Skromna zaliczka
Legia Warszawa wygrała z Dritą Gnjilane 2-0 po golach Blaza Kramera oraz Marca Guala i jest już o krok od awansu do fazy zasadniczej Ligi Konferencji. Legioniści przez większość część spotkania grali w przewadze po czerwonej kartce dla jednego z obrońców kosowskiej drużyny. Goście nie mieli tego wieczoru niemal nic do powiedzenia. Można nawet żałować, że zwycięstwo "Wojskowych" było tak niskie.
Po raz pierwszy groźnie w polu karnym Drity było w 9. minucie gry. Wtedy to piłka spadła pod nogi Claude Goncalvesa, który został jednak w ostatnim momencie zablokowany. Niebawem bramkarz gości zmuszony był już do interwencji. Z dystansu lewą nogą huknął Paweł Wszołek, ale piłkarz Legii trafił dokładnie w to miejsce, gdzie stał Faton Maloku. Gospodarze mieli prosty pomysł na przełamanie głęboko cofniętej defensywy zespołu z Kosowa. Rozwiązaniem na to miały być uderzenie z dystansu. Nieco kwadrans po starcie gry swojego szczęścia spróbował Rafał Augustyniak. Bramkarz Drity tym razem spokojnie złapał lecącą piłkę. Legioniści z minuty na minuty osiągali coraz większą przewagę. Drita skupiała się przede wszystkim na zabezpieczaniu dostępu do własnej bramki i stwarzaniu groźnych kontr. W 30. minucie dobre prostopadłe podanie do wychodzącego na czystą pozycję Migouela Alfareli, który został powalony przez Hasana Gomdę. Sędzia początkowo pokazał obrońcy żółtą kartkę, ale po wideoweryfikacji VAR zmienił swoją decyzję i wyrzucił Ghańczyka z boiska. Od tej pory legioniści grali jednego zawodnika więcej, co dawało ogromne nadzieje na strzelone gole.
Wkrótce Legia miała dwie dobre okazje do strzelenia gola. Najpierw po wrzutce od Artura Jędrzejczyka główkował Rafał Augustyniak. Bramkarz Drity udanie sparował futbolówkę poza linię końcową. Za moment bardzo podobna sytuacja. Tym razem po dośrodkowaniu ze skrzydła walkę w powietrzu wygrał Blaz Kramer. Słoweńcowi zabrakło przede wszystkim siły, aby móc zaskoczyć Maloku. Golkiper kosowskiego zespołu wyszedł w górę i spokojnie interweniował. Pierwsza polowa zakończyła się bezbramkowym remisie, co na Łazienkowskiej przyjęto sowitą porcją gwizdów. Nic jednak dziwnego. Remis z grającą w dziesiątkę drużyną z Kosowa z całą pewnością był sporym rozczarowaniem.
fot. Mishka / Legionisci.com
Na drugą połowę Legia wyszła bez zmian w składzie. Trener Feio ufał piłkarzom z wyjściowej jedenastki na tyle, że postanowił każdemu z nich dać szansę w drugiej odsłonie. W 52. minucie było o krok od wyjścia przez Legią na prowadzenie. Luquinhas wpadł w pole karne przyjezdnych, spróbował płaskiego strzału w kierunku dalszego słupka, gdzie w ostatnim momencie niebezpieczeństwo zażegnali defensorzy. Rywale wybili piłkę niemal z linii bramkowej. Kilka minut potem Legii wreszcie udało się dopiąć swego! Świetna akcja na skrzydle Wszołka, który zacentrował wprost na głowę niepokrytego Kramera. Słoweniec z bliskiej odległości nie miał żadnych problemów, aby wprawić w euforię stadion przy ulicy Łazienkowskiej. Po godzinie gry napastnik "Wojskowych" znów był bliski szczęścia. Tym razem był jednak nieco spóźniony do mocnego podania od Rubena Vinagre'a.
W 66. minucie Vinagre mógł wpisać się na listę strzelców. Portugalski pomocnik mocno kopnął piłkę zza pola karnego, lecz golkiper Drity instynktownie zdołał odbić ją przed siebie. Legia robiła wiele, aby podwyższyć prowadzenie. Stołeczny zespół musiał wypracować sobie lepszą zaliczkę przed wyjazdem na trudny teren do Kosowa. Wobec tego Feio dokonywał coraz to kolejnych zmian w ofensywie. W ciągu meczu na boisku pojawili się m.in. Tomas Pekhart, Marc Gual czy Ryoya Morishita. 20 minut przed końcem regulaminowego czasu gry ponownie szczęścia spróbował aktywny tego wieczoru Vinagre. Uderzenie zawodnika z większej odległości wyłapał jednak bramkarz Drity.
Legia cały czas dążyła do podwyższenia prowadzenia. Ta sztuka wreszcie udała się jej w 83. minucie! Świetnie prostopadłe podanie Sergio Barcii do Morishity, ten idealnie wypatrzył Marca Guala, który z bliska strzelił gola. Ostatnie minuty to jeszcze bardziej zmasowane ataki gospodarzy. Trzy minuty przed końcem mogło być już 3-0. Niestety, najpierw źle w dobrej sytuacji piłkę przyjął Pekhart, a za moment w poprzeczkę trafił Bartosz Kapustka. Do ostatniego gwizdka sędziego wynik nie uległ już zmianie. Wygrana 2-0 na pewno jest wynikiem dobrym, jednak biorąc pod uwagę rangę przeciwnika i fakt, że grał on ponad godzinę w osłabieniu, to na pewno można było pokusić się o nawet bardziej okazałe zwycięstwo.