fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

Słowo na niedzielę: Drużyna

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Tydzień temu Legia obroniła mistrzostwo Polski. Po raz drugi w tej dekadzie. Był to też 4 mistrz w ostatnich 5 latach. Od 1975 r. nikt też nie potrafił obronić tytułu przy jednoczesnej grze wiosną w europejskich pucharach. Każdy tytuł mistrzowski jest dla mnie wyjątkowy, każdy niesamowicie mnie cieszy i smakuje wybornie. Ten jednak jest prawdziwym mistrzostwem świata.

Jeszcze we wrześniu legioniści mieli 12 punktów straty do liderującej Lechii. Wcześniej zaś awansowali do fazy grupowej Ligi Mistrzów, z której potrafili wyjść z 3. miejsca mimo, że za rywali mieli prawdziwe potęgi: Real Madryt, Borussię Dortmund i Sporting Lizbona. Zremisowali 3-3 z Realem, ówczesnym i obecnym klubowym mistrzem Europy, wygrali ze Sportingiem. Już w Lidze Europy zremisowali z późniejszym finalistą Ajaxem Amsterdam. I odrabiali straty w Ekstraklasie. Mozolnie, krok po kroku. Liderem zostali dopiero w 34. kolejce. Już nie dali go sobie odebrać. Grali z sercem, charakterem, ale i głową. Umieli kalkulować.

Przede wszystkim jednak umieją grać w piłkę, mimo, że latem rozwalona została linia defensywna, a zimą sprzedano dwóch najlepszych napastników ligi. Co godne podkreślenia, a mało kto o tym wspomina, żaden z zespołów rywalizujących z „Wojskowymi” o tytuł nie został osłabiony w przerwie między rundami. Przeciwnie, wszyscy się wzmocnili, trafili też z transferami. A to, że wiosną nie punktowali, tak by nie dać się Legii dogonić, to już ich problem.

Jestem pewien, że sukces nie byłby możliwy, gdyby nie Jacek Magiera i jego sztab współpracowników. Nie to, że następca Hasiego, ale właśnie ten konkretny trener, który dorastał w Legii jako zawodnik i jako trener. Człowiek znający klub od podszewki, dla którego stołeczna szatnia nie była tajemnicą. Przede wszystkim człowiek dobry, mądry i, w co wątpiło wielu niezorientowanych, charyzmatyczny. Tym razem, jeśli chcieliśmy uratować sezon, mieć choć cień szansy na tytuł, nie było czasu na zagraniczne eksperymenty. Trzeba było gościa, który od ręki znajdzie panaceum na legijne dolegliwości. Słowem: trzeba było Magiery.

Historie o kryzysowych momentach podczas pracy „Magica” w Legii stanowić by mogły materiał na długą książkę. Magiera jest przecież trzecim trenerem w klubie w ciągu roku. Do tego, oprócz wspomnianych problemów sportowych, doszło potężne zamieszanie organizacyjne w postaci konfliktu właścicielskiego, który z uwagą śledzili obawiający się o swoją przyszłość zawodnicy. Jeśli ktoś mówi, że zawodnicy nie powinni sobie zaprzątać głów takimi sprawami, to oczywiście... ma rację. Ale co zrobić skoro sobie zaprzątają? Zabronić im wpisem na portalu społecznościowym?

Magiera znalazł jednak własny sposób i nie pozwolił podopiecznym zboczyć myślami z drogi, którą wspólnie obrali. Stworzył maszynę skupioną na celu – mistrzostwie Polski, ale nade wszystko drużynę. Prawdziwy zespół, w którym nie było miejsca na grupki i podziały. Gdzie rezerwowi nie kręcili nosem, a energicznie reagowali na boiskowe wydarzenia, równocześnie będąc ciągle w gotowości do gry, jak to określił Magiera, „pod parą”. Wyraźnie było to widać podczas ostatniego spotkania sezonu i tuż po nim, gdy piłkarze oczekiwali na wieści z Białegostoku. Byli razem. Zjednoczeni. I to największy sukces trenera. Właśnie to, przy wszystkich zawirowaniach, doprowadziło nas do obrony tytułu.

Mamy mistrzostwo. Kocham tę ekipę. Michała Kucharczyka też. Jestem szczęśliwy. Dziękuję DRUŻYNO!

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.