Inaki Astiz i Grzegorz Sandomierski - fot. Hagi / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Cracovią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia wygrała 1-0 z przedostatnią Cracovią i umocniła swa pozycję w czołówce tabeli. Mistrzowie Polski ponownie zagrali słabo, ale poradzili sobie z drużyną Probierza. Mecz bez historii, jakich wiele w lidze, po którym cieszyć można się tylko ze zwycięstwa.

1. Punkty są najważniejsze. W sytuacji, w której znalazła się drużyna, trudno było oczekiwać czegoś więcej niż skromnego zwycięstwa. Wygrywanie w słabej formie to zawsze jest sukces i Legii udało się go osiągnąć. Trzy punkty pozwolą Romeo Jozakowi na spokojniejszą pracę szkoleniową, może nawet nieco ułatwią wejście do drużyny. Najważniejsze jednak, że „Wojskowi” wciąż liczą się w grze o tytuł.

2. Był pomysł, nie było realizacji. Widać było, że Jozak nie zna jeszcze dobrze drużyny. Założenie na to spotkanie miał dobre – zaatakować pressingiem, zdominować rywali, długo utrzymywać się przy piłce. Jeszcze nie wiedział, że ten zespół nie jest w stanie w pełni ich zrealizować. Początek był jednak obiecujący. Cracovia została zepchnięta na własną połowę, ale gdy raz i drugi potrafiła się odgryźć i stworzyć zagrożenie pod bramką Malarza, to legioniści jakby stracili rezon, wiarę w efektywność planu Chorwata. Zaczęła się więc kopanina, w której przeważyły indywidualne umiejętności gospodarzy.

3. Ciężki mecz. Do oglądania, opisywania, ale i do grania. Lało, wiało i w efekcie boisko zrobiło się grząskie. To zaś jeszcze spowolniło grę i potęgowało siłę negatywnego odbioru wydarzeń z murawy. Źle to wszystko wyglądało. Oba zespoły grały przewidywalnie, niechlujnie, popełniały niezrozumiałe, niewymuszone błędy. „Coś tam” starały się realizować z wizji trenerów, ale tylko fragmentami. Legia nieźle weszła w mecz, a potem miała przyzwoity kwadrans w II połowie. Wszystko to bardzo mało.

4. Niewytłumaczalne momenty zawahania. Były w tym spotkaniu ze trzy sytuacje, w których niektórzy legioniści jakby odpuszczali, myśleli, że kolega coś zrobi za nich. To niejako potwierdzenie słów Michała Żewłakowa, który w wieczornym programie telewizyjnym powiedział, że: „Problemem było to, że jak trzeba było zejść do piwnicy i poszukać czegoś po ciemku, to wysyłało się kogoś innego, bo ja już szukałem na drugim piętrze”. Wiele wskazuje więc na to, że jedność zespołu Legii, którą imponowała jeszcze wiosną, to czas przeszły. Oby nie dokonany.

5. Armando nie będzie Orlando. Gdy Albańczyk pojawił się w Warszawie, wydawało mi się, że może być drugim Sa. Ktoś na Twitterze (przepraszam, ale nie pamiętam kto) przytomnie jednak zauważył dość ograniczone umiejętności techniczne Sadiku. I to potwierdzało się niemal w każdym kolejnym spotkaniu. Nasz napastnik ma duże problemy z przyjęciem piłki, długo składa się do strzału. Ba, nawet swój znak rozpoznawczy, czyli zwody na zamach wykonuje za wolno. Jeśli dodamy do tego próby strzałów z niemal każdej pozycji, to nie jest to napastnik godny miana „najdroższego zawodnika w historii Legii”.

6. Strzały z dystansu. Jeśli ten mecz czymś się różnił od poprzednich w wykonaniu graczy z Łazienkowskiej, to przede wszystkim odważniej podejmowali oni próby uderzeń zza pola karnego. Skutek był raczej mizerny, ale okoliczności sprzyjały, bo trawa była mokra. Do tego zawodnicy z pewnością zauważyli, że z pomocą może przyjść rykoszet, zamieszanie itd. Warto więc próbować dalej.

7. Lepsi fizycznie. Legia lepiej poradziła sobie z trudami meczu od zawodników przygotowywanych przez Probierza i jego sztab. Gościom wystarczyło sił może na godzinę gry, a przecież ta nie była nadmiernie intensywna. Potem w tym zakresie ustępowali pola legionistom i właściwie nie byli w stanie zagrozić Malarzowi.

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.