meczami półfinałowymi z Sokołem Łańcut pokazaliśmy, że potrafimy grać bardzo mocno w obronie, do tego skutecznie w ataku. Play-offy, szczególnie ich druga runda napędziła nas, dodała wiary. Pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie wygrywać z najlepszymi. W finale chcieliśmy wygrać przynajmniej jeden mecz w Krośnie. Udało się już pierwszego dnia, w drugim niestety przegraliśmy wyraźnie - zespół z Krosna zmobilizował się. Te finały były dziwne - jeden zespół potrafił grać bardzo dobrze jednego dnia, by kolejnego prezentować się słabo. Czuliśmy się mocni. Czuję się tak do dziś, mimo że przegraliśmy piąty, decydujący mecz. Byliśmy tak samo dobrzy jak zespół z Krosna i gdybyśmy byli dzisiaj w ekstraklasie, dalibyśmy sobie radę, tak jak oni.



Jak zawodnicy odebrali informację, że klub nie przyjmie ewentualnego, ale i wielce prawdopodobnego zaproszenia do TBL? Z całej Polski płynęły wtedy głosy, że Legia postąpiła słusznie - honorowo i chce awansować sportowo, ale jak odbieraliście to Wy, bo zapewne perspektywa gry w ekstraklasie byłaby kusząca.
- Według mnie ten system w PZKosz jest źle ułożony. Dopiero od najbliższych rozgrywek kluby będą spadać z TBL, nie będzie ligi kontraktowej. Co to za przyjemność grać, żeby grać? Jak grać to zawsze o najwyższe cele, a nie żeby tylko być. Podjęcie decyzji przez nasz klub, że zostajemy w I lidze i walczymy sportowo, pokazało jak honorowym klubem jest Legia. Legia jest gotowa podjąć to wyzwanie. Zresztą w minionym sezonie było podobnie - jako jedyny klub mówiła głośno, że walczy o awans. To będzie dopiero trzeci sezon Legii w I lidze i widać progres. W pierwszym sezonie było czwarte miejsce, później drugie, teraz czas na pierwsze. Co do gry w ekstraklasie, mogę mówić tylko za siebie - czy to byłaby I liga, czy ekstraklasa, zawsze będę robił to samo - grał jak najmocniej w obronie i próbował trafiać z otwartych pozycji.

W tym sezonie będziesz odciążony z rozgrywania, a pełniłeś taką rolę w drugiej części minionego sezonu, kiedy zmieniałeś Łukasza Wilczka na "jedynce". Cieszysz się z tego powodu? Wydaje się, że zdecydowanie lepiej na parkiecie czujesz się na "dwójce".
- Czuję się równie dobrze na jedynce i dwójce. Grając na jedynce lubię układać grę drużyny, a także kreować rzuty dla innych zawodników. To nie jest zły pomysł, żebym przez kilka minut poklepał piłkę jako rozgrywający, bo jako strzelec zdarzają się takie minuty, kiedy biega się tam i z powrotem i nie ma czucia piłki w ręce. Grając na jedynce piłkę ma się znacznie częściej, czuje się ją i dzięki temu rzut jest lepszy. Trudniej trafić do kosza, jak nie ma się piłki w rękach przez 5 minut.

Dużo było głosów, że Legia przegrała finały właśnie dlatego, że nie było w drużynie - po kontuzji Marka Szumełdy-Krzyckiego - drugiej jedynki, która dałaby dłużej odpocząć Łukaszowi Wilczkowi. W Krośnie Bręk z Baranem dość często zmieniali się, dzięki czemu efektywność rozgrywającego rośnie, bo ma on więcej sił. Zgadzasz się z tym?
- Nie sądzę, żebyśmy dlatego przegrali. Biorąc pod uwagę cały sezon, po prostu zespół z Krosna był lepszy. Przegraliśmy po pięciu spotkaniach, a gdybyśmy wygrali piąty mecz, takich głosów w ogóle by nie było. Łukasz bardzo dobrze radził sobie grając ponad 30 minut w każdym meczu, kreował grę, ciężko pracował w obronie. Szkoda, że Marek doznał kontuzji, na pewno pomógł by nam w grze. To jest sport, musieliśmy być gotowi, że ktoś go wtedy zastąpi. Zrobiliśmy w tym sezonie bardzo dużo, nie ma co gdybać, co by było...



Wzmocnienie składu Legii nastąpiło na razie na pozycjach obwodowych. Przyszedł Piotr Robak i Łukasz Pacocha - obaj zdobywają bardzo dużo punktów. Nie masz obaw o liczbę minut na parkiecie, czy może jednak widzisz to tak, że mając czterech strzelców z TOP15 I ligi z minionego sezonu, realizacja celu będzie łatwiejsza?
- Mamy w klubie czołówkę strzelców i teraz trzeba to tak poukładać, by każdy z zawodników czuł się komfortowo, wiedział kiedy jest jego czas i jaką ma pełnić rolę. Na pewno każdy będzie chciał grać jak najwięcej, pokazać się z jak najlepszej strony, ale to już orzech do zgryzienia dla trenera. Skupiam się tylko na tym, żeby jak najlepiej samemu przygotować się do sezonu i pokazać się z jak najlepszej strony. Później będziemy robić wszystko, by z tych indywidualności, stać jak najlepszym zespołem. Najlepszym w lidze.

Była niedawno dyskusja na Twitterze, zainicjowana poniekąd naszą rozmową na Legiakosz.com z Jarkiem Jankowskim, dotycząca maszyn do rzucania, które posiadają polskie kluby. Okazuje się, że jest ich bardzo znikoma ilość nawet w TBL. W Legii jak wiadomo jest taka, ale jest Twoją własnością. Nie dziwi Cię to, znając jej cenę, że kluby ekstraklasy, mające spore budżety, nie wykładają kilku tysięcy dolarów na zakup takiego sprzętu, który z pewnością pomaga zawodnikom w przygotowaniach do meczów?
- Swoją maszynę kupiłem za własne, zaoszczędzone pieniądze, po drugim sezonie w lidze. Patrząc na realia koszykówki na poziomie I ligi w Polsce, było mi łatwiej zdecydować się na taki zakup. Tu asystenci nie mają czasu na to, by zostawać po zajęciach i ćwiczyć z zawodnikami rzut, podawać im piłkę. Często muszą dodatkowo pracować, by zarobić na życie. Nie było czasu, żeby ktoś podawał mi piłkę do rzutów i dla mnie najlepszym rozwiązaniem okazało się zakupienie takiej maszyny. Dzięki niej, mogę bez niczyjej pomocy oddawać serie rzutów, by stawać się lepszym strzelcem. Jeśli chodzi o maszyny, to one są naprawdę fajne. Jeżeli nie ma nikogo, kto mógłby podawać tobie piłkę, to jest to świetny zastępca. Taka maszyna może pełnić rolę asystenta trenera na treningach, czy po zajęciach. W wielu polskich klubach budżety nie są zbyt wysokie i te nie mogą sobie pozwolić na zatrudnienie dodatkowych trenerów, jak to jest w USA na każdym poziomie - pierwszej czy drugiej dywizji college'u, NBA. W Polsce nie ma czterech asystentów, którzy zostaną po treningu i będą pracować nad poprawą rzutu zawodników. Mając taką maszynę, można samemu przyjść do hali i ćwiczyć. Oczywiście jeśli jest dostęp do hali.



Przy okazji rywalizacji z Krosnem było wiele gierek, czy podchodów. Najpierw w półfinale Sokół Łańcut rozpoczął gierki dotyczące przyjazdu do Warszawy, udając, że przyjechali z marszu. Później z Krosnem - niby brak miejsc w hotelu, zabawy ze stołem do ping-ponga pod Waszym koszem. Taki folklor, ale pokazujący również, jakby niektóre kluby nie dorosły do poważnego sportu. Wyobraźmy sobie, że np. Lech ustawia stół do ping-ponga w polu karnym Legii na godzinę przed meczem decydującym o mistrzostwie. Niemożliwe, nikt by na to nie pozwolił.
- Podszedłem do tego ze śmiechem. Kłamstwo wyjdzie tak, czy inaczej, a robienie takich hec jest zwyczajnie niepoważne. Dla mnie to niezrozumiałe, że na takim poziomie koszykówki takie rzeczy mają miejsce. Może ten poziom jest zbyt niski? Poważny człowiek myśli o tym, co zrobić ze swoimi zawodnikami na boisku, aby stać się lepszym zespołem, a nie knuje jakieś intrygi, kręci afery.

Przed piątym meczem pokazałeś jednak, że również w ping-ponga potrafisz grać. Kiedy ostatnio miałeś okazję pograć w "pingla"?
- Ostatni raz w ping-ponga grałem w college'u, 6-7 lat temu. W akademiku mieliśmy stół ping-pongowy, graliśmy wtedy często o hamburgera i przyznam, że niejednego wygrałem.

Za dwie godziny mecz Polska - Niemcy na Euro. Interesują Cię takie spotkania? Ostatnio miałeś okazję obejrzeć krośnieńską A-klasę przed drugim meczem finałowym. Tutaj jednak i poziom będzie wyższy, i na pewno stawka.
- Piłka nożna jest na pewno naszym sportem narodowym, tak jest od wielu lat i to się nigdy nie zmieni. Od małego miałem zaszczepione, że jak gra reprezentacja Polski, cała rodzina siedziała przed telewizorem i kibicowała biało-czerwonym. Oczywiście oglądam mecze Polaków, szczególnie na Euro, kibicuję Polsce. Jest trochę śmiechu, bo widziałem, że na innym programie telewizja pokaże "Krzyżaków". Historia pokazuje, mecze Polski z Niemcami zawsze są meczami walki. Na pewno będę oglądał mecz, przeżywał i trzymał kciuki za Polskę. Mam nadzieję, że Polacy awansują do następnej rundy i będziemy mogli oglądać dalsze ich poczynania.

Jaki wynik typujesz?
- Chciałbym, żeby Polska wygrała, ale typuję remis. Będzie 0-0. Myślę, że reprezentacja Polski w piłkę zrobiła bardzo duży krok do przodu. Tu na pewno duża zasługa szkółek młodzieżowych, które poszły bardzo do przodu. Coraz więcej Polaków gra w najlepszych ligach, niektórzy są w rankingu jednych z najlepszych na świecie. Mam nadzieję, że podobnie będzie z polską koszykówką.

Trwa festiwal "memów" dotyczących selekcjonera reprezentacji Niemiec. Adam Nawałka powinien podać rękę Loewowi?
- Kamera uchwyci dzisiaj wszystko, trzeba uważać co się robi podczas meczów. To była bardzo śmieszna sytuacja, na pewno nie było to higieniczne, co zrobił trener Niemiec. Pośmialiśmy się z tego, myślę, że Loew zapomniał się i dziś sam się z tego śmieje. Sadzę, że jednak umył ręce po meczu i spokojnie możemy sobie przybić piątkę.



Przygotowania do nowego sezonu rozpoczniecie w pierwszej połowie sierpnia. Niedawno żeniłeś się. Jak zamierzasz spędzić czas pozostały do rozpoczęcia przygotowań?
- Już zacząłem samemu przygotowywać się do sezonu, robiłem treningi głównie fizyczne - wzmacniałem nogi i górę. W Polsce jest jeden problem, co widzę teraz, gdy spędzam większość wakacji w Polsce i nie lecę do USA. Może uda mi się polecieć do Stanów na tydzień-półtora, ale nie więcej. Zawsze jednak przygotowywałem się w USA, bo tam miałem najlepsze warunki, miałem dostęp do sali, do siłowni. Codziennie było wielu dobrych zawodników, więc była możliwość regularnej gry 5x5. W Polsce dostęp do hali jest bardzo utrudniony, przez co przygotowanie jest na pewno trudniejsze w naszym kraju. Na pewno wszyscy ligowcy woleli by grać na sali, bo wiadomo, że betonowe boiska mocno obciążają kolana, a każdy upadek może być groźny, spowodować kontuzję. Fizycznie na pewno można się dobrze przygotować, bo siłownie są otwarte, ale rzut trudno wytrenować w takich warunkach. Grając na betonie, rzut jest zupełnie inny ze względu na warunki atmosferyczne, a szczególnie wiatr. Polska koszykówka powinna iść w tym kierunku, by zawodnicy mieli dostęp do sal w okresie wakacyjnym. Tylko wtedy staniemy się lepszymi zawodnikami. Wiadomo, że odpoczynek jest potrzebny, ale jeśli w czasie wakacji nie popracujesz nad elementami, które szwankowały w trakcie sezonu, to robisz krok wstecz. Co z tego, że w trakcie kolejnych rozgrywek dojdziesz do formy z sezonu poprzedniego, skoro nie będziesz lepszy niż byłeś? Na pozycji strzelca, a koszykówka idzie cały czas do przodu i nawet centrzy rzucają dziś z dystansu, co widać w NBA, po prostu trzeba mieć dostęp do sali, żeby stawać się lepszym. Przy okazji chciałbym zgłosić taki apel do wszystkich trenerów w Polsce - zróbcie wszystko, żeby zawodnicy, którzy mają już podpisane kontrakty na kolejny sezon, mieli dostęp do sali w trakcie wakacji.

Sama przerwa dla koszykarzy nie jest według Ciebie zbyt długa? Piłkarze ekstraklasowi mają 2-3 tygodnie wolnego i zaczynają przygotowania do kolejnych rozgrywek. Ci, którzy pojechali na Euro, odpoczną jeszcze mniej. W koszykówce niektóre kluby kończą sezon już na początku kwietnia i później przez 4 miesiące nic nie robią.
- Zgadzam się z tym, że zawodnik po zakończeniu sezonu, powinien dostać nie więcej niż 3 tygodnie przerwy. Po tym czasie od razu powinien przygotowywać się do następnego. Na pewno koszykarze mają w kontraktach o parę zer mniej niż piłkarze, i to jest główny powód. Wiele klubów szuka pieniędzy, by w ogóle spiąć budżet na kolejny sezon. A co dopiero mówić o dodatkowych funduszach na salę w trakcie wakacji, na trenerów, badania, sprzęt, czy treningi indywidualne na siłowni...



Za Tobą pierwszy sezon w Legii. Powiedz jak oceniasz organizację klubu, jak odnalazłeś się w Warszawie, która jest nieporównywalnie większa od miejscowości, w których do tej pory miałeś okazję występować.
- Od początku bardzo spokojnie do tego podchodziłem, choć nie powiedziałbym, że byłem przestraszony. Nie da się ukryć, że wcześniej grałem w bardzo małych miejscowościach, gdzie wszystko było pod ręką. W Warszawie jest inaczej, trzeba dobrze organizować czas. Początki nie były łatwe, bo mieliśmy problem z salą, trzeba było trochę ganiać po mieście i na nic nie miałem czasu. Legia jednak pokazała, że jest na najwyższym poziomie organizacji marketingowo i sportowo. Mało klubów w tej lidze, może się pochwalić taką organizacją i szczerze cieszę się, że właśnie tu trafiłem. To była bardzo dobra decyzja, że zdecydowałem się przenieść do Legii. Bardzo się z tego cieszę, jak również z tego, że zostaję w Legii na kolejny sezon. Co do samego miasta... mieszkam w Nowym Jorku, spędziłem tam wiele lat i mogę powiedzieć, że Warszawa to taki mały Nowy Jork. Znajduje tu się wiele miejsc do zwiedzania, nie tylko "betony", ale również wiele zielonych miejsc. Można również pojechać na ryby na obrzeżach miasta. Dobrze odnajduję się w tym mieście, koledzy też mi bardzo pomogli w tym. Pokazali jak najlepiej poruszać się po mieście, gdzie można spędzić wolny czas. Chcę ją jeszcze lepiej poznać, zwiedzić miejsca, których do tej pory nie widziałem. Chciałbym zostać tu jak najdłużej.

Podczas zgrupowania piłkarzy Legii w Warce, Michał Kucharczyk i Jakub Kosecki, wykorzystując dzień wolny udali się nad okoliczny staw na ryby. Co nieco złowili. Wy jedziecie na obóz do Pomiechówka, kiedyś o tym rozmawialiśmy - w okolicy można śmiało wędkować, i na pewno znając cykl przygotowań u trenera Bakuna, na pewno jakiś dzień będziecie mieli wolny, myślisz by w ten sposób zorganizować sobie właśnie czas wolny i skoczyć na ryby?
- Jeśli pojedziemy do Pomiechówka, to na pewno. Nową wędkę już mam, muszę ją tylko trochę podrasować. Patrzyłem, że woda w Pomiechówku jest dość płytka, w związku z tym przygotuję dużo grochu, będę go podrzucał każdego ranka i będę próbował coś złowić. Dla mnie łowienie ryb to najlepszy sposób na koncentrację i mentalny wypoczynek. Będąc na rybach koncentruję się tylko na spławiku, nie myśli się w ogóle o problemach, o przeszłości, czy przyszłości. Bardzo to lubię. Nawet wczoraj byłem na rybach i miałem dobry dzień. Na początek zerwał mi się bardzo duży leszcz, na oko miał ponad 3 kilogramy - nie mieścił się w podbieraku. Sądzę, że mały rekordzik byłby na moim koncie, gdzieś w lokalnej gazecie w Łomży (śmiech). Złapałem też sporo płotek, oczywiście wypuściłem je do wody, bo nie jem ryb. To sprawia mi niesamowitą przyjemność i na pewno w ciągu najbliższych wakacji powtórzę to.

Rozmawiał Bodziach

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.