Kibice Legii w Zabrzu - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Łatwo przyszło, łatwo poszło...

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Na wyjazd do Zabrza musieliśmy czekać aż osiem lat. Ostatni raz, jeszcze na starym obiekcie przy Roosevelta, zameldowaliśmy się za czasów konfliktu z ITI. „Wojskowi” gładko pojechali wówczas z Górnikiem 3-0. Od tamtej pory nie było nam dane odwiedzić śląskiego miasta: a to klub „Torcidy” spadł z Ekstraklasy, a to nas nie wpuszczano na stadion, a to budowano nowy. Gdy wydawało się, że sportowe drogi drużyn ze stolicy i Śląska raczej szybko się nie skrzyżują (Górnik spadł przecież z najwyższej klasy rozgrywkowej), nieoczekiwanie los wyznaczył im spotkanie w ramach 1/16 Pucharu Polski.

Nie należy się zatem dziwić, że zainteresowanie tym meczem było spore i to mimo że odbywał się on w środku tygodnia. Zabrzański klub przygotował dla nas 1135 wejściówek, z czego wykorzystaliśmy tysiąc. Licznie wspierali nas fani zaprzyjaźnionego Zagłębia Sosnowiec.

Tego dnia pogoda nas nie oszczędzała. To był jeden z najbardziej pochmurnych, deszczowych i najchłodniejszych dni tego lata. W podróż udaliśmy się pociągiem specjalnym, który z kilkunastominutowym opóźnieniem ruszył ze stacji Warszawa Zachodnia. Po osiemnastej nasz środek transportu zaliczył przystanek w Sosnowcu, gdzie dosiedli się nasi bracia. Do Zabrza dojechaliśmy dość sprawnie i bez przygód. Na dworcu czekały na nas podstawione autobusy, którymi szybko przewieziono nas w okolice sektora gości. Gdy dotarliśmy do bramek, okazało się, że początkowo działał tylko jeden kołowrotek i istniała obawa, że nie zdążymy zasiąść na trybunach przed początkowym gwizdkiem. Na szczęście po kilkunastu minutach ktoś poszedł wreszcie po rozum do głowy i uruchomiono wszystkie pozostałe bramki. Każdy zdołał się więc zameldować na sektorze, zanim mecz się rozpoczął.

Słowa uznania należą się tym, którzy prowadzą zabrzański catering. Wszyscy głodni i spragnieni mogli za naprawdę niewygórowaną cenę posilić się, a także… spróbować złocistego trunku, co nie zdarza się często na ligowych stadionach. Warto też odnieść się w kilku słowach do samego obiektu. Wszak gościliśmy w jego skromnych progach po raz pierwszy. Przypomina literę C „oplecioną” siatką. Może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że potwornie uderza brak jednej trybuny. Obiekt wygląda jak ugryziony i pożarty z jednej strony, żeby nie wspomnieć już o chaszczach, które można było dostrzec gołym okiem w miejscu „brakującej” trybuny. Poza tym dość kiepsko prezentują się napisy „Górnik” i „Torcida” ułożone z krzesełek.



Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego, mocno zaznaczyliśmy swoją obecność głośnym „Jesteśmy zawsze tam”. Przez całe spotkanie towarzyszył nam mocno upierdliwy spiker, którego różne nawoływania i nietypowe ogłoszenia chyba specjalnie podgłośniano, żeby zdekoncentrować kibiców, którzy wzajemnie się „pozdrawiali”. Jego jazgot bywał momentami po prostu nie do zniesienia. Przynajmniej dowiedział się, że niezmiennie dwunastym zawodnikiem Górnika były k… ;)
My ruszyliśmy z impetem od „Mistrzem Polski jest Legia”, po czym pozdrowiliśmy nasze zgody. Z racji obecności naszych sosnowieckich przyjaciół, wielokrotnie intonowaliśmy zgodową przyśpiewkę „Legia i Zagłębie, Zagłębie i Legia”. Niestety, tego wieczoru poziom naszego dopingu nie należał do najlepszych. Prezentowaliśmy się mocno średnio. Mieliśmy momenty zrywów, kiedy udawało nam się skutecznie zagłuszać fanów „Torcidy” (zwłaszcza podczas wymiany „uprzejmości”), ale w przeważającej mierze decybele z gardeł kibiców Górnika efektywnie docierały do zajmowanego przez nas sektora. Szkoda, bo gdybyśmy dawali z siebie wszystko, szansa na nieusłyszenie zabrzan w trakcie prowadzonego przez nas dopingu byłaby spora.

Obie ekipy nie szczędziły sobie „czułości”. My co i rusz „pozdrawialiśmy” fanów z Zabrza oraz ich bratnią ekipę z Katowic. „Śląskie k…”, „Górnik, GieKSa, dwa pedały” czy „Górniczku, Górniczku, pomału, pomału…” to najlżejsze spośród przyśpiewek, jakie intonowaliśmy w kierunku gospodarzy. Oczywiście musieliśmy także przypomnieć zabrzanom, kto kopał metro w stolicy. Kibice z Górnego Śląska nie pozostawali nam dłużni.

fot. Mishka / Legionisci.com

Gospodarze pod względem choreograficznym jego fani pokazali się z naprawdę niezłej strony. Nie należy się jednak dziwić ich mobilizacji na ten mecz, ponieważ rywalizacja z Legią stanowiła dla nich najprawdopodobniej najciekawsze wydarzenie tego sezonu. Najpierw rozciągnęli dwie sektorówki na górze i na dole trybun (barwówkę oraz trójkolorową szachownicę). Po tym zabiegu ultrasi „Torcidy” przygotowali pierwszą prezentację, która miała dwie odsłony i, swoją drogą, pasowała idealnie zarówno do panujących warunków atmosferycznych, jak i do obecnej, pozaekstraklasowej sytuacji zabrzan. Najpierw na dole trybun pojawił się transparent „Chociaż nastrój jest ponury…”, po czym kibice zaczęli machać niewielkimi, czarnymi chorągiewkami. Uzupełniały je czerwone race i czarne świece dymne, które imitowały burzę i ładnie wkomponowały się w drugą część choreografii. Gdy bowiem dym opadł, uwidoczniona została górna część transparentu: „rozwiewamy czarne chmury”, którą dopełniały białe, niebieskie i czerwone chorągiewki oraz żarzące się race. Jak się okazało, zabrzanie nie ograniczyli się tylko do tej oprawy. W zanadrzu mieli przygotowaną jeszcze jedną, na którą ponownie złożyły się chorągiewki oraz kolejny pokaz pirotechniczny, składający się z efektownie wyglądających czerwonych rac oraz stroboskopów. Całość wieńczył transparent z wizerunkiem Barta Simpsona: „Kibice nie spadli, dalej Górnik prowadzimy”. Niektórzy zabrzanie chyba nie wytrzymali ciśnienia, bo część ich pirotechniki wylądowała na murawie. To, że fani z Roosevelta mają kompleksy względem Legii, dało się zresztą odczuć po innym… „pokazie”, jaki urządzili na stadionie. Kupili i nadmuchali „lalkę miłości”, którą nadziali na kijek i która „wędrowała” wzdłuż i wszerz po trybunach wśród rozentuzjazmowanych gospodarzy. Co ciekawe, założyli jej trykot… Tomasza Kiełbowicza. Z pewnością nie można się jednak przyczepić do ich dopingu: miarowego, regularnego i prowadzonego przez cały mecz. Tu Torcidzie należy się naprawdę spory plus.

fot. Mishka / Legionisci.com

Wracając jednak do naszego sektora, w pierwszej połowie najlepiej wykonywaliśmy: „Jesteśmy zawsze tam” na zagraniczną nutę, hit z Wiednia oraz „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz”. Nie mogło także zabraknąć głośnego „Ceeeeee…!” w wykonaniu „Starucha”. Gdy skupiliśmy się na śpiewaniu „Ole, ole, ole, ola”, Kasper Hämäläinen pokonał golkipera Górnika. W naszym sektorze zapanowała radość. Nasze emocje nie zdążyły opaść, a byliśmy świadkami podwyższenia prowadzenia za sprawą „Niko”. Naszą euforię chwilowo przerwał rzut karny dla Ślązaków podyktowany przez sędziego za faul debiutującego Macieja Dąbrowskiego. Cierzniak na szczęście obronił, a my mogliśmy ponownie wiwatować. Kończące pierwszą połowę pytanie: „Powiedz, czy boli, jak Legia w dupę p…?” było jak najbardziej na miejscu.

W trakcie przerwy z głośników puszczono przebój Ricky’ego Martina „La Copa De La Vida”, którego refren przekształciliśmy na specjalne „pozdrowienie” fanów Górnika. Tego typu okazyjnych przyśpiewek nie brakowało zresztą w drugiej części meczu, którą rozpoczęliśmy od przypomnienia miejscowym, kto jest aktualnym mistrzem Polski. Początkowo skupialiśmy się na odśpiewywaniu „Dziś zgodnym rytmem” z naciskiem na „gdziekolwiek Legia będzie grać”, co wychodziło nam nie najgorzej. W międzyczasie Górnik zdobył kontaktową bramkę, jednak nikt z nas specjalnie się nią nie przejął. Niestety, zabrzanom udało się doprowadzić do remisu, a my zaczęliśmy przecierać oczy ze zdziwienia. Osłupienie szybko przerodziło się we wściekłość. „Legia grać, k… mać!” – próbowaliśmy obudzić „wojskowych” z letargu, w którym zdawali się tkwić. Wierząc jednak, że wynik tego spotkania można jeszcze przechylić na swoją korzyść, krzyczeliśmy z całych sił: „Hej Legia gol!” oraz „Nie poddawaj się”. Ta ostatnia przyśpiewka była zresztą najjaśniejszym punktem naszego dopingu. Wykonywaliśmy ją głośno, rytmicznie i nieustannie przez dwadzieścia minut meczu.

Niestety, tego dnia nie dane nam było wrócić wcześniej do domu. Musiała się odbyć dogrywka. Ta okazała się jednak dramatem i jednym z najgorszych doświadczeń od wielu lat. Im mocniej i donośniej staraliśmy się wspierać naszych piłkarzy, to ci wydawali się grać gorzej i gasnąć z każdą minutą. Zawodnicy z Zabrza wyprawiali z nimi, co tylko chcieli. Aż żal było na to patrzeć. W końcu stało się to, co przy takiej grze chyba po prostu stać się musiało – Górnik objął prowadzenie i to mimo że po pierwszej połowie przegrywał aż 0-2! Czara goryczy się przelała. „Jak przegracie, wp… macie!” i „Legia grać, k… mać!” – huknęliśmy z naszego sektora. Nie pomogły jednak ani prośby ani groźby. „Wojskowi” przegrali wygrany mecz i jest to tym bardziej przykre, że spora część składu, który grał z zespołem z Górnego Śląska, ma w środę walczyć o fazę grupową wymarzonej przez nas Champions League. Nie należy się zatem dziwić, że gdy futboliści podeszli w okolice naszego sektora, otrzymali zasłużoną porcję przenikliwych gwizdów i okrzyków „Legia grać, k… mać!”. Ci odpowiedzieli… brawami i pokornie udali się do szatni. Z kolei radości piłkarzy z Roosevelta nie było końca. Bramkarz Górnika Grzegorz Kasprzik pokusił się nawet o chwilę napinki, pokazując prowokacyjnie szalik zabrzańskiej drużyny w naszym kierunku, na co naturalnie odpowiednio zareagowaliśmy.

fot. Mishka / Legionisci.com

W fatalnych nastrojach, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie stało, oczekiwaliśmy na otwarcie bram, by móc jak najszybciej wrócić do Warszawy. Jak to jednak na Śląsku bywa, na stadionie trzymano nas z dobrą godzinę, zanim pozwolono nam opuścić obiekt. Sprawnie zapakowaliśmy się do podstawionych autobusów, którymi odwieziono nas na dworzec kolejowy. W stolicy zameldowaliśmy się po czwartej nad ranem.

W sobotę Legia zagra ligowe spotkanie w Lublinie z Górnikiem Łęczna, jednak ze względu na ciążący nad nami zakaz wyjazdowy, sektor gości pozostanie pusty. Jako że łęcznianie bojkotują mecze rozgrywane w stolicy województwa lubelskiego, można się spodziewać, że pojedynek obejrzą jedynie dziennikarze i osoby postronne.

W przyszłym tygodniu ruszamy na jeden z najważniejszych meczów ostatnich dwudziestu lat! W Dublinie „Wojskowi” powalczą z Dundalk o wejście do Ligi Mistrzów. Tak blisko awansu do tych elitarnych rozgrywek w tym wieku jeszcze nie byli. Lecimy po marzenia!

Frekwencja: 16542
Goście: 1013
Flagi gości: 8

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.