Fatalna seria
Legia Warszawa zanotowała w niedzielę trzecią porażkę z rzędu. Tym razem stołeczny zespół musiał uznać wyższość Zagłębia Lubin. Gracze prowadzeni przez Leszka Ojrzyńskiego wygrali u siebie 3-1.
Pierwszy celny strzał zobaczyliśmy w 7. minucie gry, ale to niestety gospodarze byli wtedy stroną atakującą. Marcel Reguła dostał podanie na prawej stronie boiska, skąd spróbował mocnego uderzenia prawą nogą. Kacper Tobiasz był jednak dobrze ustawiony i zdołał odbić piłkę przed siebie. Z początku ataki legionistów były bardzo niemrawe. Wydawało się, że jest to kolejny mecz, kiedy piłkarze stołecznego klubu będą mieli problemy z przedostaniem się przez defensywę przeciwników. Zagłębie z kolei spokojnie realizowało swój plan taktyczny, którym była szybka gra z kontry. Po jednej z nich osiągnęli oni to, czego dążyli, czyli wyszli nieco niespodziewanie na prowadzenie. Największy udział przy golu dla lubińskiego klubu miał jednak Kamil Piątkowski. Obrońca, który tego dnia rozgrywał pierwszy mecz po powrocie po kontuzji, niefortunnie interweniował po dośrodkowaniu z lewej strony i kompletnie zaskoczył Tobiasza. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Zagłębie wyszło na prowadzenie zasłużenie.
Stracony gol był zimnym prysznicem dla piłkarzy Legii. Nie zmieniło to jednak niestety obrazu gry. Przyjezdni cały czas byli stroną słabszą od gospodarzy. Czas uciekał i pierwsza połowa wielkimi krokami zbliżają się do końca. Statystyki "Wojskowych" były jednak nieubłagane - zero celnych uderzeń najlepiej oddaje dyspozycję "Wojskowych" tego wieczoru.
W 45. minucie kolejna groźna akcja Zagłębia. Z prawej strony w pole karne dośrodkował Reguła, a Tobiasz wypiąstkował na tyle źle, że wprost pod nogi przeciwnika. Mateusz Dziewiatowski nie myślał zbyt długo i od razu z powietrza kopnął piłkę, a tę zmierzającą do pustej bramki ręką odbił Piątkowski. Arbiter początkowo dopatrzył się we wcześniejszej akcji pozycji spalonej u jednego z gospodarzy, co było zbawienne dla Legii, ale za moment skorygował swoją decyzję. Wyrzucił Piątkowskiego z boiska i przyznał Zagłębiu rzut karny. Do wykonania "jedenastki" podszedł Leonardo Rocha i pewnie pokonał golkipera Legii. Tym samym przed zejściem do szatni na przerwę legioniści otrzymali dwa potężne ciosy - stracili nie tylko gola, ale i swojego zawodnika.

Na drugą połowę Legia wyszła z jedną zmianą. Bartosza Kapustkę zastąpił Radovan Pankov. Goście starali się również atakować zdecydowanie odważniej, co przyniosło skutek w 54. minucie. Po wrzutce ze skrzydła niepilnowany przed bramką Zagłębia był Kacper Urbański, który uderzył lecącą futbolówkę głową. Pomocnik miał sporo szczęścia, bo piłka najpewniej przeleciałaby obok słupka, gdyby nie Kajetan Szmyt. Pomocnik stanął w takim miejscu, że znalazł się centralnie na linii strzału. Ostatecznie piłka odbiła się od niego i wpadła do siatki. Tym samym Legia strzeliła gola, chociaż nie oddała tego dnia jeszcze ani jednego celnego uderzenia.
Po godzinie gry ponownie z dobrej strony pokazał się Noah Weisshaupt. Pomocnik przyjął podanie na prawej stronie, dograł do Damiana Szymańskiego, który wyraźnie przestrzelił. Środkowy pomocnik był niepilnowany, a mimo to wyjątkowo się nie popisał. Za moment swój zespół uratował z kolei Pankov. Defensor był w dobrym miejscu o dobrym czasie, dzięki czemu wybił piłkę tuż sprzed bramki Legii. W 71. minucie byliśmy świadkami kluczowej sytuacji nie tylko drugiej połowy, ale i całego meczu. Wtedy to do remisu powinien doprowadził Mileta Rajović. Napastnik był zaledwie kilka metrów od bramki, a mimo to z jego próbą fantastycznie poradził sobie Dominik Hładun. Były piłkarz stołecznego klubu ofiarnie interweniował jeszcze przy dobitce, przez co nabawił się kontuzji. Za moment na boisku musiał zmienić go doświadczony Jasmin Burić.
Ostatnie dziesięć minut regulaminowego czasu gry, to ataki Zagłębia, które szukało decydującego rozstrzygnięcia. W 82. minucie po szybkiej kontrze bliski szczęścia był Szmyt, lecz z bliskiej odległości wyraźnie chybił. Potem swoją okazję miał również jeden z gospodarzy, jednak na całe szczęście został w ostatnim momencie zablokowany. W doliczonym czasie gry losy rywalizacji rozstrzygnął Jakub Sypek, który z pięciu metrów wykończył podanie ze skrzydła.













