Guilherme i Marcelo - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Realem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Przegrać z Realem 1-5 to żaden wstyd. Średnio raz w miesiącu ktoś tak z nimi przegrywa. Legia, mimo dotkliwej porażki, pokazała jednak, że jest dzielna. I choć koszt tej odwagi był wysoki, to warto było go ponieść, choćby po to, by móc skorzystać z doświadczeń, jakie dało to spotkanie. Takie mecze powinny być świętem. "Wojskowi" wzięli to sobie do serca i występ na Estadio Bernabeu celebrowali godnie.

1. Bez strachu. Wbrew obawom, ale i oczekiwaniom wielu, Legia nie przestraszyła się Realu Madryt. Mistrzowie Polski na początku wprawdzie cofnęli się do defensywy, ale zaraz się otrząsnęli i już do końca meczu nie dali sobą pomiatać. Ba, próbowali się odgryzać nawet wtedy, gdy "Królewscy" strzelali kolejne gole.

2. A, Jezus Maria! Nie ukrywam, że nie byłem przed tym meczem spokojny. Choć byłem przygotowany, że możemy zostać upokorzeni, to bardzo liczyłem, że tak się nie stanie. Legia tymczasem zaskoczyła nie tylko mnie, ale przede wszystkim Real. W pierwszym kwadransie miała przecież więcej klarownych sytuacji od gospodarzy. "Wojskowi" przeprowadzili trzy bardzo groźne ataki. Przynajmniej dwa z nich powinny były skończyć się bramką, ale niestety po strzałach Jodłowca, a po kilku minutach Odjidji piłka odbijała się najpierw od nogi bramkarza, a potem od słupka. Wyobrażacie sobie, co to by było, gdybyśmy po kwadransie prowadzili tam 2-0? Jasne, skończyłoby się pewnie tak samo, ale i tak na trybunach łapaliśmy się z niedowierzaniem za głowy.

3. Real jest jak Madryt. Madryt uchodzi za monumentalne miasto. Ma się uczucie, że wszystko jest w nim wykwintne, wielkie, bogate, z długą tradycją, wyrażające potęgę Hiszpanii jeszcze z czasów kolonialnych. Tak też jest z Realem. Wielka drużyna, ogromny, piękny stadion, wspaniała historia i pasmo niezliczonych sukcesów. I choć to Atletico ma w herbie niedźwiedzia, symbol miasta, to jego ucieleśnieniem są właśnie "Królewscy".

4. Piękna katastrofa. Przegraliśmy za wysoko, ale sami chcieliśmy. Legia zagrała w otwartą piłkę z Realem Madryt na Santiago Bernabeu. Z wielkim Realem! Mogli przecież przy stanie 1-3 skupić się na defensywie i jakoś tak może udałoby się dotrwać do końca. Oczywiście 1-5 to bardzo bolesny rezultat i nie ma co po nim przesadzać z dumą, bo porażka to porażka, ale z Realem lepiej przegrać tak niż bronić Częstochowy i liczyć na cud przy wsparciu sił nadprzyrodzonych. Pamiętajmy, że polskie kluby są w rozwoju jakieś 30 lat za tymi z Europy (no może Legia 20). Ten dystans skracamy bardzo powoli, a względem europejskiego topu nie zmniejsza się on w ogóle, o ile nie rośnie. Nie ma więc co się samobiczować, ale i zachwycać również.

5. Pułapka Realu? Bereszyński po meczu przyznał, że przestrzenie, które zostawiał im Real oraz otoczka meczu sprawiały, że niosło ich do przodu. Te zapędy ofensywne legionistów gospodarze brutalnie wykorzystali. Gole 3-5 strzelili po banalnych stratach naszych zawodników i szybkich kontratakach. "Królewscy" pozwalali więc grać swoim rywalom i korzystali z tego, co mają najlepsze – błyskawicznych przejść do ofensywy, bez litości skutecznie zakończonych golem. Wydaje się, że taki był ich plan na to spotkanie i bardzo mądrze go zrealizowali.

6. Za łatwo... Ogólnie trudno czepiać się legionistów, ale z pewnością można od niektórych z nich wymagać znacznie więcej. Piłkarze popełniali bowiem bardzo proste błędy indywidualne właściwie przy każdej z bramek dla gospodarzy. I tak: Rzeźniczak nie zaasekurował Hlouska przy golu na 0-1, Guilherme odpuścił Marcelo przy 0-2, a Jodłowiec stał za głęboko, co również miało miejsce przy bramce na 1-3, przy 1-4 Guilherme bardzo niedokładnie zagrał do Bereszyńskiego na połowie Realu i poszła kontra 4 na 3, a przy 1-5 nieszczęście zaczęło się podobnie – od bardzo niecelnego podania Kucharczyka. Inna sprawa, że Legia przebiegła łącznie w meczu o ponad 4 km więcej niż "Królewscy", więc siadła nieco fizycznie. Wszystko to sprawia, że nie ma co się dziwić opiniom hiszpańskich dziennikarzy, którzy krytycznie ocenili występ mistrzów Polski.

7. Pan piłkarz. Historię Vadisa Odjidji-Ofoe znamy doskonale. W Madrycie pokazał, dlaczego Legia płaci mu najwięcej w lidze i że na takie pieniądze zasługuje. "Wojskowi" w założeniu mieli bronić się w 9. Dwójka Odjidja-Radović zostawała przed linią piłki i próbowała organizować kontrnatarcia. Często z powodzeniem, bo obaj panowie mieli sporo do zaoferowania pod względem umiejętności piłkarskich. Do tego Belg toczył zacięte pojedynki w środku pola i zupełnie nie odpuszczał utytułowanym rywalom, a szczególnie zalazł za skórę Kroosowi. Jak potem sam przyznał, bardzo cieszył się możliwością zmierzenia z największym klubem Europy i widać było, że chce pokazać się z jak najlepszej strony. Warto przy tym wyraźnie zaznaczyć, że Odjidja był prawdziwym liderem Legii, grając na pozycji ofensywnego pomocnika. Nie warto go stamtąd przesuwać.

8. A`la Rado. Były już zwody a`la Zidane, a`la Ronaldo, a`la Ronaldinho. Pora wprowadzić nową terminologię: zwód a`la Radović. Wydawało się, że przekładańce i zamachy Serba mogą być dobre na Ekstraklasę, tudzież drwali z Glasgow. Okazało się jednak, że są one nie do powstrzymania dla najlepszych obrońców świata. Nie dość, że kilkukrotnie uwolnił się w ten sposób spod opieki rywali, umiejętnie przetrzymał piłkę, to jeszcze w polu karnym oszukał Danilo, w efekcie czego arbiter podyktował rzut karny dla Legii.

9. Fochy i foszki. Niemal żaden z piłkarzy Realu nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Najszybciej przez strefę wywiadów przemknął bez słowa Cristiano Ronaldo. Gorszy nie mógł być Kucharczyk, który również postanowił nie rozmawiać z mediami. Ale przynajmniej przeprosił. "Jodła" zaś przemknął bez słowa. W sumie trudno im się dziwić. Cristiano był zły, że sobie nie postrzelał, a "Kuchy" i Jodłowiec byli najgorsi na boisku.

10. San Marino. Już w trakcie, gdy powstawały "Punkty po meczu", pojawił się tekst Przemka Rudzkiego z "Przeglądu Sportowego", w którym zżyma się on na wszelkie ciepłe słowa pod adresem Legii i przyrównuje ją do poziomu San Marino. Zgadza się, w porównaniu z Realem jesteśmy jak mistrz San Marino. Podobnie jest z dziesiątkami europejskich mistrzów. Wydaje mi się więc, że nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Legia podjęła rękawicę, mimo różnicy kilku klas i za to oraz kilka akcji należy im się pochwała. Podobnie jak nagana za parę innych sytuacji. Wszyscy wiemy, w jakim miejscu jesteśmy i nie obrażamy się na rzeczywistość. A ona jest na dziś taka, że trudniej doprowadzić klub do poziomu, w którym mierzy się on w Lidze Mistrzów z Realem Madryt niż napisać dwie kiepskie książki.

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.