Dominik Nagy obejmowany przez kolegów po bramce z Cracovią - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Cracovią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Mimo przerzedzonego kontuzjami i kartkami składu legioniści bez większego kłopotu poradzili sobie na wyjeździe z Cracovią. Mistrzowie Polski zagrali nad wyraz spokojnie, będąc świadomymi celu i swojej przewagi w umiejętnościach. Wprawdzie ponownie nie zachwycili, ale i tak w zupełności wystarczyło to do ogrania gospodarzy.

1. Bez kalkulacji. Przed spotkaniem wiele osób uważało, że legioniści nie zagrają na 100% po to, by nie zająć 1. miejsca w lidze po rundzie zasadniczej, co doprowadziłoby do mniej korzystnego układu gier w grupie mistrzowskiej. Drugie miejsce gwarantuje bowiem mecze u siebie z Lechem i Lechią. „Wojskowi” jednak nie kalkulowali. Zagrali o 3 punkty i cel osiągnęli. A i tak zajęli 2. miejsce, bo Jagiellonia, o której jakby na chwilę zapomniano, wygrała w Gliwicach i utrzymała przewagę. W sumie więc sportowa postawa popłaciła.

2.Niezagrożona wygrana. Ostatnio rzadko zdarza się, że mecz Legii oglądać można bez większych nerwów. A ten w Krakowie od początku tak właśnie się obserwowało. Podopieczni trenera Magiery szybko opanowali środek pola, przeprowadzili kilka dynamicznych ataków, ułożyli sobie grę i w efekcie czego strzelili bramkę. Na gola dla gospodarzy zaś nie zanosiło się nawet, gdy jakby otrząsnęli się z przewagi mistrzów i przeprowadzili kilka ataków, w tym uderzali z dystansu. Podobnie było i w drugiej połowie. Bezzębna Cracovia i tylko zamieszanie po stałych fragmentach podnosiło poziom emocji. Obserwując grę po prostu trudno było uwierzyć, że Legia może stracić punkty na Kałuży. Wszystko odbyło się jakby pod jej kontrolą. Oby tak częściej.

3. Dywersyfikacja odpowiedzialności. Powszechną jest opinia, że to Odjidja-Ofoe ciągnął w ostatnich meczach Legię do przodu. Belg błyszczał, skupiał na sobie uwagę rywali i obserwatorów. Wiadomym było jednak, że w Krakowie nie zagra, bo wykartkował się przed rundą finałową musiał pauzować za żółte kartki. Ciężar prowadzenia gry musiało więc wziąć na siebie kilku piłkarzy. Okazało się, że zespół potrafi poradzić sobie bez lidera, co najmniej tak dobrze, jak z nim, jeśli nawet nie lepiej. Na pochwały zasługują przede wszystkim Moulin, Radović i Nagy. Możliwe, że ci piłkarze zwietrzyli szansę na wykazanie się, niejako na wyjście z cienia lidera. Wzięli odpowiedzialność na siebie i ją udźwignęli. Okazało się, że nie ma w Legii ludzi niezastąpionych. To świetna wiadomość przed kluczowymi meczami sezonu.

4. Bardzo ważne bramki. Oczywiście ważne dlatego, że dały nam zwycięstwo, ale również z powodu ich zdobywców. Nagy od niedawna dobija się do wyjściowego składu i zaczyna robić to coraz skutecznej. Nie powiem, by debiutancki gol dodał mu pewności siebie, bo tej jest aż nadto, ale z pewnością przybliży go do realizacji celu tj. regularnych występów. Necid zaś… no co tu dużo mówić? Miał być gwiazdą, a szybko stracił miejsce w składzie, długo był niedysponowany. Trzeba było cierpliwie czekać aż wróci i da pole manewru w ataku. Mecz z Koroną przesiedział na ławce, ale w Krakowie wybiegł już od 1. minuty (choć pewnie głównie dlatego, że kontuzjowany jest Kucharczyk). Czech nie był zbyt widocznym graczem, ale mocno absorbował uwagę obrońców, ciężko z nimi walczył i przede wszystkim zdobył zwycięską bramkę, do tego w sposób jakiego się byśmy nie spodziewali. Nie wiem, czy Necid będzie nie tylko strzelał gole, ale i grał w wyjściowym składzie w rundzie finałowej. Dobrze jest go jednak mieć do dyspozycji. Legia potrzebuje alternatywy w ataku i właśnie ją odzyskała.

5. Ręka… No właśnie, kogo? Swoje zagranie ręką na Mundialu w 1986 r. Maradona nazwał „ręką Boga”. Jak nazwać zagranie ręką Jędrzejczyka we własnym polu karnym? Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć. Może pomroczność jasna? Może zwarcie neuronów? Do tego ktoś gdzieś brzydko coś sugerował. Pozostańmy jednak przy tym, że niezbadane są reakcje ludzkiego mózgu. Nieroztropność, że posłużę się eufemizmem, reprezentanta Polski, to na szczęście najbardziej prawdopodobna wersja.

6. Pora na wybitność. Od początku roku Legia wygrała 70% swych meczów w lidze i tylko 1 przegrała. Identyczny bilans robiący furorę Lech, który jednak w bezpośredniej rywalizacji okazał się być gorszy od „Wojskowych” (warto też pamiętać o tylko odrobinę gorszej Jagiellonii). Wygrane stołecznych najczęściej nie były przekonujące: 1-0, 3-1, 1-0, 2-1, 2-0, 2-1, 2-1. Legioniści nie imponowali formą. Grali po prostu przeciętnie. W fazie finałowej jednak, jak zapowiedział trener Magiera, liczyć się już będzie tylko wybitność, a nie przeciętność. Realizacji słów „Magica” oczekujemy od zawodników. Czas więc na mecze, po których będzie można sprawiedliwie rozliczyć trenera i jego podopiecznych.

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.