Kasper Hamalainen - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Hamalainen: Jestem tutaj, aby pomóc Legii

Fumen, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Jego przejście do Legii Warszawa wzbudziło wiele emocji oraz kontrowersji. Zarówno po stronie jego byłego klubu, jak i wśród fanów stołecznego klubu. Już za kilka dni spotkamy się z Lechem Poznań, więc to dobra okazja, aby porozmawiać o przeszłości, jego roli w zespole, o trenerach, a także o reprezentacji. Kasper Hamalainen specjalnie dla Legionisci.com. Zapraszamy do lektury.

Rozmawiamy po przerwie na mecze reprezentacji. Dla Finlandii nie były to udane spotkania – zanotowaliście porażki z Islandią oraz Chorwacją. Natomiast Ty wystąpiłeś tylko w jednym z nich.
Kasper Hamalainen: - Mecz z Islandią był niesamowity. Niestety powody do zadowolenia mieli nasi rywale. Wydarli nam zwycięstwo, na które się zanosiło. Najpierw w samej końcówce doprowadzili do wyrównania, a po chwili podwyższyli na 3-2. Natomiast Chorwacja była innym zespołem, o innej charakterystyce niż Islandczycy. Chcieliśmy zagrać mądrzej taktycznie, skupiając się przede wszystkim na aspektach defensywnych. Ostatecznie przegraliśmy 0-1. Niemniej jednak miło było ponownie spotkać się z chłopakami na zgrupowaniu. Poza tym jest to zawsze powód do dumy, kiedy możesz reprezentować swój kraj.

Dla Twojej reprezentacji był to dwunasty mecz z rzędu bez zwycięstwa. Ostatni raz cieszyliście się z wygranej we wrześniu ubiegłego roku. Co jest głównym problemem fińskiej kadry?
- Myślę, że przyczyn należy upatrywać częściowo w pokoleniu zawodników, którzy obecnie grają. Kilku doświadczonych graczy zakończyło reprezentacyjne kariery, a w ich miejsce pojawili się nowi, młodsi. Potrzeba czasu, żeby wszystko zaczęło dobrze funkcjonować. Ponadto wśród tych dwunastu spotkań były też takie, w których mierzyliśmy się z uznanymi ekipami, jak Belgia, Niemcy, Włochy. Staraliśmy się grać najlepiej jak tylko potrafiliśmy. To były dla nas ważne lekcje.

Być może przyczyn należy upatrywać w selekcjonerze? Hans Backe pracuje z wami od początku roku.
- Hans Backe jest bez wątpienia całkowicie innym szkoleniowcem od swojego poprzednika. Myślę, że czas będzie pracował na korzyść reprezentacji. Z meczu na mecz coraz lepiej powinniśmy realizować jego filozofię futbolu.

fot. Piotr Kucza / FotoPyK
fot. Piotr Kucza / FotoPyK

Zapytałem o trenera nie bez przyczyny. Jesteś w Legii od dziesięciu miesięcy i przez ten okres miałeś okazję pracować z trzema różnymi trenerami. To chyba nie jest normalna sytuacja?
- Zacznę od tego, że odkąd jestem w Polsce, czyli od początku 2013 roku, to przez ten czas miałem do czynienia z sześcioma szkoleniowcami. To sporo. Jednak kiedy spojrzę w przeszłość, do czasów kiedy jeszcze grałem w Finlandii czy Szwecji, to przyznam, że zdarzały się podobne roszady. W obecnych czasach to nie jest łatwy kawałek chleba. Tej pracy towarzyszy wiele oczekiwań, emocji. Mam nadzieję, że obecnie w Legii będzie to zmierzać w dobrym kierunku.

Częste roszady sztabu szkoleniowego nie są zbyt komfortowe również dla samych piłkarzy.
- Myślę, że dla zawodników nie jest to aż tak stresująca sytuacja, jakby mogłoby się wydawać. Futbol wciąż pozostaje taki sam - jest piłka i jedenastu zawodników. Jednak decydują detale, które przynosi wraz z sobą nowy szkoleniowiec. Szczególnie jest to ważne na początku. Dla niektórych graczy jest to świetna szansa, żeby się pokazać, zaistnieć, bo wszyscy startują z czystą kartą u nowego opiekuna.

Stanisław Czerczesow, Besnik Hasi, a teraz Jacek Magiera. Nie trzeba się silić na wyszukane porównania - na pierwszy rzut oka można dostrzec różnice pomiędzy nimi.
- Oczywiście wspomniana trójka jest całkowicie różna. Stanisław Czerczesow miał wyjątkową i jednocześnie charakterystyczną osobowość. Można powiedzieć, że biła z niego siła. W przeszłości był uznanym zawodnikiem, co automatycznie przekładało się na szacunek, który zyskiwał wśród otoczenia. Do tego jego treningi... Były naprawdę ciężkie. Besnik Hasi również był specyficzny i wymagał sporo od zawodników. O Jacku Magierze nie mogę jeszcze zbyt wiele powiedzieć, aczkolwiek wydaje się najbardziej, jakby to ująć, "ludzkim" z wyżej wymienionych. Widać już jego wpływ na zespół, co mogliśmy zaobserwować w spotkaniu z Lechią Gdańsk.

Pamiętam, że po pierwszym treningu pod okiem Rosjanina powiedziałeś - „jestem prawie martwy”. Jakie miałeś odczucia po zajęciach prowadzonych przez Besnika Hasiego?
- To były bardziej piłkarskie ćwiczenia, raczej w formie małych gierek. Oczywiście byłe inne od tych serwowanych przez Stanisława Czerczesowa. Próbowaliśmy trenować pewne schematy, nie zapominając jednocześnie o wzmocnieniu kondycji. Jednak mimo wszystko było inne niż u jego poprzednika.

fot. Piotr Kucza / FotoPyK
Kasper Hamalainen - fot. Piotr Kucza / FotoPyK

Można powiedzieć, że to było szalone lato przy Łazienkowskiej. Taka wakacyjna miłość, w która nie daje szans na coś więcej. W przypadku Legii jest nią Liga Mistrzów.
- Tak się czasami zdarza, że gdy kończysz świetny sezon, a taki był dla nas poprzedni. Zdobyliśmy podwójną koronę i na horyzoncie pojawiła się szansa o powalczenie o awans do fazy grupowej Champions League. I właśnie być może za bardzo skupiliśmy się na tych elitarnych rozgrywkach. To wielka sprawa dla każdego zawodnika. W ostatecznym rozrachunku można powiedzieć – fajnie, udało się. Nie zmienia to faktu, że mieliśmy bardzo dużo gier w ciągu dwóch miesięcy. Ekstraklasa, eliminacje do Ligi Mistrzów i do tego jeszcze Puchar Polski. Dodajmy do tego zmęczenie po poprzednim sezonie i krótką przerwę między rozgrywkami. Myślę, że nie do końca byliśmy dobrze przygotowani na nowe rozdanie i wyzwania. Po niekorzystnych wynikach spirala się nakręcała. To była jak kula śnieżna, która stawała się coraz większa. Niby z jednej strony każdy dawał z siebie wszystko, ale mimo wszystko coś nie działało.

Dodatkowo na Twoje nieszczęście klub postanowił sprowadzić nowych zawodników do formacji, w której występujesz. Pojawili się Thibault Moulin, Vadis Odjidja-Ofoe, wrócił Miroslav Radović i do tego wypożyczono Walerija Kazaiszwiliego. A przecież nie można zapominać o graczach, którzy już byli w zespole.
- Bez wątpienia są to zawodnicy o niezłych umiejętnościach i można się tylko cieszyć, iż są w naszym zespole. W efekcie jest spora rywalizacja o miejsce w składzie.

Na Twoją korzyść przemawia jednak to, że możesz dać coś drużynie także na pozycji napastnika.
- Zgadza się. Choćby w Lechu Poznań byłem ustawiany właśnie w ataku, co znajdywało odzwierciedlenie w zdobywanych przeze mnie bramkach. Jestem przekonany, że Jacek Magiera zna mnie również z tej strony.

Rozmawiałeś już z trenerem o swojej roli w zespole? Czego będzie od Ciebie oczekiwał Jacek Magiera i jego sztab?
- Mieliśmy okazję się spotkać. Wie, jaka była moja sytuacja w ostatnich miesiącach. Ponadto zna mnie jako zawodnika, bo śledził rozgrywki ekstraklasy, choćby u boku Jana Urbana, który pracował wcześniej w Legii. Jest świadomy moich cech, jakości, a także tego, że obecnie potrzebuję minut na boisku, aby poczuć się w pełni komfortowo i być dobrze przygotowanym do kolejnych spotkań. To wydaje się kluczowe w tej chwili. Co nie zmienia faktu, że jest to dla mnie trudny czas.

Jesteś przewidziany do gry bardziej jako pomocnik czy będziesz pełnić rolę napastnika?
- Zdecydowanie w formacjach ofensywnych. Zarówno jako pomocnik, jak i snajper. Osobiście najlepiej się czuję się albo jako klasyczna "dziesiątka" albo jako napastnik.

Rozpamiętujesz czasami swą decyzję sprzed miesięcy dotyczącą przenosin z Poznania do Warszawy?
- W żadnym wypadku, po prostu nie ma sensu. Skupiam się na tym co teraz. Jestem zawodnikiem Legii i to jest dla mnie najważniejsze.

Pytam nie bez przyczyny. W Lechu byłeś jednym z najlepszych. Natomiast w Legii, jesteś jednym z wielu. Oczywiście ze stołecznym klubem osiągnąłeś więcej jako zespół, ale czy dla Ciebie, osobiście jako zawodnika, to był dobry ruch?
- Moja rola w Legii jest inna niż w Lechu. Mam inne zadania, przede mną jest więcej walki, co z kolei wymaga więcej czasu na przestawienie się na właściwe tory, na złapanie optymalnej formy. To zawsze jest trudne dla zawodnika, gdy jednego dnia jesteś na topie, należysz do najlepszych w drużynie, po czym spadasz na nieco niższy szczebel w hierarchii.

Dla kibiców to może być frustrujące, że do klubu przyszedł gość z Lecha Poznań, który nie dość, że zarabia spore pieniądze, to na dodatek nie może przebić się do wyjściowego składu i łapie regularnie drobne urazy.
- Kontuzje są niejako wpisane w zawód piłkarza. Po przyjściu do Legii przydarzył mi się uraz, który być może wynikał z faktu, że trenowałem nieco więcej niż powinienem. Z kolei podczas letniego zgrupowania miałem problemy z kostką. To był pech. Pech, który ponownie eliminował mnie z pełnego cyklu przygotowań do sezonu. To może być powód, że nie czułem się od początku w formie. Jednak staram się, trenuję ciężko każdego dnia. Oczywiście rozumiem rozgoryczenie kibiców. Chcę jednak podkreślić, że jestem tutaj, aby pomóc Legii w osiąganiu celów, aby była najlepszą drużyną w kraju. Staram się grać najlepiej jak to możliwe. W efekcie bywam największym wrogiem dla siebie, bo czasami chcę za bardzo, za szybko...

fot. Mishka / Legionisci.com
fot. Mishka / Legionisci.com

Przejdźmy do przyjemniejszych tematów. Liga Mistrzów dla klubu pokroju Legii Warszawa to bez wątpienia wielka sprawa, a dla samych zawodników jak spełnienie marzeń.
- Bez wątpienia tak! Myślę, że dla każdego gracza Champions League to jeden z najważniejszych turniejów obok Mistrzostw Świata czy Europy. Dla klubu, Liga Mistrzów to z ekonomicznego punktu widzenia najlepsze co się może zdarzyć. Natomiast dla piłkarzy to świetna okazja do tego, aby się mierzyć z najlepszymi. Występować w elitarnych rozgrywkach, to jest to, gdzie każdy chce być.

Jakby nie patrzeć, to nadal oczekujesz na debiut w wymarzonej Lidze Mistrzów.
- Tak, nie da się ukryć (śmiech). Jednak cierpliwie czekam na swoją szansę.

Nadchodzi wyśmienita okazja, bo przed nami dwa spotkania z Realem Madryt.
- Mam taką nadzieję. Spotkanie z Borussią Dortmund nie było najlepsze w naszym wykonaniu. Przeciwko Sportingowi Lizbona pokazaliśmy się już z nieco lepszej strony. Stale możemy się rozwijać, być lepszymi. Wierzę, że to przyniesie choćby punkt w przyszłości.

Borussia Dortmund, Real Madryt i Sporting Lizbona to bez wątpienia wielkie europejskie firmy. W swojej dotychczasowej karierze nie miałeś okazji grać przeciwko tak uznanym markom.
- Będąc w Lechu mierzyłem się z Fiorentiną czy FC Basel, ale w ogóle nie ma czego porównywać. Obecnie przed sobą mamy najlepszych z najlepszych. Europejska czołówka – bez dwóch zdań.

Jednak w przeszłości mogłeś być częścią topowego klubu. Zabiegały o Ciebie m. in. Lazio Rzym, AS Roma czy Ajax Amsterdam.
- Kiedy byłem młodszy była na to szansa. Trenowałem we Włoszech, a także w Holandii. W słynnej szkółce Ajaxu byłem nawet dwukrotnie. Kwestia przenosin rozbiła się o różne kwestie, w tym także związane z płatnościami mojemu ówczesnemu klubowi. Finalnie temat upadł. Jednak to wszystko miało miejsce nim doznałem poważnej kontuzji. Dwa lata zajęło mi, aby w pełni odzyskać zdrowie i formę. Wtedy niemal wszystko musiałem zaczynać od początku.

Żałujesz, że nie powędrowałeś drogą "nowego Litmanena", jak niektórzy niegdyś Cię określali?
- "Nowy Litmanen". To było dobre! (śmiech) To jeden z najlepszych, o ile nie największy zawodnik w historii naszego futbolu. Wiem, że nie jestem taki jak on i to nawet lepiej...

...lepiej dla niego czy dla Ciebie?
- Dla mnie oczywiście (śmiech).

Zaledwie kilka dni nas dzieli od spotkania z Lechem Poznań. Twój telefon zaczyna dzwonić częściej niż zwykle?
- Nie, nie, nie... Przede wszystkim przed nami spotkanie z Realem Madryt i na nim się skupiamy. I dopiero po powrocie z Hiszpanii zaczniemy myśleć o ligowej potyczce. Jednak rywalizacja z Lechem nie jest dla mnie wielką sprawą. Graliśmy już kilka razy przeciw poznaniakom, więc traktuję to jak typowe spotkanie. Owszem, może nie jak z innym rywalem, ale podchodzę do tego normalnie.

fot. Mishka / Legionisci.com
fot. Mishka / Legionisci.com

To będzie Twoje czwarte starcie z Lechem, w którym będzie miał okazję wystąpić. Z Superpucharu wyeliminowała Cię kontuzja. Siłą rzeczy poziom Twoich emocji będzie odbiegał od tego z pierwszego występu przeciw byłej drużynie.
- Będzie nieco inaczej niż przy rywalizacji np. z Piastem Gliwice czy inną drużyną. Występowałem w Lechu przez trzy lata, znam część ludzi pracujących w Poznaniu, a do tego kilku zawodników. Zgodzę się z tym, że z meczu na mecz jest spokojniej.

Byłeś zaskoczony, że lechici tak słabo rozpoczęli ligowe rozgrywki?
- Przegraliśmy sromotnie Superpuchar, co mogło świetnie na nich zadziałać. Jednak przyznam, że nie wiem... Nie śledziłem ich poczynań, ani tego co się dzieje w ich klubie. Koncentrowałem się na tym, co się działo u nas, bo przecież mieliśmy swoje problemy, z których wychodzimy. Efekt jest taki, że zarówno my, jak i Lech plasujemy się w środkowej części tabeli. Pamiętajmy, że jest naprawdę bardzo cienka granica, są niewielkie różnice punktowe między klubami. To sprawia, że wystarczą 2-3 wygrane, aby wskoczyć do czołówki. Musimy prezentować się jak z Lechią Gdańsk i będziemy na dobrej drodze, aby tam się znaleźć.

Jesteś w Polsce od trzech lat i jeszcze prawie trzy lata kontraktu z Legią Warszawa. Po jego wygaśnięciu będziesz miał na karku 33 lata. Chodzą Ci już po głowie myśli – "co dalej"?
- Jestem coraz bliżej przejścia na drugą stronę barykady. Każdy dzień mnie przybliża do tego. Mam to z tyłu głowy. Po zakończeniu kariery chciałbym nadal pozostać przy sporcie. Nawet niekoniecznie przy piłce. Oczywiście żyję futbolem, jestem piłkarzem, ale dalsza praca w tej branży pochłania ogrom energii. Niektórzy zawodnicy kontynuują swoje piłkarskie życie stając się trenerami, ale nie wiem czy to jest dla mnie właściwa droga.

Być może golf, którym się pasjonujesz, będzie sportem, któremu się poświęcisz do reszty.
- Zobaczymy.

Rozmawiał Paweł Krawczyński

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.