fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Lechią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Po miesiącu Legia w końcu wygrała w lidze. Wprawdzie nieprzekonująco i z dołującą Lechią, ale odrobiła dwa punkty do lidera z Poznania. W serca warszawskich kibiców wstąpiła znów nadzieja, że ten sezon nie jest jeszcze stracony, co, tak na marginesie, świadczy jak najgorzej o poziomie Ekstraklasy. W lidze prowadzą bowiem zespoły, które wygrały tyle samo meczów, co nie wygrały.

1. Tabela, głupcze. Ona jest teraz najważniejsza. Styl, w Legii zresztą od lat przereklamowany, nie ma obecnie znaczenia. Mistrzowie Polski muszą wygrywać, jeśli chcą się liczyć w wyścigu po tytuł. Limit wpadek został mocno ograniczony i nie bardzo możemy pozwolić sobie na kolejne straty punktów. Wtedy będziemy znów musieli liczyć na szczodrobliwość rywali i po prostu ich kryzysy formy. Każde potknięcie musimy wykorzystać. Dlatego te trzy punkty w niedzielę były niesamowicie ważne. Inna sprawa, że patrząc na sposób gry legionistów trudno uwierzyć by byli oni w stanie regularnie wygrywać. Ale przecież w Ekstraklasie nie ma rzeczy niemożliwych…

2. Drgnęło? Przed meczem mówiłem, że dopuszczam myśl o stracie punktów, ale pod jednym warunkiem. Zobaczę, że COŚ się zmieniło w grze zespołu. Dostrzegę choćby mały powód do optymizmu. Punkt zaczepienia. Czy tak było? Początek meczu wskazywał, że drgnęło. Legia miała bowiem pomysł na Lechię. Dość prymitywny, opierający się na szybkich podaniach do rozpędzających się z głębi pola Kucharczyka i Niezgody, ale jednak efektywny, bo strzeliła gola i miała jeszcze kilka okazji. Żeby była jasność – to nie jest zarzut. Futbol wcale nie musi być skomplikowany. Legia nie ma tworzyć kwadratowych jaj. Ma po prostu punktować. Romeo Jozak chyba też doszedł do takiego wniosku. Może więc w tym podejściu należy upatrywać nadziei na lepsze jutro?

3. Chciejstwo. Legioniści wygrali, ale nie było tak dobrze, jak chcieliby niektórzy. Czytam, że I połowa była najlepsza w tym sezonie i nie mogę się nadziwić. „Wojskowi” wcale nie zagrali dobrze. Fajnie wyglądali może przez 25 minut, gdy przeważali, zdobyli bramkę, stworzyli jeszcze dwie dogodne sytuacje bramkowe (które zmarnował Niezgoda), sędzia nie odgwizdał im rzutu karnego. I na tym właściwie skończyła się gra Legii przed przerwą, a o tym co było po niej nie warto wspominać. Lechia przejęła kontrolę nad środkową strefą i w zarodku kończyła niemal wszystkie próby ataków podejmowane przez mistrzów Polski. Opowiadanie więc o dobrej I połowie, to delikatnie mówiąc, nadużycie, a już wprost: chciejstwo.

4. Walka. Mimo wszystko „Wojskowi” zapracowali w tym meczu na pochwałę. Wprawdzie połowiczną, bo trwało to raptem 45 minut, ale zasłużoną. Walczyli. Wślizgi, łokcie, gonitwy za rywalami… Taką Legię chcielibyśmy oglądać przez większość czasu gry i w wielu meczach. To jednak zawsze kosztuje wiele sił. Już po 20 minutach meczu znana warszawska dziennikarka zapytała: „Ciekawe na ile starczy im pary?”. Starczyło raptem na trzy kwadranse. Po zmianie stron zawodnicy z Warszawy grali już na zwolnionych obrotach, brakowało zawziętości i determinacji, które oglądaliśmy w I połowie. Przez to nie było też tej odrobiny jakości, którą wychwyciliśmy w pierwszej fazie spotkania.

5. Ostrożnie. Legia w tym meczu była bardzo ostrożna w poczynaniach ofensywnych. Sądzę, że po części zdeterminowane to było szybkim otwarciem wyniku, ale bez wątpienia zawodnicy nie podejmowali ryzyka. Dość powiedzieć, że wg danych InStat boczni obrońcy właściwie nie pojawiali się w strefie ataku (Broź 0, Hlousek 3x). Do tego, z analizy gry ofensywnej legionistów wynika, że atakowali w 4-5 i głównie lewą stroną, po której grał Kucharczyk. Mając to na uwadze, te 3-4 dobre sytuacje bramkowe, to i tak niezły wynik.

6. Zbyt wiele. Mimo tej asekuranckiej gry, „Wojskowi” pozwolili gdańszczanom na zbyt dużo. Nasi szybko oddali im środek pola i w efekcie nie umieli uspokoić gry, przytrzymać piłki, zwłaszcza w trudniejszych momentach spotkania. Patrząc całościowo, to Legia choćby przez moment nie miała kontroli nad przebiegiem spotkania. Nawet w okresie, w którym przeważała, trwało przeciąganie liny, brakowało utrzymania się przy futbolówce, choć w kilku akcjach mistrzowie pokazali, że wciąż potrafią wymienić kilkanaście podań i grać w miarę szybko. Potem to Lechia przejęła inicjatywę, głównie dzięki temu, że legioniści nie radzili sobie z pięcioma, a nawet sześcioma piłkarzami grającymi w środkowej strefie. O ile jednak goście wygrali walkę o środek boiska, o tyle w polu karnym Legii i jego okolicach radzili sobie kiepsko. Dość powiedzieć, że nie wykorzystali przynajmniej trzech doskonałych okazji strzeleckich. Przy czym przybyszom zabrakło chyba determinacji, bo przy słabej postawie „Wojskowych”, zwłaszcza w II połowie, mogli pokusić się przynajmniej o remis.

7. Co z tym Niezgodą? Z jednej strony zdobył zwycięską bramkę i miał jeszcze dwie wyśmienite sytuacje strzeleckie. Z drugiej zaś, zmarnował je, źle rozwiązał akcję z 59. minuty i raz dobrze podał do Guilherme (62. minuta). To wszystko. Tyle było Niezgody w tym meczu. Trudno więc powiedzieć, że zagrał dobrze. Równocześnie ciężko go ganić, bo zrobił swoje i strzelił gola, w dodatku rozstrzygającego. Nie jest więc źle, ale i do zachwytów daleko. W ogóle uważam, że Niezgoda powinien grać w parze z Sadiku. Obaj w ataku potrzebują drugiego napastnika. Tak się składa, że parametrami Jarosław pasuje do gry z Armando i odwrotnie.

8. Czy leci z nami trener? Romeo Jozak słusznie uznał, że nie ma sensu tworzyć wymyślnych koncepcji, a trzeba punktować. Dobrał do tego prostą taktykę i odpowiednich, w teorii, ludzi do jej realizacji. Lechiści jednak bardzo szybko ją rozszyfrowali. Na swoje nieszczęście, na tyle późno, że Legia zdążyła już wyjść na prowadzenie. Chorwacki trener nie zmienił jednak meczowych założeń, nie pomógł drużynie korektami taktycznymi, jak również personalnymi. Graczom brakowało wsparcia, ale mimo to jakoś sobie poradzili.

9. Sędzia Daniel Stefański. Właściwie można byłoby napisać, że szkoda strzępić … klawiatury. Napiszę jednak, że ten pan w niedzielę sędziował bardzo słabo, popełnił kardynalny błąd, gdy nie przyznał Legii rzutu karnego, po tym jak Augustyn w polu karnym zatrzymał ręką piłkę po uderzeniu Jodłowca. Pan Stefański nie tylko nie odgwizdał ewidentnej „jedenastki”, ale również był ślepo przekonany co do swej nieomylności i w związku z tym nie skorzystał z systemu wideoweryfikacji. Poza tym dość często popełniał błędy w ocenie boiskowych zdarzeń. Wydaje się, że nadmiernie często i doświadczonemu arbitrowi taka forma nie przystoi. Przydałaby się przerwa.

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.