Koniec pewnej epoki...
Legia musiała dzisiejsze spotkanie z Ruchem Chorzów wygrać. Podobnie dla gości liczyło się tylko zwycięstwo. Spotkanie zakończyło się podziałem punktów i jest to najgorsze rozwiązanie dla obu ekip. Legioniści praktycznie stracili szansę na grę w pucharach i wygląda na to, że w przyszłym sezonie nasz kraj w pucharze UEFA reprezentować będą drużyny z Grodziska i Katowic. O wiele gorzej sytuacja przedstawia się w obozie Ruchu. Chorzowianie są już niemal pewnym spadkowiczem, a dzisiejszy remis tylko pogorszył sprawę (bezpośredni rywal Ruchu - Garbarnia - wygrała spotkanie w Szczecinie). Do meczu obie ekipy przystępowały bez większych osłabień. Zabrakło po jednym podstawowym zawodniku (w Legii Surmy, a w Ruchu Śrutwy). Przed meczem podjęto decyzję, że w bramce "wojskowych" zagra jednak narzekący na ból mięśnia przywodziciela Artur Boruc.
Spotkanie rozpoczeło się od szybkich ataków Legii. Groźnie z dystansu strzelał Kiełbowicz, ale niestety bramka nie padła. Potem nastąpiła cała seria niewykorzystanych sytuacji przez zespół Legii. Najpierw Marek Saganowski mógł dwa razy głową pokonać Marka Matuszka. Sam bramkarz gości wie tylko jak obronił te strzały. Następnie świetne sutuacje marnował Svitlica, któremu ładnie dogrywali Vukovic i Kucharski. Legia zaczynała powoli oddawać pole Ruchowi, który był coraz groźniejszy. Co ciekawe, to goście zaczęli grać atak pozycyjny, a legioniści tylko biernie przyglądali się poczynaniom dobrze dysponowanych podopiecznych Piotra Mandrysza. W 33. minucie, po kolejnym fatalnym błędzie obrony Legii, gola w zamieszaniu podbramkowym zdobył Cecot. Od tej chwili Legia nieco ambitniej zaatakowała, ale nadal były to marne próby. Zawodził szczególnie Kucharski. Najwyraźniej "Kucharzowi" brak już "pary" i powinien udać się na piłkarską emeryturę. Przypuszczalnie niejeden z chłopców od podawania piłek potrafi lepiej przyjąć piłkę albo oddać skuteczny strzał...
Jednak jeśli Kucharskiemu nie udało się zepsuć akcji, to robił to za niego Majewski. Gdy w drugiej odsłonie obaj ci piłkarze opuszczali murawę dało się słyszeć z kilku sektorów gromkie "hurrraa"... Pierwsza połowa zakończyła się jednobramkowym prowadzeniem gości.
W drugiej części meczu było już nieco lepiej z grą gospodarzy. Szybki rajd Sokołowskiego prawą stroną, ładne dośrodkowanie i jest 1:1! Strzelcem Marek Saganowski. Nie minęło kilka minut, a świetnym rajdem popisał się Vuković i wywalczył dla Legii rzut karny. Ten pewnie na bramkę zamienił Stanko Svitlica (przed wykonaniem karnego bardzo brzydko zachowywali się gracze Ruchu). Było więc 2:1 i niespełna pół godziny do końca meczu. Chwilę potem kapitalnej okazji nie wykorzystał Kucharski, a mogło być już po meczu... Legia atakowała, była stroną przeważającą, ale niestety nadziała się na dwie kontry. Nie było by w tym nic strasznego, gdyby nie zastraszająca bierność w grze defensywnej warszawskiego zespołu. Gdy na 2:2 wyrównywał z woleja Gorawski, nie był w ogóle kryty. Obrońcy Legii zachowali się jak junirzy i doprowadzili do utraty bramki na własne życzenie. Podobnie było przy drugim golu. Zero reakcji na wydarzenia na boisku. Gracze Ruchu przeprowadzają akcję - legioniści tylko patrzą. Można by odnieść mylne wrażenie, że to Chorzowianie grają tak bajeczny futbol, ale prawda jest bardziej bolesna. Bierność Kiełbowicza + bierność Jarzębowskiego + bujanie w obłokach Majewskiego i Jóźwiaka = 3:2 dla Ruchu... Tym razem szczęśliwym strzelcem był Krzysztof Bizacki. Na szczęście Legii udało się wyrównać. Stało się to za sprawą podania Vukovica, które na bramkę zamienił Saganowski... 3:3 i jeszcze cień szansy na zwycięstwo... Legioniści starali się coś zmienić, atakowali, Okuka wprowadził Magierę i Wróblewskiego... Wszystko na nic... Legia zremisowała ten mecz i niemal na pewno nie zagra w przyszłym sezonie w pucharach. Skończyła się pewna epoka w historii Legii. Drużyna z mistrzowskim charakterem i takimi samymi umiejętnościami nie jest już ta sama. Legia Warszawa musi powoli zmienić to, co było rzeczywistością przez ostatnie 2 lata. Potrzeba świeżej krwi i normalnego sponsora, który da podstawy finansowe do sukcesu. Jedynie żal przyszłorocznych pucharów... Szkoda, ale dopóki piłka w grze, dopóty nie wolno tracić nadziei. Poczekajmy do wtorku...
Autor: Michał Szmitkowski