REKLAMA

Wspomnienia Michała Romanowskiego cz.I: Trams to największy talent w polskiej koszykówce

Bodziach - Wiadomość archiwalna

Kiedyś zainteresowanie koszykówką w Warszawie było na tyle duże, że żadna z istniejących wówczas hal nie była w stanie pomieścić wszystkich chętnych do obejrzenia meczów Legii. Dziś o swojej przygodzie z koszykarską Legią opowiada nam Michał Romanowski, który w 1964 roku podczas naboru trafił do naszej sekcji, a kilka lat później świętował z Legią zdobycie Pucharu Polski i reprezentował nasz klub w Pucharze Zdobywców Pucharów.

Jak się zaczęła Pańska przygoda z koszykówką?
- Moja zabawa z koszykówką zaczęła się w 1964 roku. Wtedy był nabór do Legii. Zastanawiałem się w ogóle czy koszykówka, czy hokej na lodzie. Wtedy te sekcje w Polsce były liczące się, ale kuzyn zaproponował, żebyśmy poszli na koszykówkę. Najpierw był sprawdzian w hali przy ulicy 29 Listopada. Z tego naboru jako jedyny doszedłem do pierwszej drużyny. Fakt, że nastąpiło to w 1969 roku, po sezonie 1969/70. Mogło rok wcześniej, wtedy drużynę prowadził jeszcze Władysław Maleszewski. To była historia polskiej koszykówki - chyba najlepszy trener w historii polskiego kosza. Z drużyną juniorów doszliśmy do turnieju finałowego MP i w 1968 roku zdobyliśmy brązowy medal.

Chyba mogliście wtedy osiągnąć więcej?
- Pod wodzą Stefana Majera nieszczęśliwie zajęliśmy trzecie miejsce w 1968 roku. Wygrała z nami Wisła, my pokonaliśmy Lecha Poznań, a trzeci mecz nie miał już znaczenia, bo Wisła się 'podłożyła' - zagrała gorszym składem i my zajęliśmy dopiero trzecie miejsce. Wtedy każda z drużyn miała po jednym zwycięstwie, ale o miejscach decydowały nie wyniki bezpośrednich meczów, a ogólny stosunek punktów zdobytych do straconych.

W Warszawie nie mieliście wówczas równych sobie?
- Wtedy najpierw zdobyliśmy mistrzostwo Warszawy. Naszymi głównymi rywalami byli Polonia i AZS AWF. To były takie walki, że naszą ambicją było wygrać mecz na Polonii. Oni natomiast najbardziej mobilizowali się na mecze w naszej hali i bywało i tak, że właśnie w juniorskich derbach wygrywali goście.

Legia do rozgrywek centralnych awansowała z drugiego miejsca, dzięki temu, że pierwszy AZS jako mistrz Polski miał zapewnioną grę w tych rozgrywkach.
- Dokładnie tak było i wtedy doszliśmy do finału MP we Wrocławiu. Zagrali w nim Ślęza Wrocław, Wisła Kraków, AZS Poznań i my. Wisła była wtedy najsilniejsza i zasłużenie zdobyła tytuł. Mieli wtedy najlepszą pakę juniorów. AZS Poznań też był mocny, miał bardzo dobrych juniorów i nasza wygrana z nimi była sensacją. Później niestety Wisła, jako że miała sporą przewagę punktową i pewny tytuł, wyszła drugim składem, przegrała i ostatecznie zajęliśmy trzecie miejsce. Ale w tamtych czasach było to dużym sukcesem juniorów Legii.

Już wtedy Legia grała sporo meczów z zagranicznymi drużynami i to procentowało.
- Legia zwykle na wiosnę wyjeżdżała wówczas na turniej do Francji, do Antibes na riwierze francuskiej. W wyjeździe przeszkodził mi niestety dyrektor mojej szkoły. To był taki turniej pod koniec sezonu ligowego. Trener Maleszewski powołał mnie do drużyny, żebym pojechał na ten turniej w 1968 roku. Gdybym wtedy wszedł do drużyny, to uczestniczyłbym pewnie w zdobyciu przez drużynę Legii mistrzostwa Polski... ale nastąpiło to dopiero rok później. Dyrektor mojej szkoły nie zgodził się na mój wyjazd na początku kwietnia, bo byłem wtedy przed maturą. Przez to moje wejście do pierwszej drużyny przesunęło się o rok.

To było już po zmianie trenera w Legii?
- Wtedy trenerem został Stefan Majer, który zastąpił Maleszewskiego. To był znakomity trener, wychowawca znakomitych ludzi, bardzo uczciwy. To był naprawdę sprawiedliwy człowiek - potrafił dobrze ocenić zawodnika. Wcześniej Stefan Majer prowadził w Legii drużynę juniorów, a Maleszewski wprowadzał kolejnych wychowanków. Wychowankom Legii było jednak bardzo trudno, bo w tym czasie mnóstwo ludzi przychodziło do wojska, a były 3 drużyny w Polsce, które mogły zapewnić dwuletni pobyt w wojsku - Śląsk, Legia i Lublinianka. Na tamte czasy Lublinianka była również bardzo silnym zespołem, zresztą wówczas w najwyższej lidze występowały dwa kluby z tego miasta, oprócz Lublinianki, także Start Lublin.

Jak wyglądały Pana początki w pierwszym zespole?
- W sezonie 1969/70 załapałem się do pierwszego składu. Do gry wychodziłem mało, nie byłem jakimś wiodącym zawodnikiem, ale wychodziłem na zmiany, w drugiej drużynie byłem mocnym punktem.

Niedługo po tym, jak wszedł Pan do pierwszej drużyny, miał miejsce feralny wyjazd do Włoch.
- To było w lutym 1971 roku, gdy graliśmy w Pucharze Zdobywców Pucharów. Wtedy był głośny wyjazd do Neapolu, gdzie nas mocno przetrzebili. Wtedy wyjęto z Legii kilka osób na parę lat. Niektórzy koledzy z drużyny zostali przez to wyeliminowani, mieli także sprawy karne. W podobnym czasie problemy na lotnisku mieli także piłkarze Legii. To były czasy głębokiej komuny. Jak się kupowało pieniądze od cinkciarzy, a wiadomo, że nie można było inaczej, to później oni często donosili służbom - komu i ile sprzedali. Po przyjeździe w pociągu mocno nas przetrzepali i paru naprawdę świetnych koszykarzy odpadło, m.in. Włodek Trams. Dla mnie to był największy talent w polskiej koszykówce w tamtym okresie. To co wyprawiali na boisku Trams i Wichowski, to było coś na miarę dzisiejszych sztuczek w NBA. Oni porozumiewali się bez słów i po ich zagraniach ręce same składały się do oklasków.

Oprócz meczów ligowych i pucharowych, graliście wówczas bardzo dużo spotkań.
- Były turnieje przygotowawcze o Puchar Wyzwolenia Warszawy, graliśmy też mecze w hali Gwardii, bo nasza hala często była za mała. Brakowało miejsca do tego stopnia, że na meczach w naszej hali ludzie stali przy samych liniach, a wielu i tak się nie mieściło. Co roku jeździliśmy m.in. na turniej organizowany przez Żalgiris w Kownie. Później oni przyjeżdżali do nas na turniej Wojska Polskiego - ten odbywał się tuż przed rozpoczęciem sezonu, na jesieni.

Sporą niespodzianką była także Wasza wygrana z reprezentacją Kuby.
- Graliśmy z nimi na turnieju w Bukareszcie i rzeczywiście zwyciężyliśmy. Oni przyjechali wtedy do Europy przygotowywać się do Mistrzostw Świata i na tym turnieju bardzo sensacyjnie pokonaliśmy ich reprezentację.

Gdzie jeździliście na obozy przygotowawcze?
- Obozy w Zakopanem mieliśmy latem i zimą. Jeden taki obóz w Zakopanem zimą, na przełomie 1971 i 72 roku, kiedy była przerwa w lidze, bardzo dobrze pamiętam, bo wtedy właśnie złapałem kontuzję. To był czas kiedy już wychodziłem w pierwszej piątce Legii. Jedną nogę wsadzono mi w gips, druga była skręcona. Później za mnie wszedł Paweł Lewandowski, który wcześniej był moim zmiennikiem. Wtedy Paweł na dobre wszedł do pierwszej piątki, a w kolejnych latach był czołowym zawodnikiem Legii.

Latem bywaliśmy w Kirach, gdzie regularnie biegaliśmy po górach. Na przykład przed obiadem biegaliśmy na Czerwone Wierchy i z powrotem. Jak mieszkaliśmy w Kirach, to hala była na Groniku i tam wtedy trenowaliśmy. Kilka razy byliśmy też na obozach w Zakopanem w COS-ie.

Niedługo później skończył Pan grać w koszykówkę.
- Skończyłem grać w 1972 roku. Większość ludzi w Legii wtedy studiowało, bo wtedy nie było kontraktów. Korzyścią z gry w Legii były na pewno wyjazdy zagraniczne. Muszę przyznać, tego mi nikt nie zabierze, dzięki Legii zjeździłem w tamtych czasach prawie całą Europę.

Chciałem się dostać na studia i uczyłem się do egzaminów w czerwcu. Niestety dwa razy nie udało mi się. Więc doszedłem do wniosku, że "odwalę" wojsko, co zapewniała Legia. Już w 1972 roku jak była runda wiosenna, w zasadzie nie grałem. Jeszcze zacząłem przygotowania do kolejnego sezonu, ale ostatecznie zakończyłem grę, odszedłem z wojska.

Głównie przez kontuzję, tak?
- Po kontuzji nie doszedłem do formy, którą miałem na przełomie 1971/72 roku. I tak fajna przygoda w Legii zakończyła się. Pozostały miłe wspomnienia. Fajni ludzie weszli wtedy i trochę wcześniej do drużyny: Jacek Dolczewski, Grzegorz Korcz, Waldemar Kozak. Legię zaczął wtedy prowadzić Andrzej Pstrokoński. Nie miałem z nim konfliktu, ale uważałem, że nawet po okresie mojego pauzowania w sezonie 1971/72, zasługiwałem na to, żeby wychodzić częściej w drużynie.

Jak wyglądało Pańskie pożegnanie z Legią?
- Rozstaliśmy się może nie jakoś brutalnie, ale chciałem pokazać, że doceniam swoją wartość, mimo że ktoś inny jej nie doceniał. Przy okazji ostatniego meczu przygotowawczego do sezonu powiedziałem kapitanowi drużyny, Ryszardowi Żurkowi o tym, że odchodzę. Ceniłem Andrzeja Pstrokońskiego i cenię jako zawodnika. To był znakomity zawodnik, mimo że dzieliła nas duża różnica wieku; także kolega, ale mimo wszystko jako trener miał prawo mieć swoich faworytów. Ja czułem się niedoceniony. Chciałem zwrócić uwagę moim demonstracyjnym odejściem, przez co nie doczekałem się oficjalnego pożegnania z drużyną. Wtedy zwykle na koniec jednego sezonu czy na początku nowego oficjalnie żegnano tych, którzy odchodzili z zespołu.

Jaki był Pański pierwszy sukces w koszykówce?
- Pierwszy sukces osiągnąłem w 1967 roku. Wtedy w mistrzostwach Warszawy moje technikum mechaniczne nr 1 z Wiśniowej zwyciężyło, co było wielką niespodzianką, bowiem rok w rok w tamtych czasach zwyciężało LO im. Reytana. Te rozgrywki były wtedy bardzo mocne, a dla samych szkół to była duża nobilitacja zwyciężyć w zawodach.

W Legii zaczynał Pan jednak od drużyn młodzieżowych.
- W drużynie juniorów wychodziłem zawsze w pierwszej piątce i z tej drużyny z mojego rocznika 1949 byłem jedynym zawodnikiem, który awansował do pierwszej drużyny. Równolegle ze mną wszedł Zbyszek Andrzejewski, ale on był dwa lata ode mnie młodszy, z innego, kolejnego naboru. Później Paweł Lewandowski, Adam Wielgosz, mocno faworyzowany przez pana Władysława Pawlaka, z pełnym szacunkiem dla Ś.P. Pawlaka - świetnego zawodnika, dobrego trenera, który rzeczywiście nieźle szkolił.

W 1967 roku grał pan w dwóch drużynach juniorskich Legii, a także w drugim zespole seniorów.
- Było tak, że grałem w pierwszej drużynie juniorów, ponadto grałem w drugiej drużynie Legii w tzw. lidze okręgowej. Jak przyszedł do Legii Edek Jurkiewicz, to razem graliśmy właśnie w lidze okręgowej. On już wtedy trenował z pierwszą drużynę, ale jeszcze nie był na tyle silny, żeby tam grać i jeździł np. z nami na mecze do Żyrardowa, itp. To był fantastyczny zawodnik. Rękę to miał taką, że jak chwycił przy przywitaniu, to palcami za przedramię łapał. Był bardzo pracowity facet i to zostało mu wynagrodzone. Później grał w reprezentacji Polski, na Olimpiadzie, w mistrzostwach Europy. Latem, między sezonami, potrafił siedzieć na kortach Legii przez 6-7 godzin i non-stop rzucać do kosza.

Często trenowaliście na świeżym powietrzu?
- O ile mecze rozgrywaliśmy w hali, to latem czy wiosną, kiedy było cieplej, bardzo często trenowaliśmy właśnie na kortach Legii. Wtedy były tam 3-4 boiska do koszykówki. Tam właśnie najczęściej toczyło się życie siatkarzy i koszykarzy. Tak było do jesieni, kiedy rozpoczynały się rozgrywki ligowe.

Jak wyglądały tamte tereny?
- Tam był budynek - pawilon, który pełnił funkcję ośrodka sportowego, stoi zresztą do dzisiaj, mieści się w nim sekcja strzelecka. Ludzie, którzy byli powoływani do wojska tam właśnie mieszkali. Był jeszcze pod trybunami kortów tenisowych hotel, ale on był dla wybranych - np. dla kadry olimpijskiej. Kiedy do Legii przyszedł Tadeusz Nowak, czyli popularny "Ferrari", czy "Czacha", jak go nazywali, Jacek Niedźwiecki (tenis) - oni mieli trochę lepsze warunki. Pozostali mieli spartańskie warunki - łóżka wojskowe itd. W tym okresie kiedy ja byłem w wojsku w Legii trenowali wspaniali zawodnicy różnych dyscyplin sportowych: Stasiu Szozda (kolarz), który na IO w Monachium wywalczył medal, hokeiści Migacz, Słowakiewicz, Ruchała (także późniejsi olimpijczycy).

Wspomniał Pan, że wychowankom Legii było bardzo trudno. Dlaczego?
- Wychowankom było ciężko przebić się, bo przychodziło dużo dobrych zawodników, którzy chcieli tu grać. Legia wtedy była niesamowitą siłą w wielu dyscyplinach. Wychowanek musiał dać z siebie trochę więcej niż osoba przychodząca z zewnątrz, bo wiadomo było, że jak kogoś powoływało się do wojska, to on musiał grać. Legia tym lepszym oferowała etat w wojsku, po skończeniu zasadniczej służby, a tym samym stabilizację życiową czy mieszkanie.

Pan nie miał propozycji zostania zawodowym żołnierzem?
- Ja nie chciałem. Zawodowe wojsko w ogóle mnie nie interesowało. Być może, że gdybym nie miał tej kontuzji, która wykluczyła mnie z gry na pół roku, zostałbym dłużej w klubie, bo koszykówka to było coś, co mnie ciągnęło. Ale wojsko zawodowe nie. Po tym jak skończyłem z koszykówką, zająłem się swoimi sprawami zawodowymi, skończyłem studia na Politechnice Warszawskiej i przez wiele lat pracowałem jako projektant, co czynię zresztą do dzisiaj. Później już nie chodziłem na mecze koszykówki. Może ten uraz, który był spowodowany moim zbyt ambicjonalnym odejściem, spowodował, że nie chodziłem na mecze? Utrzymywałem jednak kontakty z kolegami - m.in. Pawłem Lewandowskim.

Tak zupełnie odciął się pan od koszykówki?
- Po jakimś czasie koledzy, którzy grali sobie zupełnie amatorsko w koszykówkę, namówili mnie, bym zagrał z nimi. Skończyło się tym, że zerwałem ścięgno Achillesa i przez to miałem półroczną przerwę - musiałem skupić się na rehabilitacji, by móc normalnie chodzić. Później już w koszykówkę się nie bawiłem, amatorsko grywałem w tenisa. A teraz moją pasją są narty i żagle, te dwa sporty pochłaniają mnie od 15 lat. Ze sportu zostało mi mnóstwo wspomnień, wspomnienia z wyjazdów zagranicznych.

Wspomnienia zostały, ale dobrych pieniędzy nie dało się wtedy w sporcie zarobić?
- Wtedy nie było pieniędzy ze sportu. Dieta na wyjazd zagraniczny wynosiła 2 dolary. Te dwa dolary były wypłacane już za granicą jako tzw. kieszonkowe. Nie było kontraktów, ew. jak ktoś studiował mógł dostać stypendium, jak Boguś Piltz czy Janusz Olejnik. Ja wszedłem do drużyny niejako na miejsce Olejnika, po którym przejąłem nawet koszulkę z numerem 15. Wielką ambicją było wtedy reprezentować klub, Legię, wejść do pierwszej drużyny.

Jak wyglądała pomoc klubu przy Pańskiej pierwszej kontuzji?
- W Legii była przychodnia sportowo-lekarska, w klubie byli bardzo dobrzy lekarze. Akurat kontuzja przytrafiła mi się w Zakopanem. Na pewno inne były technologie i środki do rehabilitacji, ale najważniejsze, że człowiek nie był zdany sam na siebie. Zabiegi rehabilitacyjne, naświetlania, masaże - to wszystko zapewniała Legia. Latem treningi na kortach Legii przy skrzyżowaniu Czerniakowskiej i Łazienkowskiej dawały tę możliwość, że po treningu można było iść na basen.

Kiedyś zawodnicy różnych sekcji Legii trzymali się razem.
- Wtedy była ponadto świetna integracja pomiędzy sekcjami. Co prawda nie zawsze był czas chodzić na mecze, ale widywaliśmy się bardzo często. Na przykład zimą piłkarze trenowali w naszej hali przy ulicy 29 Listopada. Mieliśmy dzięki temu częste kontakty, powstawały przyjaźnie. Spotykaliśmy się też na stołówce Legii pod trybunami. Bardzo miło wspominam świetnego bramkarza Legii, Władysława Grotyńskiego. Słynny w całym mieście był jego czerwony Mustang, jak Władek jechał po Warszawie, to w tamtych czasach jeszcze milicja salutowała. Chociaż przypisywano mu cechy łobuzerskie, ale to byli ludzie z honorem i klasą. Bardzo mi szkoda np. Włodka Tramsa. To znakomity chłopak.

Rozmawiał Marcin Bodziachowski

CDN

Poprzednie teksty historyczne znajdziecie w dziale Historia.



Michał Romanowski




Drużyna juniorów Legii w 1967 roku – III miejsce w Mistrzostwach Polski Juniorów 1968 r. Stoją od lewej: Marek Krzyżanowski, Konrad Woźniak, Andrzej Warmiński, Zbigniew Andrzejewski, Marcin Milecki, Henryk Demzała, trener Stefan Majer, Andrzej Jarosz. Poniżej: Marek Maleszewski, Tomasz Storożyński, Jacek Korczak, Lech Krajewski, Michał Romanowski


Drużyna juniorów Legii w 1968 roku. Stoją od lewej: Grzegorz Świerczyński, Henryk Demzała, Grzegorz Ekiert, Zbigniew Andrzejewski, Piotr Kiszkiel, Andrzej Jarosz, Andrzej Warmiński. Poniżej: Michał Romanowski, Jacek Korczak, Marcin Milecki, Marek Krzyzanowski. Z piłką: Lech Krajewski.



Pierwsza piątka, od lewej: Michał Romanowski, Marcin Milecki, Zbigniew Andrzejewski, Andrzej Jarosz, Marek Krzyżanowski


Bukareszt 1970. Stoją od lewej: Stanisław Olejniczak, Mirosław Kuczyński, Bogusław Piltz, Tomasz Tybinkowski, Jacek Dolczewski, Ryszard Żurek, Włodzimierz Trams, Henryk Filipiak, Zbigniew Andrzejewski, Paweł Lewandowski, Michał Romanowski


Legia Warszawa - zdobywcy Pucharu Polski 1970. Rząd górny od lewej: Tomasz Storożyński, Marek Krzyżanowski, Zbigniew Andrzejewski, Włodzimierz Trams, Henryk Filipiak, Andrzej Pstrokoński. Rząd dolny od lewej: Mirosław Kuczyński, Michał Romanowski, Bogusław Piltz, Ryszard Żurek, Tomasz Tybinkowski


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.