Gra lepsza niż wynik...
Do Wronek legioniści jechali w roli faworyta. Lider rozgrywek miał za zadanie co najmniej zremisować z Amiką. Z drużyną pojechali niedawni rekonwalescenci : Szala, Wróblewski oraz Piekarski. Amica osłabiona brakiem Kukiełki i Sokołowskiego zapowiadała walkę do ostatniego gwizdka. Dokładnie o 19:00 rozpoczęły się niezwykle ważne zawody dla obu ekip.
Broniąca fotela lidera Legia bardzo mocno przycisnęła. Efekty przyszły już w 3 minucie. Kucharski podał w tempo do Czereszewskiego a ten bez problemu posłał piłkę obok Szamotulskiego. Liniowy orzekł jednak, że „Czereś” był na spalonym – dopiero powtórki pokazały jak bardzo się mylił... To była poważna pomyłka sędziego nr.1. Legia atakowała bez opamiętania. Gdy tylko gospodarze chcieli wyjść z atakiem, to jeszcze na własnej połowie byli (czasem bezpardonowo) zatrzymywani. Goście grali wspaniale w środku pola. Kwintet : Vuković, Magiera, Kucharski, Kiełbowicz oraz Sokołowski, spisywał się bez zarzutu. Szybkie akcje Legii potwierdzały tylko jej aspiracje do mistrzowskiej korony. Aktualnie bezdyskusyjnie najlepiej grająca drużyna w naszej lidze. Zarówno obrona, pomoc jak i atak spełniają wszystkie powierzone im zadania. Bułgar Stanew nie miał specjalnie czym się wykazać, bowiem Amica nie oddała ani jednego celnego strzału w pierwszej połowie... W 40 minucie sędzia popełnił błąd nr. 2. Tym razem po, drugim w całym meczu (!), faulu drugi żółty kartonik ujrzał Jacek Magiera. Co do tego, że faul był nie ma wątpliwości. Nie było to jednak zagranie brutalne i wyrzucanie zawodnika z tego powodu z boiska jest co najmniej śmieszne (mniej dla kibiców Legii)... Mimo przewagi liczebnej Amica nadal nie potrafiła wyjść z własnej połowy. Do przerwy widniał więc wynik bezbramkowy.
W przerwie Dragomir Okuka dokonał jednej zmiany – za Sylwka Czereszewskiego pojawił się Adam Majewski. W perspektywie czasu zmiana ta nie okazała się chyba zbyt trafna...
Druga część meczu to już nieco inny obraz gry. W prawdzie Legia z początku lekko naciskała, ale nie mogła sobie już pozwolić na głupie straty piłki. Goście grali bardzo mądrze i skutecznie w defensywie, a od czasu do czasu wyprowadzali groźne kontry. Właśnie po jednej z nich Tomasz Kiełbowicz znalazł się w dogodnej sytuacji przed „Szamo”. Jednak zamiast odgrywać do lepiej ustawionego Kucharskiego zdecydował się na niecelny strzał. Później do głosu doszła Amica. Groźnie strzelali Dembiński i Gęsior. Jednak najwięcej zamętu siał Tomasz Dawidowski, który chyba tylko czekał aż ktoś go dotknie w polu karnym... Tak się jednak nie stało. Gdy Legia została nieco przyciśnięta, trener Okuka zdecydował się na wprowadzenie Bartka Karwana. Była to raczej słuszna zmiana. Karwan wprowadził nieco ożywienia po prawej stronie, gdzie ciężko go było upilnować.
Legia osiągnęła niewielką przewagę, ale wyraźnie nie rzucała się do ataku. Bradzo mądrze rozprowadzali piłkę pomocnicy warszawscy. W ostatniej minucie za zmęczonego Vukovica (kolejny dobry występ) wszedł jego rodak Stanko Svitlica. Do końca meczu Legia bardzo mądrze przetrzymywała piłkę z dala od własnej bramki, aż sędzia zagwizdał po raz ostatni.
Nie był to może porywający mecz, ale plan „minimum” został wykonany. Przy odrobinie obiektywizmu sędziów mogliśmy nawet wygrać to spotkanie. Pierwsza połowa pokazała nam jednak, że mamy drużynę godną sięgnięcia po tytuł mistrzowski! Oby tak dalej, nie oglądamy się na innych, za tydzień przyjeżdża Pogoń!
Autor: Michał Szmitkowski