fot. Hagi / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Lechem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Wygrana z Lechem była już 8 z rzędu na wyjeździe i „Wojskowi” pobili klubowy rekord sprzed 3 lat, gdy siedmiokrotnie zwyciężyli w gościach. Równocześnie mistrzowie Polski po raz piąty z kolei zdobili komplet punktów. Tymczasem „Kolejorz” nie wygrał już trzech ostatnich meczów. Spotkanie było jednak na tyle wyrównane, że mogło skończyć się zupełnie inaczej. Wygrała drużyna lepsza o jednego gola i to w okolicznościach, o których będziemy pamiętać latami!

1. Galeria sławy dla Hamalainena. Przed tym meczem kibice Legii wiedzieli już w jakim wydaniu wygrana nad Lechem smakuje najlepiej. Doświadczyliśmy tego jesienią, gdy w doliczonym czasie gry decydującą bramkę strzelił Kasper Hamalainen, niedawny idol fanów z Bułgarskiej i ich najlepszy zawodnik. W Legii poznańska gwiazda jest głównie rezerwowym i właściwie nigdy podczas niemal 1,5-rocznego pobytu nie zdobył na stałe miejsca w podstawowym składzie. Nie przeszkadza mu to jednak w strzelaniu bramek. Łącznie dla „Wojskowych” trafił 9 razy, z czego w bieżącym sezonie sześciokrotnie, w tym dwa razy w samych końcówkach przesądził o losach rywalizacji z Lechem. Nie ma co specjalnie ukrywać, Legia wzięła najlepszego gracza największego rywala (i zapłaciła mu dwa razy więcej niż otrzymywał w Wielkopolsce) nie dlatego, że jest taki dobry, a dlatego, by osłabić przeciwnika. Teraz jeszcze doszedł drugi powód – wzięła go po to, by ten gnębił swą poprzednią drużynę. No i z zimną krwią gnębi, wywołując radość warszawiaków i frustrację poznaniaków. Jeśli wygramy mistrzostwo, to Kasper powinien trafić do galerii sławy. Sądzę, że nic lepszego już dla Legii nie zrobi. No chyba, że jeszcze raz, w fazie mistrzowskiej, rozstrzygnie o losach rywalizacji z Lechem. Oczywiście wszystko to półżartem.

2. Szczęście. Nie wiem, czy Jacek Magiera jest dobrym trenerem. Wiem, że to wspaniały człowiek, profesjonalista i perfekcjonista. No i szczęściarz. On oczywiście ze wszystkich sił temu szczęściu pomaga, ale z reguły ma je po swojej stronie. W Poznaniu było podobnie – mecz na remis. Lech miał dosłownie swoje 5 minut w I połowie (nie kwadrans, jak to mówiono w TV), w którym trzykrotnie poważnie zagroził bramce Legii. Potem do głosu doszli mistrzowie Polski, a konkretnie Vadis Odjidja-Ofoe i legioniści dwa razy byli bliscy powodzenia. Potem mieliśmy tzw. przeciąganie liny, a na doskonałą okazję Gajosa, po której Malarz popisał się fenomenalną interwencją, odpowiedział Radović, który trafił w poprzeczkę. W II połowie lechici mieli trzy szanse, z czego dwie Kędziora po stałych fragmentach (jedną wykorzystał), a jedną Robak, który za łatwo ograł Pazdana. Uderzenie napastnika gospodarzy w ostatnich chwili zablokował Dąbrowski, jeden ze stołecznych bohaterów. Legia? Dwie szanse i dwa gole w 87. i 94. minucie. Wystarczyło. Mecz na remis zakończył się więc naszą wygraną. Szczęśliwą, ale przecież szczęście sprzyja lepszym. Legia zaś była o tę jedną bramkę lepsza.

3. Mistrzowie odrabiania. Po raz siódmy w tym sezonie Legia nie przegrała meczu, w którym pierwsza straciła bramkę albo bramki. Czterokrotnie takie spotkania wygrywała, wszystkie na wyjazdach (przeciw Wiśle Płock, Koronie, Lechii i Lechowi). W ogóle legioniści za kadencji trenera Magiery strzelają bardzo dużo goli w końcówkach. W ostatnim kwadransie zdobyli 18 spośród 55 bramek (za Hasiego: 3 na 21). Zdaje się, że zawodnicy mocno wzięli sobie do serca przesłanie z piosenki będącej hitem sezonu. A może stanie się ona jego symbolem?

4. Coraz lepszy Lech. Na większości pozycji mamy niewątpliwie lepszych zawodników, ale Nenad Bjelica zbudował silny zespół i dobrze go poukładał. Na samo spotkanie z Legią też miał pomysł. Lech na początku zaskoczył Legię wymiennością pozycji Majewskiego ze skrzydłowymi i wejściami tego pierwszego za obrońców. Po takich atakach parokrotnie zrobiło się groźnie, ale potem warszawscy obrońcy rozszyfrowali przeciwników. Wciąż jednak dawali się zaskoczyć przy stałych fragmentach – najpierw uderzenie Gajosa cudownie obronił Malarz, potem Kędziora nie trafił do pustej bramki, aż wreszcie posłał piłkę po siatki. Co ciekawe, ten gol był niemal kopią strzelanych nam w Lidze Mistrzów – ostro bite dośrodkowanie dochodzące w stronę bramki i strącenie piłki głową przez rywala. Bardzo agresywnie walczyli w środku pola, gdzie wyłączyli z gry Radovicia i Guilherme. Do tego Lech ma coś, czego nie ma obecnie Legia – dwóch pełnosprawnych, nominalnych napastników. To wszystko jednak ciągle za mało na ekipę Jacka Magiery.

5. Magik „Magic”. Warszawski szkoleniowiec zaś został zmuszony przez sytuację do kombinacji. Pisałem o tym już parokrotnie, więc nie ma sensu się nad tym rozwodzić – atak Legii został zimą rozbity i nie tylko nie starczyło czasu na jego odbudowę, ale nawet wykonawcy długo nie byli w pełni dyspozycyjni. No i tak ten nasz „Magic” czarował z zestawieniem składu, kombinował, zmieniał. W Poznaniu znowu trafił ze zmianami. Jodłowiec zaliczył asystę przy trafieniu Dąbrowskiego, a także odbiorem rozpoczął akcję zakończoną golem na 1-2. Hamalainen zaś – wiadomo, decydujący gol w ostatniej akcji meczu. Nagy też był jakby bardziej dynamiczny od Guilherme (11 żółta kartka w sezonie!), ale trzeba wziąć poprawkę, że Węgier mierzył się z już podmęczonymi rywalami. Trener rzeźbi więc najlepiej jak umie z tego co ma. Ciężka praca, kreatywność i szczęście – oto przepis na magię Magiery.

6. Harówka w środku pola. W Ekstraklasie często bywa tak, że w najważniejszych spotkaniach zespoły ryglują środek pola i toczy się w nim niewiele dająca walka. W Poznaniu tak nie było, mecz był całkiem otwarty, ale jednak to pomocnicy w środkowej strefie decydowali o jego obliczu. Błyszczeli liderzy: Jevtić, Majewski, a zwłaszcza Odjidja-Ofoe, ale i gracze od czarnej roboty świetnie wykonywali swe obowiązki. Było więc dużo jakości mającej oparcie w ostrej orce. Nie brakowało też walki wręcz, kopania po nogach i tzw. łokci. Była też intensywność, na brak której ostatnio narzekałem, i to z obu stron. Poziom godny fazy grupowej Ligi Europy.

7. Piękne gole. Wszystkie trzy były przedniej urody. Kędziora wspaniale wykorzystał świetnie podanie Jevticia z rzutu wolnego. Dąbrowski perfekcyjnie uderzył piłkę z trudnej pozycji, niejako zawijając ją zza siebie. Akcja na 1-2, rozegranie piłki przez Hamalainena, wyjście na pozycje, wygranie jej z obrońcą, gdy Fin idealnie wyskoczył przed niego, a przy tym perfekcyjne dośrodkowanie Hlouska w pełnym biegu. Trzy wisienki na torcie hitowego meczu.

8. Indywidualności. Legia wciąż ma dużo większe. I to dzięki ich przebłyskom wygrywa najtrudniejsze spotkania. Należy jednak pamiętać, że umiejętnościami indywidualności nie zawsze będziemy wygrywać. Potrzeba jest większa jakość gry, a jej warunkiem jest wyższa forma kilku kluczowych zawodników, no i szersze pole manewru dla trenera w ataku.

9. Crazy gang. Tak określano legendarną drużynę Wimbledonu, której piłkarze słynęli z waleczności i wspólnego imprezowania. Czasy są inne i Legia tak ze sobą nie baluje, ale nie zmienia to faktu, że mamy prawdziwą drużynę. Już na boisku widać było, że zawodnicy dobrze się ze sobą czują, współpracują i walczą. Nie ma odpuszczania, nie ma lęku przed rywalem. Jest wspólna walka o wygraną. I spokój, przekonanie o własnej sile, dzięki któremu nigdy się nie poddają. To też bezcenne wnioski wyciągnięte z gry w Lidze Mistrzów.

9. Co do poprawy? Na pewno wciąż wiele. Mecz był całkiem dobry, ale Legia nie zagrała najlepiej. Oczywiście należy brać poprawkę na fakt, że wystąpiła na pełnym stadionie największego rywala i nie można było spodziewać się łatwej przeprawy. Niemniej nie wszystko działało jak należy. Przede wszystkim Odjidja-Ofoe w ofensywie nie miał wsparcia. Można było nawet odnieść wrażenie, że przez pewien czas to Lech vs. Vadis. Radović i Guilherme nie radzili sobie z podwajającymi ich krycie rywalami. Z drugiej strony jednak fakt, że na nich skupiała się tak duża uwaga lechitów ułatwiał poczynania Belga. Kucharczykowi zaś, jak należało się spodziewać, skutecznie odcięto korytarze do rozpędzania się. Z gry stworzyliśmy sobie jedną doskonałą sytuację po indywidualnej akcji Odjidji plus swoją szansę miał „Kuchy”, gdy raz udało mu się urwać stoperom. To jednak bardzo mało. Co by więc nie mówić – Belg ciągnął zespół do przodu bez skutecznej pomocy kolegów, a i tak był niemal nie do zatrzymania przez przeciwników. Warto przy tym, by trenerzy zwrócili mu uwagę, że „fakofy” w stronę sędziego mogły mu ujść płazem po raz ostatni. Inna sprawa, że VOO był bez przerwy kopany, obijany łokciami, ciągnięty za strój, a kartek dla graczy Lecha nie było i przy wysokiej temperaturze meczu nietrudno było się zagotować. Przydałoby się też efektywniej wykonywać stałe fragmenty gry i, o czym była mowa wyżej, przy nich bronić. Radović wprawdzie trafił w poprzeczkę, gdy udało się zaskoczyć lechitów, ale większość kornerów była wykonywana niedokładnie. Mieliśmy też problemy przy bronieniu – najlepsze sytuacje Lech stworzył sobie po rzutach wolnych i rożnych (strzał Gajosa, pudło i gol Kędziory).

10. Pazdan style. Pamiętacie Kung fu Pazdana? Nasz najlepszy obrońca słynął kiedyś z ostrej gry. W Poznaniu udowodnił, że wciąż tak potrafi. Zdemolował Kownackiego. On go nawet nie kopał, on go kroił. Plasterek po plasterku. Na tyle odebrał mu ochotę do gry, że „Kownaś” zmył się w boczne sektory. Dla Pazdana brawo (i pewnie dla naszych trenerów też), bo nie dość, że wzorowo wypełnił swoje obowiązki, to wyrządził przysługę młokosowi – Kownacki zobaczył, jak się gra przeciwko stoperom na europejskim poziomie i ile mu jeszcze brakuje.

11. „Frajer” Vuković. To, że jakiś prymityw w spódnicy z identyfikatorami Lecha stał na drodze zawodników Legii do szatni i chamsko zwyzywał „Vuko”, choć wcześniej zbierał od legionistów autografy, jest drobiazgiem. Natomiast fakt, że lokalny rzecznik prasowy odniósł się do całej sytuacji bagatelizując zajście, próbując usprawiedliwiać ową kobietę i przerzucając ciężar winy na naszego trenera świadczy najgorzej o ludziach pracujących klubie obecnie grającym w Poznaniu. Trudno się jednak temu dziwić, skoro tamtejsi kibice nawet po bramce na 1-0 swą radość wyrażają wyjąc obraźliwą przyśpiewkę o Legii. Podobno Lech równa do Legii, jest nawet od niej lepszy, lepiej grający i zorganizowany, a tylko wiecznie ma pecha. Możliwe. Na pewno zaś nie ma klasy.

12. Lech puchnie? Trzy mecze bez wygranej w lidze. 1 strzelony gol. Koronowany w marcu na mistrza Lech stracił impet. Czy bezpowrotnie? Jeśli wierzyć źródłom z Poznania, to mogą mieć kłopot. Nie dość, że znów przegrali z Legią i stracili tzw. psychologiczną przewagę, to podobno decyzją trenera nie pracowali zimą tak ciężko, jak choćby mistrzowie Polski. W związku z tym niektórzy w Wielkopolsce obawiają się o ich wytrzymałość na finiszu ligi. Ciekawe więc czyja droga przygotowań okaże się być finalnie lepsza: Bjelicy, czy Magiery?

13. Jeszcze raz. Mecz w Poznaniu, 94 minuta, ostatnia akcja meczu, gol znienawidzonego przez gospodarzy Hamalainena, byłej gwiazdy Lecha, który znowu skarcił swych nienawistników w doliczonym czasie gry. To trzeba przeżyć!

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.