Nicea: Polska - Irlandia Północna - fot. Jeleń / Legionisci.com
REKLAMA

LL! on tour: Polska - Irlandia Północna

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Wyjazd do Francji to najlepszy dowód na to, że życiem rządzi kompletny przypadek. Czasem wystarczy po prostu przeglądać przed snem Facebooka, by znaleźć ogłoszenie znajomego i w 15 minut zapisać się na wyprawę. 1800 kilometrów, 60 buteleczek whiskey, 52 godziny jazdy, 5 krajów i 3 punkty – tak wspominam wypad na Lazurowe Wybrzeże.

Zawsze uważałem się bardziej za kibica klubowego niż reprezentacyjnego, mimo to cała otoczka wokół pierwszego meczu Polski na Euro ciągnęła za sobą pewien szczególny klimat. Z Polski wyruszyliśmy dwa dni przed meczem, by nie spiesząc się przejechać dzielące nas od Nicei 1800 kilometrów. Po przekroczeniu granicy czeskie autostrady zaskoczyły nas bardzo pozytywnie, więc przez kraj Krecika przemknęliśmy z bardzo przyzwoitą i nie bardzo dozwoloną prędkością. Dużo lżej na pedał gazu naciskaliśmy jednak w Austrii, bo obok tamtejszych widoków po prostu nie można było przejechać obojętnie. Autostrada składała się albo z niezwykle wysokich wiaduktów, albo z tuneli wydrążonych w skale. Niekiedy widzieliśmy z oddali chmury unoszące się między górami, by zaraz potem w te chmury wjechać. Czasem dało się odnieść wrażenie, że tak naprawdę nie jedziemy samochodem, a lecimy helikopterem gdzieś między ogromem Alp.

fot. Jeleń / Legionisci.com

Pod wieczór dotarliśmy do naszego miejsca przeznaczenia – położonego nieopodal austriackiego Villach Faak am See, maleńkiej miejscowości nad przepięknym górskim jeziorem. Zameldowaliśmy się w gospodarstwie agroturystycznym, w którym oprócz nas nie było zupełnie nikogo. Sympatyczna właścicielka powiedziała, żebyśmy czuli się jak u siebie i... po prostu wyszła na spacer. Chwilę później także postanowiliśmy wziąć z niej przykład, wobec czego udaliśmy się nad jezioro, w którym grzechem byłoby się nie wykąpać, a my nie chcieliśmy zgrzeszyć. Zaraz potem wróciliśmy do zupełnie pustego domu, gdzie wygodnie rozsiedliśmy się przed telewizorem sącząc whiskey z colą, by odpocząć po całym dniu podróży i obejrzeć mecz otwierający turniej.

fot. Jeleń / Legionisci.com

Następnego dnia wyruszyliśmy jeszcze przed ósmą rano, ponieważ chcieliśmy dotrzeć do Nicei na tyle wcześnie, by mieć jeszcze czas na zwiedzanie miasta. Faak am See leży właściwie przy granicy z Italią, wobec czego na jej terytorium znaleźliśmy się po kilkunastu minutach drogi. Włochy zapadły nam w pamięć z trzech powodów – widoków na autostradzie równie pięknych jak w Austrii, pysznej pizzy na postoju i nieziemsko drogich autostrad. Jako, że na wyjazd przeznaczyłem sobie wyliczoną ilość pieniędzy, to moje śniadanie następnego dnia w Nicei wyglądało tak:

fot. Jeleń / Legionisci.com

Po mieście krążyliśmy już od 10 rano, więc do meczu mieliśmy kilka ładnych godzin. Upał był na tyle silny, że jednomyślnie postanowiliśmy schłodzić się w Morzu Śródziemnym. Zaopatrzywszy się wcześniej w odpowiednią ilość złocistego napoju, ruszyliśmy na plażę, gdzie mogliśmy podziwiać krystalicznie czyste wody Lazurowego Wybrzeża, przepiękne zabudowania wzdłuż ulicy i opalające się topless Francuzki. Wczesnym popołudniem ruszyliśmy jeszcze pozwiedzać miasto, gdzie z minuty na minutę przybywało kibiców w biało-czerwonych i zielonych koszulkach. Władze Francji szczególnie obawiały się nacjonalizmu polskich kibiców, ale atmosfera w Nicei była rodzinnie-piknikowa. Wspólnie z Irlandczykami przesiadywaliśmy w knajpach, sączyliśmy piwo, rozmawialiśmy i śpiewaliśmy na ulicach. Mieszkańcy Zielonej Wyspy toczyli z nami pojedynki na głosy, do których chętnie stawaliśmy. Po pewnym czasie oni sami zaczęli śpiewać „Polska Biało-Czerwoni”, a nam szczególnie do gustu przypadło „Will Griggs's on fire” - bezapelacyjnie najlepsza melodia piłkarska tego roku.



Na stadion dotarliśmy około godziny przed meczem, gdzie kibice obu reprezentacji nadal bawili się ze sobą w najlepsze. Kibicując Legii nie masz raczej szansy na zbyt wiele przyjaźni rywala, tym bardziej spotkanie z Irlandczykami było przyjemnym urozmaiceniem. Jestem zadeklarowanym przeciwnikiem popularnego coraz bardziej „januszowania”, które nieodzownie kojarzy się z meczami reprezentacji, ale tutaj nie można było o nim mówić. Klimat był rodzinny, przyjazny, ale na pewno nie przaśny.

fot. Jeleń / Legionisci.com

Naturalnym jest, że doping na reprezentacji nie umywa się nawet do tego przy Łazienkowskiej, ale tutaj, biorąc pod uwagę okoliczności i tak stał na przyzwoitym poziomie. Od razu po odśpiewaniu hymnów narodowych gromko zarzuciliśmy „Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza Polska gra”, a potem po stadionie niosły się doskonale wszystkim znane reprezentacyjne przyśpiewki. Jako, że ich wachlarz nie powala, to doping momentami często się powtarzał, a niekiedy na chwilę zanikał zupełnie, by zaraz zostać wznowionym przy akcji naszych piłkarzy. Najgłośniej zrobiło się naturalnie po bramce na 1-0, bo wówczas każdy po prostu darł się z radości jak opętany. Korzystny rezultat i pewna gra Polaków z pewnością miały wpływ na niezły poziom dopingu, który do końca meczu był naprawdę bardzo regularny.

fot. Jeleń / Legionisci.com

Po zakończeniu spotkania nie spieszyliśmy się z wyjściem, bo uznaliśmy, że jeśli jakiś sympatyczny imigrant zdecyduje się wysadzić w powietrze, to moment gdy 35 tysięcy ludzi znajdzie się nagle w jednym miejscu, jest ku temu najlepszą okazją. Szczęśliwie nic takiego się nie zdarzyło (chociaż jeśli Francuzi nie poprawią żałosnego systemu kontroli na stadionie, to może być naprawdę bardzo nieciekawie) i ruszyliśmy do hotelu piechotą, wypatrzonym wcześniej przez kolegę skrótem. Takie skróty mają jednak to do siebie, że idzie się nimi mniej więcej 3 razy dłużej niż normalnie, dzięki czemu do późnej nocy zwiedzaliśmy zarówno bogate dzielnice, jak i arabskie slumsy. Spotkaliśmy nawet autobus... Piasta Gliwice. Po tak zróżnicowanej wycieczce trafiliśmy wreszcie do hotelu, gdzie dość szybko położyliśmy się spać, by wczesnym rankiem wyruszyć w długą podróż powrotną do Polski.

fot. Jeleń / Legionisci.com

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.