Bogusław Leśnodorski - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Wywiad z Bogusławem Leśnodorskim

Qbas i Woytek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Tuż przed startem nowego sezonu ligowego zapytaliśmy prezesa Legii o najważniejsze bieżące kwestie związane z klubem. Podsumowaliśmy miniony sezon i pracę starego trenera. Dlaczego Legia zatrudniła Besnika Hasiego, co z tą Ligą Mistrzów, transferami z i do klubu? Rozmawialiśmy dwie godziny, a moglibyśmy drugie tyle. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Bogusławem Leśnodorskim.

Zdobycie mistrzostwa i Pucharu Polski akurat na stulecie klubu – niewielu to się udaje. Wielka sprawa.
Bogusław Leśnodorski: Nie było to łatwe. Na dodatek było tak, że mieliśmy silnego rywala. Piast naprawdę tamtej jesieni grał bardzo dobrą piłkę. Wszystkich zaskoczyli. Z tym, że, nic im nie umniejszając, dużo łatwiej jest zrobić z zaskoczenia sukces, niż go kontynuować. Pamiętajmy, że rozgrywali tylko mecze ligowe, bo nawet nie grali w Pucharze Polski. Prawie nikt też nie jeździł na kadrę. U nas natomiast chłopaki byli cały czas pod presją i dodatkowo jeździli na najważniejsze mecze w eliminacjach do mistrzostw Europy. Widać zresztą po samym Euro, ilu zawodników – nawet tych bardzo dobrych – grało słabo. Organizmu nie oszukasz. To wszystko miało przełożenie na formę naszych graczy.

Kosztowało więc to was sporo nerwów i pieniędzy...
- Nerwowo się zrobiło dlatego, że żadna polska drużyna grająca w pucharach nie jest w stanie przeżyć jesieni normalnie. Nawet ci, którzy w ostatnich latach grali jedną rundę – zobaczcie co się z nimi działo. Jagiellonia i Śląsk skończyły w grupie spadkowej. Nawet Lech cudem się dostał do pierwszej ósemki, a przecież oni mają więcej zawodników i większe doświadczenie. Zagrać w sezonie 37 meczów, to jest przyjemność, ale zagrać 60 z europucharami, Pucharem Polski i kadrą, a na dodatek finał PP odbywa się tydzień przed najważniejszym meczem w lidze – mega trudne.

fot. Mishka / Legionisci.com

Mówił pan, żeby zmniejszyć liczbę rozgrywanych spotkań. Zamierzacie w meczach o Puchar Polski wystawić młodych chłopaków?
- Zobaczymy. Dziś mogę śmiało powiedzieć: pierwszy mecz Pucharu Polski gramy w sierpniu i jeśli będziemy grali w czwartej rundzie eliminacyjnej Ligi Mistrzów, to nie podejmiemy w nim nawet grama ryzyka. W takiej sytuacji jestem za tym, żeby zagrała druga drużyna. Jak mamy wystawić na taki mecz np. Nikolicia i on ma złapać kontuzję... to na co nam takie ryzyko?

A ryzyko w sprawie Ligi Mistrzów będziecie podejmować?
- Tak, w tym wypadku trzeba - to wiadomo. To jest priorytet. Nie patrzymy jednak aż tak daleko, bo na razie musimy przejść Mostar, potem dobrze wylosować i skupić się na kolejnej rundzie.

Bardziej chodziło nam o to, czy drużyna w tym składzie personalnym może realnie powalczyć o Ligę Mistrzów.
- Moim zdaniem, jedyny klub, z którym ciężko sobie wyobrazić wyrównany mecz w czwartej rundzie, to Olympiakos. Wszystkie inne są w naszym zasięgu. Oczywiście muszą być wszyscy zdrowi i w odpowiedniej formie. Wyniki tej rundy zresztą pokazują, jak trudno gra się na tak wczesnym etapie rozgrywek.

No właśnie. Za nami bardzo ciężki mecz w Mostarze i bramkowy remis.
- Powinniśmy tam wygrać. Pamiętajmy jednak, w jakich warunkach przyszło nam grać. Było gorzej niż rok temu w Albanii. Temperatura wprawdzie podobna, ale było ponad 60% wilgotności. Niektórzy w 15. minucie meczu nie widzieli na oczy, a jeden od 75. minuty nie pamięta, co się działo. Jak nie jesteś zaaklimatyzowany, to koniec. A rywale nie dość, że przyzwyczajeni do takich warunków, to w pierwszej połowie grali wolniej, oszczędzali siły. Fizycznie to była masakra. Nie mieliśmy też szczęścia – rywale mieli jedną akcję i strzelili bardzo ładną bramkę.

Fizycznie wyglądamy źle. Brakuje szybkości, świeżości.
- Myślę, że w tym aspekcie dobrze będzie dopiero w połowie sierpnia. Prawda jest taka: jeżeli podejść do sprawy czysto pragmatycznie, to do końca wakacji należałoby się skupić tylko na 6 meczach pucharowych i dopiero później - na październik - przygotować się drugi raz. Gdybyśmy jeszcze trenowali w pełnym składzie, to pewnie wyglądałoby to lepiej, ale jak brakowało 6 podstawowych zawodników, a dodatkowo wypadli kontuzjowani... Na tę chwilę cel jest jasny: nieważne jak, musimy po prostu awansować do 4. rundy eliminacji.

Panie prezesie, a gdzie są transfery? W Internecie jest już "jazda"...
- Tego tematu w ogóle nie rozumiem. Na tę chwilę odeszli Jędrzejczyk i Borysiuk, przy czym do środka pomocy ściągnęliśmy już Moulina. Pozostali zawodnicy wciąż są graczami Legii. To kogo teraz mamy kupować?

Na podstawie doniesień prasowych, kibice mieli jednak podstawy założyć, że niemal na pewno żegnamy się z trzema: Nikoliciem, Dudą i Pazdanem, i w związku z tym już teraz powinniśmy mieć następców dla nich.
- Takich rzeczy nie da się zaplanować. Nie wiemy czy, kto i kiedy odejdzie. Już nawet abstrahując od pieniędzy - a zima była bardzo dla nas droga - nie możemy z góry kupić na miejsce np. Dudy gościa i posadzić go na ławce. To głupota, nikt na świecie by tego nie zrobił. W poważnych ligach wszyscy zaczynają grać w sierpniu, okienko transferowe dopiero się zaczęło i można sobie wszystko sensownie zaplanować. Ligi z naszej części Europy mają przechlapane pod tym względem.

Sprowadzenie Jędrzejczyka zimą okazało się świetnym ruchem transferowym, ale chyba można było zakładać, że będzie to krótkoterminowe. Czy wierzyliście w to, że on może tu zostać, że Legię będzie stać, żeby go kupić? A czy on sam był zainteresowany pozostaniem w Warszawie?
- On chyba bardzo. Był szczęśliwy i jestem przekonany, że chciał tu zostać. My też chcieliśmy. Liczyliśmy na to, że - widząc formę Piszczka i Rybusa - on będzie zmiennikiem w reprezentacji, co spowoduje, że jego wartość rynkowa się nie zmieni. Nikt nie liczył na to, że "Jędza" będzie w 120. minucie meczu z Portugalią jeździł po nich jak nie wiadomo kto. Oczywistym więc stało się, że Krasnodar go nie odda. Z tym, że oni też zaczną przygotowania, mają limit obcokrajowców, jest ich tam dwóch więcej i jakieś decyzje będą musieli podjąć. Wtedy zobaczymy - może pojawi się szansa dla nas?

Czyli można powiedzieć, że doznaliśmy osłabienia na tej pozycji.
- Trzeba tak powiedzieć. To on był podstawowym zawodnikiem, ale piłkarsko Broź nie jest gorszy. Natomiast fizycznie "Bereś" wygląda równie dobrze i mógłby to wszystko udźwignąć. Bartek ma 23 lata, a w takim samym wieku Jędrzejczyk pałętał się nie wiadomo gdzie. Do sezonu, w którym zdobyliśmy mistrzostwo, nikt go nie traktował jako poważnego kandydata do gry w pierwszym składzie, a on już wtedy miał prawie 25 lat. Dlaczego więc "Bereś" nie może mieć przed sobą jeszcze najlepszego momentu? Jest tak samo silny, tak samo szybki, ale musi mu głowa "dojechać". W obronie ważna jest koncentracja i pewność siebie, wiara w umiejętności. Element mentalny jest kluczowy.

fot. Mishka / Legionisci.com

A co dalej z Markiem Saganowskim? Będzie pracował w klubie?
- Klub stoi przed nim otworem. Mam jednak takie wrażenie, że Marek do 31 sierpnia będzie jeszcze rozważał opcję grania w piłkę. Z tego co wiem, ma różne propozycje. Trochę go znam – to dla niego bardzo ciężka decyzja. Prawdą jest to, że fizycznie jest dużo lepszy niż wielu od niego młodszych. Pewnie dopiero we wrześniu o tym pogadamy, trzeba dać mu czas.

Ondrej Duda trafi do Herthy Berlin? Trwa licytacja o niego?
- Poleciał w czwartek do Niemiec. Jest sporo klubów, z którymi rozmawiamy i liczymy się z tym, że może odejść. Chcemy to zrobić maksymalnie profesjonalnie, ale jak się sprawa zakończy, nie wiadomo. Przed rokiem zrobiliśmy bardzo duży błąd. Wydawało nam się, że skoro zgłasza się tak wielki klub jak Inter, wybierają mu już dom, to byliśmy pewni, że tam przejdzie. Dla chłopaka, który rok wcześniej biegał po słowackich lasach, Inter, Mancini, to było spełnienie marzeń. Wszyscy zgłupieliśmy. Nie chcieliśmy więc go narażać w trakcie obozu w Austrii i właściwie stracił cały okres przygotowawczy. A sprawa w końcu się wysypała. To była droga nauka jego kosztem i teraz tego nie powtórzymy.

Duże jest zainteresowanie Michałem Pazdanem?
- Tak.

Mówi się, że Legia jest gotowa go sprzedać za 3-3,5 mln euro.
- Nie, na razie z nikim nie rozmawialiśmy o kasie. Kluby z topowych lig, które się nim interesują, robią najczęściej zakupy w połowie sierpnia, bo przecież pierwsze poważne mecze grają dopiero w drugiej połowie września. Na razie się nie śpieszą. Jeżeli jednak "Pazdek" odejdzie, a bierzemy pod uwagę taką ewentualność, to zrobimy wszystko, ściągnąć kogoś na jego miejsce. W ogóle mogę zagwarantować, że nie będzie takiej sytuacji, że ktoś od nas odejdzie, a my nie pozyskamy w zamian przynajmniej równowartościowego zawodnika, a najprawdopodobniej lepszego.

Z tego co wiemy, dogadaliście się już z czterema piłkarzami.
- No tak, ale my cały czas pracujemy. Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji, bo nie wiemy, kto odejdzie, ale musimy być przygotowani na każde rozwiązanie. Oczywiście mamy swoje ograniczenia. Zarówno finansowe, jak również nasze działania determinuje okres, w którym zaczynamy rozgrywki.

Czym powinien się charakteryzować piłkarz, który ma być realnym wzmocnieniem pierwszego składu?
- Szukamy doświadczonych zawodników, który dają gwarancję powtarzalności. Mogących zagrać podobnie 30 spotkań, z czego 27 na bardzo wysokim poziomie. Dziś w piłce każdy potrafi raz na rok rozegrać świetny mecz, ale żeby grać tak co tydzień? To już wyższa szkoła jazdy. Spójrzmy na Kapustkę. Gdy przyjechał do nas z Cracovią wiosną, to odbijał się najpierw od "Jędzy", a jak w przerwie zmienił strony, to od Hlouska. Kompletnie wyleczyli go w tym meczu z gry w piłkę. Co jednak nie znaczy, że to słaby zawodnik czy niemający potencjału. Po prostu w tym wieku nie jest jeszcze powtarzalny. My chcemy płacić za gwarancje, a nie za potencjał. A to bardzo dużo kosztuje. Doszliśmy do wniosku jednak, że wolimy dopłacić i mieć gościa, który ma za sobą kilkadziesiąt meczów w Bundeslidze, bo taki ktoś udowodnił już swoją wartość, a nie za połowę takiej kwoty kogoś, kto 10 razy błysnął w Rumunii. Najważniejsze w prowadzeniu klubu piłkarskiego jest szacowanie ryzyka. Lepiej zapłacić więcej i zminimalizować ryzyko niepowodzenia.

fot. Mishka / Legionisci.com

Kimś takim jest Moulin. Czyj to był pomysł, żeby on do nas trafił?
- To ciekawa historia, zwłaszcza, że rozmawiamy o najlepszym zawodniku na tej pozycji w lidze belgijskiej. Brugia była przekonana, że on idzie do nich. Warunki, które deklarowali, były poza naszym zasięgiem. Jednak zarówno jego agent, Besnik, jak i Michał Żewłakow spowodowali, że w ogóle mogliśmy się z nim komunikować. Prawdopodobnie żaden z klubów w tej części Europy by z nim w ogóle nie pogadał i nie udałoby się zrobić tego transferu. bo... trzeba mieć kogoś, kto mówi po francusku, co nie jest częstym przypadkiem (śmiech). Co istotne, do Brugii poszedłby prawdopodobnie jako pierwszy zmiennik. Doszedł więc do wniosku, że ryzyko, iż usiądzie na ławce w Legii jest dużo mniejsze, a może zrobić tu krok do przodu. Podjął decyzję, że lepiej być dobrym wyróżniającym się zawodnikiem w Legii Warszawa niż dwunastym w Brugii. Warto podkreślić, że to jest gość ze złotego pokolenia francuskiego, grał w kadrze U21, m.in. z Griezmannem. Nie było chyba jeszcze takiego transferu w Polsce.

Po sezonie wydawało się, że Nikolić na pewno odejdzie. Tymczasem z jego ostatniej wypowiedzi wynika, że nic nie jest przesądzone.
- W tym przypadku nikt nie ma ciśnienia. On tu się świetnie czuje. Nie siedzi i nie przebiera nogami w oczekiwaniu na propozycje, ale jak wpłynie coś satysfakcjonującego nas i jego, to nikt nie będzie mu robił problemów.

Są teraz takie oferty?
- Były kluby z Europy zachodniej, które interesowały się "Niko", ale są one na tyle dobre, że chciały go na 2-3 napastnika. Stać ich, by wyłożyć poważne pieniądze na piłkarza, który będzie pierwszym wchodzącym z ławki. Natomiast nie będą tego robili w lipcu. Tam dopiero za tydzień wracają do treningów, więc na obozach dadzą szansę wykazania się najlepszym młodzieżowcom, którzy mogą przecież zapracować sobie na miejsce w pierwszej drużynie. Czekamy na rozwój wydarzeń i możemy spokojnie pracować.

No dobrze, ale trudno będzie nam jednak zatrzymać takiego snajpera, choćby dlatego, że nie jesteśmy w stanie konkurować z zarobkami, które oferują w silniejszych ligach.
- A to akurat wcale nieprawda. Zarobki się bardzo wyrównały, nie licząc oczywiście Turcji czy Chin. Oczywiście gwarantowana pensja w Legii jest dużo niższa od tego, co można dostać np. w Bundeslidze, ale jak już zestawić to z bonusami, jest podobnie. Z racji tego, że my ostatnio sporo wygrywamy, a chłopaki dużo podnoszą z boiska w postaci premii, łatwiej jest nam pozyskiwać bardzo dobrych piłkarzy. Oni wiedzą, że będą tu często zwyciężać, a co za tym idzie, zarabiać poważne pieniądze. Jeszcze 3 lata temu, gdy przedstawialiśmy zawodnikom ile będą mogli zarobić na premiach, to oni pytali: "a co wy ostatnio wygraliście?" (śmiech).

Widać, że klub wyciąga wnioski. Choćby przez to, że w temacie transferów panuje całkowita cisza. Świadomie uszczelniliście wypływ informacji?
- Tak. Te przecieki były dla nas za drogie (śmiech). Przede wszystkim w kontekście straconych szans.

A jak to było z potencjalnym powrotem Radovicia? Zimą on chciał, prezes go chciał, ale nie chciał trener. Teraz też "Rado" zgłaszał chęć ponownej gry w Legii.
- Gdy rozmawialiśmy zimą, był po kontuzji, długo nie grał. Do tego my w tym czasie ściągnęliśmy Hamalainena. Była bardzo mała szansa, że "Rado" przebije się do składu wiosną. Emocje emocjami, ale przychodzi czas, że trzeba włączyć rozum. "Miro" podjął bardzo dobrą dla siebie decyzję - poszedł do klubu, w którym grał i wrócił do odpowiedniego poziomu sportowego. Teraz nie było już tematu.

fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com

"Hama" jednak głównie łapie kontuzje.
- No łapie, ale to twardy facet. Zaciska zęby i zaraz wraca do gry.

Traktowany jest jednak inaczej. Nawet, gdy jest zdrowy, nie bierze udziału we wszystkich treningach.
- Słyszałem, że Ronaldo w ogóle nie trenuje i wychodzi sobie tylko pokopać. Każdy inaczej. "Hama" ma dostosowane treningi.

Czytał pan, to co ogłosił Vrdoljak na Instagramie? ["tęsknię za piłką... teraz tylko chce, że by mógł normalnie chodzić, a nawet i tego nie mogę ... Życie !!!" – przyp. Redakcja]
- Tak, mamy zresztą kontakt. Ma jeszcze z nami rok kontraktu.

Bardzo zaryzykowaliście podpisując z nim ostatnią umowę na 3 lata.
- Mieliśmy świadomość tego ryzyka. To jednak nie zawsze są czysto racjonalne decyzje. Ivica gra w Legii od wielu lat, był jej kapitanem, coś wygrał i ze względu na to należało przedstawić mu taką ofertę.

Vrdoljak ma wysoki kontrakt. Nie chcecie go rozwiązać?
- W ogóle o tym nie rozmawiamy. Uważam, że ze względu na stan jego zdrowia, byłoby to po prostu niemoralne. Płacimy za to wysoką cenę, ale to jest element sposobu działania naszego klubu. Jest to trudne i kosztowne, ale nie mamy wątpliwości, że tak należy zrobić. Niedawno jeszcze mieliśmy nadzieję, że będzie na tyle zdrowy, że będzie mógł podjąć pracę gdzieś indziej. Niestety dla wszystkich, nie udało się.

Za to klub dobrze wyszedł na transferach Borysiuka.
- Ale on też tani nie był. Szczerze mówiąc, był bardzo drogi. Wcale więc tak dobrze na nim nie zarobiliśmy, a do tego część kwoty, którą dali Anglicy, dostała Lechia. Chcieliśmy go pozyskać, bo to super chłopak, legionista i całkiem poważnie rozważaliśmy, by został u nas nawet do końca kariery. Pamiętajmy, że "Borys" przyszedł do nas jako najlepszy zawodnik Lechii, ale wiosną nie był wiodącą postacią zespołu. Inna sprawa, że w Legii grał typowego przecinaka, a w Lechii ustawiany był wyżej, na pozycji nr 8, i również kreował grę, co mu bardziej odpowiadało i prezentował się znacznie lepiej. Gdy więc pojawiła się bardzo atrakcyjna dla niego propozycja, uznaliśmy, że możemy zgodzić się na ten transfer. Nie wykluczamy natomiast, że trafi do nas po raz trzeci. To jest jego miasto i jego klub.

Skoro wspomniał pan o liczbie 3, to przypomniał nam pan, że mamy już trzeciego trenera w ciągu roku. Średni czas pracy szkoleniowca w Legii za pana rządów to 13 miesięcy i 20 dni. Gdzie tu długofalowość?
- Cały czas się uczymy. Know-how to taka sama wartość, jak inne rzeczy. Jasne, że mogliśmy 3 lata temu pojechać np. do Ajaxu, wziąć od nich dyrektorów sportowych, szefów skautingu i dużo im zapłacić. Uznaliśmy wtedy jednak, że wcale nie jesteśmy od nich głupsi, a może i mądrzejsi. Potrzebujemy natomiast doświadczenia. To samo dotyczy trenerów. Gdy przychodziłem do Legii, to jedynym szkoleniowcem jakiego znałem był Janek Urban. To co ja mogłem powiedzieć? Michał Żewłakow natomiast poznał ich bardzo wielu, ale z drugiej strony – jako piłkarz, a nie dyrektor. Szukaliśmy więc razem. Należy przy tym pamiętać, że pierwszy trener jest bardzo ważny, ale na równi trzeba ocenić wartość jego sztabu, trenera przygotowania indywidualnego, fizycznego i szeregu ludzi, którzy z nim współpracują. A ten średni okres pracy to nie jest tak bardzo zły, co?

Nie wiemy, pytamy pana.
- Chyba taka jest średnia europejska. Zresztą mówimy o tym, bo nastąpiła kolejna zmiana w ciągu paru miesięcy. Jesienią szukaliśmy rozwiązania doraźnego. Widzieliśmy, że drużyna potrzebuje impulsu. Zastanawialiśmy się, czy poczekać do zimy, ale doszliśmy do wniosku, że jeśli zgubimy jeszcze kilka punktów i na wiosnę będziemy tracić do Piasta już np. 16 oczek, to nie zdążymy tego nadrobić. Patrząc z perspektywy czasu, uważam, że dobrze zdiagnozowaliśmy problem i zastosowaliśmy właściwe środki. Cel został osiągnięty.

Czerczesow okazał się być dokładnie taki, jak o nim mówiono zanim do nas trafił – charakterny, twardy i stosujący nieskomplikowane zagrania taktyczne. Wy też musieliście o tym wiedzieć. Czemu więc w październiku był OK, a w czerwcu już nie?
- Jak ktoś zdobywa dublet, to już dzień później staje się innym człowiekiem i rozmowy z nim stają się niesamowicie trudne (śmiech). Dotyczy to zresztą wszystkich trenerów. Nie to, żeby był konflikt...

Ale liczył na poważne wzmocnienia?
- Nie, to jest fakt medialny. My w rozmowach ze Stasiem w ogóle do tego nie doszliśmy.

No to o co poszło? O sztab?
- To kwestie dużo bardziej skomplikowane od sztabu. Chcemy mieć zespół przygotowany również na kryzys, który w końcu musi przyjść i mieć gwarancję, że szkoleniowiec ma w zanadrzu alternatywne rozwiązania sposobu gry. Czerczesow to znakomity fachowiec, profesjonalista, który wywiązał się z postawionych przed nim zadań. Uznaliśmy jednak, że na ten moment dla tej drużyny i dla realizacji obranej przez nas drogi rozwoju potrzebujemy kogoś innego.

Za Czerczesowa nie było dużo grania w piłkę. Było za to ogromne zaangażowanie, bieganie i walka.
- To też jest super. Taka Legia mi się bardzo podobała, zwłaszcza w Warszawie. Wiedzieliśmy jednak, że na takiej "spinie" można zagrać sezon, góra dwa, ale co dalej?

Przyzna pan jednak, że zwolnienie trenera po podwójnej koronie to niecodzienna, ba, nawet ekstrawagancka decyzja, a jednocześnie piekielnie trudna.
- Zajebiście trudna. Zwłaszcza, że to fajny gość. Pamiętajmy o tym, że całościowo futbol, to nie tylko strona sportowa, ale i show biznes. Staszek znakomicie się w to wpisywał. Konferencje były barwne, ale z drugiej strony, wielu dziennikarzy czekało tylko, aż Czerczesowowi powinie się noga. Przecież oni by go rozszarpali.

fot. Woytek / Legionisci.com

Hasi był jedynym realnym kandydatem?
- Podobało nam się też, jak gra Rapid Wiedeń i zastanawialiśmy się nad ich trenerem [Zoran Barisić – przyp. red.]. Mamy zresztą kontakty w całej Europie. Znamy wielu trenerów, przyjeżdża do nas masa agentów i z nimi gadamy, gadamy, gadamy. W szczególności, gdy chodzi o kluby o podobnej do naszego charakterystyce: Anderlecht, Basel, Molde. W grę wchodziło więc kilku szkoleniowców.

Czemu więc postawiliście na Hasiego?
- Jak tak sobie gadaliśmy, to w międzyczasie Michał Żewłakow dowiedział się, że Besnik chce odejść z Anderlechtu. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy to może nie jest ten, którego potrzebujemy. Nie prowadziliśmy przy tym z Hasim konkretnych rozmów, dopóki nie zamknęliśmy wszystkiego z Czerczesowem. Wiedzieliśmy, że on może być zainteresowany pracą w Legii. Tego samego dnia, kiedy porozumieliśmy się z Rosjaniniem w sprawie zakończenia współpracy, złożyliśmy Besnikowi oficjalną propozycję. Dużo ustaliliśmy z Hasim, a teraz dajemy sobie 2-3 miesiące na dopracowanie tego wszystkiego. Ważne było to, że oni z Michałem dobrze się komunikowali. Po doświadczeniach z poprzednimi szkoleniowcami, mocno nam zależy, by zrozumienie na linii klub - trener było bardzo duże.

Hasi miał sprowadzić dwóch asystentów, a stanęło w końcu na trzech.
- Uznaliśmy, że warto dołożyć pieniędzy, by ten sztab był kompletny. Bardzo przy tym doceniamy pracę Sebastiana Krzepoty, który indywidualnie pracuje z piłkarzami. Przy takim natężeniu treningów, zgrupowań i meczów pierwszy trener nie jest po prostu w stanie tego wszystkiego ogarnąć. Z trenerem indywidualnym szanse na rozwój zawodników w dłuższej perspektywie są znacznie większe. Natomiast Steven Vanharen był już jedną nogą w Anderlechcie, ale uznaliśmy, że razem z Sebastianem mogą stworzyć bardzo dobry zespół.

Widzieliśmy na obozie, że treningi są ciekawe i podobają się piłkarzom.
- Przy tym są bardzo wyczerpujące, ale przetrwali to. Zaletą zmiany trenerów jest pewne urozmaicenie treningów. Pewna formuła się wyczerpuje, pojawia się monotonia. Na treningu przestaje się reagować tak samo na polecania, krzyki, tak samo wykonywać ćwiczenia.

W sztabie szkoleniowym nastąpiła zmiana na stanowisku analityka. Był Maciej Krzymień, przyszedł Daniel Myśliwiec.
- To on obserwował grę Mostaru, był też na sparingach Lecha. Jego zdaniem jest dzisiaj oglądanie na żywo tego, co robią nasi przeciwnicy. Natomiast teraz analityką zajmuje się głównie Bart Meert.

Gdy trenerem był Berg, treningi były niemal całe rejestrowane na kamerze, za Czerczesowa też był ten element, a teraz sztab z tego zrezygnował. Dlaczego?
- Po prostu mamy więcej gości, którzy to obserwują, ale przede wszystkim system GPS, który pokazuje dokładnie jak przesuwają się zawodnicy. Wrażenia estetyczne trenerzy widzą, a całą resztę mamy na ekranie - cały trening. Nie trzeba analizować z video, bo mamy dokładne dane i możemy pokazać zawodnikowi, że np. źle się ustawił. Oprócz tego wiemy na żywo, na jakim progu wysiłkowym w danym momencie jest zawodnik. To przydatne, gdy jest upał, ale tam w Mostarze trochę się zgubiliśmy. Nie mieliśmy takiego doświadczenia, żeby podejść do tego bardziej naukowo. Jednak cały czas gromadzimy dane i budujemy swoją wiedzę.

W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" opowiadał pan o wzroście poziomu treningów, właściwej suplementacji i diecie. Teraz jednak słyszymy, że trener zdecydował, że piłkarze nie mają obowiązku jedzenia obiadów tu na Legii.
- Dzisiaj jest to możliwe do zrobienia, bo piłkarze przez lata współpracy z Wojtkiem Zepem, zyskali już wysoką świadomość tego, co powinni i mogą jeść. To był cel, który dzięki Wojtkowi udało się osiągnąć. Zawodnicy są profesjonalistami i sami o siebie muszą dbać. Ale trzeba dać im też pożyć z rodzinami, dać odpocząć od siebie. To może być istotne, zwłaszcza w trybie permanentnego skoszarowania i meczów co 3 dni. Oczywiście Wojtek Zep zostaje nadal w klubie i w sztabie. Ciekawostką jest, że wpadają do niego żony, by ustalić, co mąż może zjeść.

Wygląda to trochę tak, jakby trener Hasi startował z dużo gorszej pozycji niż poprzedni trenerzy. Nie tylko musiał pracować bez najlepszych zawodników, ale na dzień dobry spotkała go krytyka.
- Trener też już jest krytykowany? A za co?

Na przykład za Superpuchar.
- Tu akurat rozumiem frustrację, bo przegrać u siebie wysoko, to jest wkurzające... ale może to być wkurzające przez 24 godziny, bo są emocje, a później trzeba pomyśleć.

Co nie zmienia faktu, że porażka za wysoka...
- Tak, to wkurza – u nas tak jest. Dwa stałe fragmenty i dwa samobóje sobie strzeliliśmy. Natomiast plusem jest, że zawodnicy zaryzykowali i grali o wyrównanie. Wolę przegrać 1-4, niż gdyby piłkarze mieli stanąć, a mecz zakończyłby się 1-2.

Kibice się jednak niecierpliwią. Robi się nerwowo.
- Dla mnie to jest bardzo przykre, gdy uświadamiasz sobie, ile wkłada się wysiłku, by było dobrze, a i tak nie jest to doceniane. Pojawia się więc pytanie: po co to robić?

Ale często są to emocje, nad którymi kibice nie panują.
- No dobrze, ale to trzeba umieć zapanować. Ja to mogę słuchać, ale np. masz dziecko, które idzie do szkoły i je takie coś dotyka. Są ludzie w klubie, którzy pracowali i wypruwali flaki cały rok, a później wracają z wakacji i od razu dostają wpier..., nawet nie wiedzą za co. I to od ludzi, którzy są tutaj najbliżej, bo kibicami innych drużyn nie ma się co przejmować. To jest bardzo słabe.

Mamy wrażenie, czytając Internet, że panuje takie przekonanie, że Legia nie robi wszystkiego, żeby awansować do Ligi Mistrzów. Może warto powiedzieć jak jest?
- Józek Wojciechowski robił wszystko, żeby w tych eliminacjach choćby zagrać i gdzie ta Polonia jest dzisiaj? Gdzie jest Wisła Kraków, w którą w czasach prosperity wpompowano może nawet 300 mln złotych? A Cupiał przecież mógł sobie pozwolić na wydanie dodatkowych pieniędzy. Gdy było trzeba, to po prostu dokładał 10 milionów i tyle. Ja nie mogę. My robimy wszystko, co potrafimy, ale może jest to za mało? Jak się znajdzie taki mądry, który będzie wiedział lepiej, to ja jestem otwarty na to - niech się tym zajmie. Poważnie mówię, to jest odpowiedzialna postawa. Jeżeli ktoś chce wziąć odpowiedzialność za ten klub i uważa, że zrobi lepiej, to niech to robi.

Jest pan rozgoryczony.
- Sobą mniej się przejmuję, ale przychodzę potem do pracy, chwilę po tym, jak zdobyliśmy dublet, a tutaj wrażenie, jakby jakaś bomba wybuchła, a jest 14 lipca...

Wydawałoby się, że kibice mogli się przyzwyczaić, bo rok czy dwa lata temu równie słabo wchodziliśmy w sezony.
- Zawsze żyje się tym, co jest aktualne. Jest stulecie, zdobywamy dublet, wprowadzamy klub coraz wyżej w europejskiej hierarchii. Tymczasem ludzie nam kompletnie nie ufają. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czemu.

Może zmiana trenera spowodowała takie nastroje?
- Trener Czerczesow miał idealną "success story". Zaczynał z ogromną stratą do Piasta, a wszystko na koniec udało się nadrobić i zrealizować cele, w czym jego duża zasługa. Może niektórzy wkurzyli się, że odszedł, ale była masa takich, którzy narzekali też na Stasia i grę jego zespołu. Jeszcze inni krytykują, niezależnie od tego, kto jest trenerem. Patrzyliśmy trochę na badania i natura w Polsce jest taka, że jest dużo większa chęć do publicznego krytykowania niż chwalenia. Jak ktoś ma napisać coś pozytywnego, to mu się nie chce. Prawdopodobnie więc procent tych ludzi jest stosunkowo mały w całej masie, ale są najgłośniejsi i najbardziej docierający.

Reakcje w mediach są jednak stonowane. Dziennikarze apelują o spokój.
- To jest chore, że mamy połowę lipca, a takie media jak Legioniści.com, Legia.net czy stołeczna GW muszą już pisać teksty w obronie klubu. Chore. Inna sprawa, że są ogólnopolskie redakcje, w których niektórzy tylko czekają na nasze potknięcia.

Ludzie są tak skonstruowani, że ciągle chcą więcej. W szczególności kibice Legii nie zadowalają się byle czym.
- Legia w całej swej historii nigdy nie zdobyła tylu trofeów w tak krótkim okresie, jak w ostatnich latach. Czasami się zastanawiam, gdzie ci ludzie byli w 2008, 2009 czy 2010 roku, co ich wtedy zadowalało? Jakie mieli oczekiwania? Z drugiej strony jednak to rozumiem, bo taka jest specyfika sportu. Koleguję się z Justyną Kowalczyk, w mojej ocenie jest najwybitniejszym sportowcem w historii kraju. Ona na olimpiadzie była dziewiąta w pierwszym biegu i jeszcze złamała nogę. Mało jej nie roznieśli, zniszczyli człowieka. A ona tydzień później wygrała złoty medal, biegnąc ze złamaną nogą. Sport.

fot. Woytek / Legionisci.com

No sport. Wy na stulecie zrealizowaliście w stu procentach cel sportowy...
- ...do tego młodzież w Centralnej Lidze Juniorów obroniła tytuł mistrzowski - chyba pierwszy raz w historii ktoś obronił MP juniorów. To jest bardzo trudne i świadczy bardzo dobrze o szkoleniu. Na dodatek zrobiła to drużyna, która w jednym sezonie grała w młodzieżowej Lidze Mistrzów, III lidze i CLJ. Końcówka sezonu to była przecież rzeźnia. Grali co 3 dni rotowanym składem - ogromny szacunek dla nich. Dwa lata temu to byłoby w ogóle niemożliwe ani fizycznie, ani mentalnie. Z Polonią przecież grali mecz o awans lub o spadek. Co ciekawe, ta drużyna, mimo porażki w I meczu finału CLJ, była pewna tego, że wygra w Szczecinie - to jest niesamowite. Wszyscy na pewniaka pojechali, czuli się bardzo mocni i to udźwignęli.

...a czy są planowane jeszcze jakieś imprezy dla kibiców na stulecie?
- Ile my wystaw zrobiliśmy! Można byłoby zrobić bal na Starówce, ale chyba nie o to chodzi. Ważniejsze jest to, żeby ten rok był zapamiętany w wielu aspektach. Moneta, znaczek, dublet, wystawy. Przy tym ważny jest dla nas wymiar edukacyjny. Robimy kalendarium, żeby ludzie mogli bliżej się zapoznać z historią, udało się uruchomić muzeum. Jest wiele czynników, które składają się na to, że za 10 lat ktoś usiądzie i powie, że ten 2016 rok był udany. Myślę, że to jest bardziej w głowach społeczności legijnej niż w fajerwerkach na Starówce. Wszystko sprowadza się do emocji i wspomnień.

A co z serialem "Legenda"?
- Pracujemy nad nim, jesteśmy bardzo blisko wznowienia produkcji, ale już nie z TVN. Uważamy że ten projekt jest fajny, szczególnie na stulecie, w dobie takiej, że ludzie wolą oglądać niż czytać. Zrobimy to, choć to nie jest tanie.

Mecz na stulecie jeszcze przed nami?
- Mam nadzieję, że będzie to mecz w czwartej rundzie eliminacyjnej Ligi Mistrzów, ale najpierw jest mecz we wtorek, później dalej będziemy myśleć.

Jednym z pozytywnych efektów obchodów stulecia jest poprawa frekwencji.
- Do tego drużyna walczyła o tytuł i puchar, a my mocno pracowaliśmy w tym zakresie. Bardzo się z tego cieszymy, to nasz sukces. Jednak dalej liczba meczów sprawia, że kibicowanie Legii, gdy gra w europucharach, jest drogie. Nawet jak kibic kupi karnet, to ma w nim tylko część meczów, bo dochodzą inne rozgrywki. Jeszcze jak człowiek żyje sam, to da radę, a jak ma rodzinę, to trudno iść np. na Trybunę Wschodnią za 300 zł za mecz. Raz na miesiąc to jeszcze się da, ale jak masz pójść cztery razy? Całość wychodzi bardzo drogo. To jest jeden z minusów reformy, którego na początku nie doszacowałem.

Rada Warszawy przyznała Wam dzierżawę terenów przy Łazienkowskiej – zostały już chyba formalności. Macie na to teraz pieniądze?
- Zrobiliśmy bardzo duży progres w relacjach z miastem. Przez 3 lata zmieniło się bardzo dużo i miasto pomaga, jak może. Musimy mieć pieniądze, bo te boiska są konieczne dla dalszego rozwoju klubu. Z tym, że każde takie boisko to jest kilka milionów. Wszystko kosztuje - balon, sklep, muzeum. Koszykówka też kosztuje i to nie mało.

Po odejściu Cezarego Trybańskiego może trochę mniej...
- Może trochę, ale jak chcemy awansować, to musimy być jeszcze lepsi, a to niekończąca się praca. Cokolwiek się nie zrobi, to następnego dnia człowiek budzi się rano i trzeba robić dalej.

Każda sekcja chciałaby, żeby klub piłkarski wspierał ją jak najbardziej.
- Udaje się zrobić tak, że rodzice rozumieją, iż po bardzo małych kosztach da się robić fajne projekty, do których dokładamy mało. Wszystko pod warunkiem, że jest do mądrze zarządzane. W większości przypadków tak się udaje. Cała zasługa jest w tych osobach, które zajmują się sekcjami. To muszą być odpowiedzialni ludzie, którzy decydują się poświęcić temu dużą część życia. Samo się nie zrobi, jak tacy ludzie są, to my wtedy staramy się wspierać i pomagać.

A jak wygląda sprawa z sekcją strzelecką, która wycofała się z wniosku o dzierżawę tego terenu?
- To jest taki projekt sportowo-biznesowy, bo tam strzela bardzo wielu amatorów. Oni muszą znaleźć swój model na funkcjonowanie. Właściwe my się w to kompletnie nie wtrącamy. Co możemy, to pomożemy, ale sami muszą sobie odpowiedzieć, jak chcą funkcjonować - czy organizować pikniki dla firm, czy przygotowywać zawodników, którzy będą jeździli na igrzyska olimpijskie. Wycofali się, bo to jest bardzo drogie. Jesteśmy jednak w stałym kontakcie, strzelectwo w Legii to jest kawałek historii.

Zapytamy jeszcze o grunty pod ośrodek Akademii w Grodzisku Mazowieckim. Czy one zostały już kupione od Agri-Rol?
- Tam gros umów zostało podpisanych. Sam grunt to jest pikuś, ale całe finansowanie tego projektu, kwestie gminy - kilka osób ciężko nad tym tematem pracuje. Posuwamy się do przodu, projekt jest bardzo zaawansowany. Nie wyobrażam sobie tego, by to tam nie powstało.

Ze strony gminy Grodzisk raczej nie będzie problemu, ale większość kosztów jest po stronie Legii.
- Nie będzie, bo tam jest bardzo duże wsparcie. To jest mega przedsięwzięcie - drogie, trudne, ale dzisiaj nie można tego nie zrobić. To jest projekt, który posunie nas do przodu, ale jest też dużym obciążeniem finansowym i czasowym.

fot. Mishka / Legionisci.com

Mówił pan, że cały czas się uczymy, że staramy się rozwijać, ale mamy takie wrażenie, że ta przebudowa ciągle trwa i nigdy nie jesteśmy w pełni gotowi na to, co nas czeka.
- To prawda. To dosyć proste: jak spojrzycie na kluby takie jak Ajax czy Anderlecht, które od wielu lat funkcjonują w bogatych ligach i mają potężne zaplecze, to są one budowane stopniowo. To przynosi najlepsze efekty. Zaś kluby, które coś tam robią skokowo - gdzieś pojawia się bogaty Chińczyk, szejk czy Rosjanin i ładuje pieniądze – kończą różnie. Do Slavii Praga Chińczycy przyjechali i wykładają kasę, to trzeba założyć, że będzie ciężko z nimi teraz rywalizować na rynku transferowym. Są też takie projekty jak FC Midtjylland – goście z dużymi pieniędzmi, którzy mają też klub w Anglii i tam wszyscy traktują ich jak dobro narodowe. U nas to nie do pomyślenia, nikt nie sprzeda nam takiego zawodnika albo rzuci cenę z kosmosu. Jednak nie sądzę, aby długofalowo ten projekt Midtjylland mógł się udać. Co więcej, przecież oni to budowali 6 lat. Wyobraźcie sobie sytuację, że ja wychodzę do naszych kibiców i mówię "słuchajcie kibice, teraz to my nic nie będziemy wygrywali, bo na razie przygotujemy tę drużynę. Musicie poczekać 5 lat. Wytrenujemy piłkarzy, wychowamy ich i będą sukcesy". Powiedzą mi, żebym się walnął mocno w głowę. My nie mamy dobrego wujka, wszystko sami sobie wypracowujemy. Cały czas jesteśmy na krawędzi, funkcjonujemy na bardzo dużym ryzyku. Musimy opanować emocje, gdy dochodzimy do momentu wyboru: skok jakościowy versus nasze możliwości. Bez bardzo poważnego partnera albo bez awansu do Ligi Mistrzów, nie możemy pozwolić sobie na ryzyko przeinwestowania, bo skończymy w III lidze. Nigdy się na coś takiego nie zgodzę. Może nie sprzedając nikogo i kupując trzech zawodników na kredyty, które musielibyśmy w styczniu spłacić, zwiększylibyśmy swoje szanse awansu do LM o 20 procent. Ale jeśli akurat tych trzech złapie kontuzje, my odpadniemy, to co wtedy zrobimy? Liga Mistrzów to oczywiście cel nadrzędny. Awans dałby nam duży spokój i pewność finansową na najbliższe lata. Ale chcemy tam awansować, rozwijając się w sposób zrównoważony.

To co jest naszym sufitem?
- Sky is the limit! Co roku nam się wydaje, że jest dobrze, a potem dochodzą kolejne rzeczy, które możemy zrobić. Przyjeżdża tutaj Hlousek z Bundesligi i twierdzi, że jesteśmy jako klub na poziomie wyższym od wielu klubów z Niemiec. Wstydu nie ma, to udało się zrobić, ale jeszcze dużo przed nami.

Rozmawiali Jakub Majewski i Wojciech Dobrzyński

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.