Relacja z trybun: Bez strachu
"Ten mecz jest nagrodą dla Was za te wszystkie mecze z Puszczami, Piastami, Widzewami i innymi paździerzami, na które chodzicie latami zdzierając gardła" - mówił przed meczem z Chelsea "Staruch" do legijnych fanatyków zebranych na Żylecie, a jednocześnie szczęśliwców, bo pomimo wysokich cen biletów, zainteresowanie spotkaniem było wielokrotnie większe niż liczba dostępnych wejściówek.
Dystrybucja biletów zakończyła się sporo przed meczem i nie doszło do otwartej sprzedaży. Te nabywać mogli jedynie karneciarze, posiadacze subskrypcji i osoby, które regularnie przychodzą na nasz stadion. Sam pomysł na taki sposób dystrybucji bardzo dobry, szkoda tylko, że klubowi działacze połasili się na kilkaset subskrypcji (czyli dodatkową kasę) - dając możliwość zakupienia takowej (na pół roku), przyjścia na mecz z Pogonią i następnie opcji zakupu biletu na mecz z Chelsea. W ten sposób umożliwiając przybycie na mecz potencjalnym kibicom angielskiej drużyny, by tylko zwiększyć przychody. Jedno jest pewne - bardzo niewiele biletów było odsprzedawanych (w drugim obiegu) w kosmicznych cenach. Co pokazuje, że w miarę udało się dystrybucję "uszczelnić". Czego na przykład nie można powiedzieć o dystrybucji biletów przez PZPN na sektory neutralne na finał Pucharu Polski - tam zdecydowana większość trafiła do "koników", którzy sprzedają je obecnie z wielokrotną "przebitką".
Długo trwały przepychanki z przedstawicielami angielskiego klubu dot. biletów dla kibiców Legii na mecz rewanżowy. Początkowo mieliśmy dostać ponad 2,1 tys. wejściówek, czyli minimum, o jakim mówią przepisy UEFA. Jak mogliśmy się spodziewać po cyrkach z debilami z Aston Villi, że i tutaj "przepisowo" to się nie skończy. I faktycznie, Anglicy szybko zaczęli kombinować na wszystkie możliwe sposoby, by tylko nie przekazać nam odpowiedniej liczby biletów. Targi trwały długo i przedstawiciele klubu, który przed kilkunastu laty "wystrzelił" dzięki nieczystej fortunie rosyjskiego oligarchy, woleli "poświęcić" kilkaset biletów dla swoich kibiców, którzy przylecieli do Polski, by tylko ograniczyć maksymalnie bilety dla legionistów.
Mecz Legii z Chelsea do autopromocji próbował wykorzystać śmieszny klubik z Konfidenckiej - najpierw zapraszając kibiców z Londynu na swój kurnik (i kilkanaście osób z Chelsea faktycznie na mecz przyszło), a następnie życząc Legii i Jagiellonii powodzenia, przy okazji wypisując same bzdury.
Zgodnie z apelem Nieznanych Sprawców, fani wypełnili stadion ze sporym wyprzedzeniem i już w trakcie rozgrzewki nastąpiło "gorące" powitanie grajków z Premier League. Warto dodać, że w nocy przed meczem angielskie gwiazdy zostały obudzone przez odpalone pod ich hotelem fajerwerki. "F... you Chelsea, f... you" - niosło się w kierunku przyjezdnych. Drogi prowadzące na stadion były usłane niezliczonymi ilościami policjantów - życiowi nieudacznicy na każdym kroku szukali okazji by poprawić sobie statystyki.
Angielscy kibice przybyli na stadion w 742 osoby (zasiedli na górnej kondygnacji, na dole miejsca zajęło tylko kilku niepełnosprawnych) z typowo brytyjskim oflagowaniem - niewielkimi flagami w ilościach hurtowych (ok. 15 szt.). Wśród nich widać było flagi FC z Bułgarii, Czech, czy wynalazki z Górnego Śląska ("True Blues Poland Górny Śląsk"). Ich doping prowadzony był w stylu takim, w jakim dopinguje się na Stamford Bridge, czyli jeden okrzyk na kilka minut, a potem delektowanie się piłkarską ucztą.
Na meczu zanotowaliśmy jedną z najwyższych - przynajmniej oficjalnych frekwencji na naszym stadionie. Spotkanie obejrzało 29 055 widzów, a należy dodać, że były małe bufory przy sektorze gości (mecz zakwalifikowany jako impreza masowa... podwyższonego ryzyka), a i przyjezdni nie wypełnili klatki nawet w połowie. W takich przypadkach maksymalna dopuszczalna liczba widzów wynosi 29 275 os. Więcej osób w ostatniej dekadzie było tylko na meczach z Pogonią w maju 2016 r. (29381) oraz na meczu z Dundalk FC w sierpniu 2016 r. (29066). Na stadion zmierzaliśmy zdając sobie sprawę z klasy rywala, ale i nadzieją, że może jak kilkanaście miesięcy wcześniej przeciwko Aston Villi, zdołamy sprawić miłą niespodziankę.
Na Żylecie zawisły flagi naszych zgodowiczów licznie obecnych na naszych trybunach - Zagłębia ("Barra Bravas", "Nuovi Ultras"), Radomiaka i Olimpii ("100% Olimpia"). Na gnieździe pojawiła się wizytówka WFH oraz mała flaga Norwegii. Przy okazji warto dodać, że w ostatnią sobotę liczna grupa fanów Legii gościła w Sosnowcu na meczu przyjaźni Zagłębie - Olimpia.
Zanim jednak wywiesiliśmy oflagowanie, miała miejsce choreografia przygotowana przez NS-ów. Ta jak zwykle miała doskonałe przesłanie i wykonana została z dbałością o szczegóły. Podczas "Snu o Warszawie" zaprezentowana została malowana, wycinana (nieregularna) sektorówka przedstawiająca rzymskiego legionistę (z eLką) walczącego z lwem, a dokładniej trafiającego go mieczem w pysk. Ma się rozumieć w nawiązaniu do angielskiego rywala, który był zdecydowanym faworytem, a w dodatku w swoim herbie posiada lwa (trzymającego berło). Na dole rozciągnięty został wysoki transparent z hasłem przewodnim - "Fear no one" (nie bój się nikogo). Choreografię uzupełniły czerwone i zielone chorągiewki w barwach, płótna przykrywające bandy reklamowe pomiędzy kondygnacjami, a po pewnym czasie po obu stronach sektorówki zapłonęło ok. 140 rac.
Pomimo lekkiego zadymienia murawy, sędzia nie widział przeszkód do rozpoczęcia gry. Piłkarzy od pierwszych minut niósł głośny, fanatyczny doping. Oczywiście każdy z nas zdawał sobie sprawę z obecnej sytuacji sportowej, jak również różnicy klas dzielących oba zespoły... Mimo wszystko zawsze tli się jakaś nadzieja, że może to właśnie tego dnia, ukochany klub sprawi najpiękniejszą niespodziankę. Aby utrudniać rywalom maksymalnie rozwijanie skrzydeł, przy wielu ich ofensywnych akcjach, buczeliśmy, gwizdaliśmy - robiliśmy taki tumult, by jak najbardziej ich zdeprymować. "Jesteśmy z Wami, hej Legio jesteśmy z Wami" - niosło się co jakiś czas, przeplatane oczywiście z hasłem doskonale znanym przy Ł3 - "Hej Legio jazda z k...!".
Jeszcze w pierwszej części spotkania, kilkanaście minut po pierwszej prezentacji, na Żylecie zaprezentowany został drugi pokaz pirotechniczny. Tym razem na dolnej części naszej trybuny odpalone zostały świece dymne tworzące barwy Legii w asyście ogni wrocławskich. Do końca pierwszej połowy udawało się jeszcze wybronić bezbramkowy remis i do szatni piłkarze schodzili przy jak najbardziej korzystnym - szczególnie wobec przebiegu gry - wyniku. Byliśmy na trybunach świadkami tzw. obrony Częstochowy, czyli stylu jaki parę lat wcześniej był wystarczający do wygranej z Leicester, z kolei zupełnie inny zaprezentowali piłkarze Legii przeciwko Aston Villi. Patrząc jednak na obecną kadrę drużyny (za co odpowiedzialny jest również sam trener, będący częścią komitetu transferowego), nie pozostało nam nic innego jak modlić się, by nawałnica Chelsea dalej zatrzymywała się na naszych obrońcach lub na Tobiaszu.
Niestety już parę minut po wznowieniu gry po przerwie, przyjezdni zdobyli pierwszego gola, niedługo później była bramka numer dwa i nadzieje na ew. awans do półfinału znacznie zmalały. Można było zejść na ziemię, i skoncentrować się już tylko i wyłącznie na tym, co faktycznie od nas zależy - jak najlepszym wokalnym pier...ciu! I pomimo wyniku 0-2, dawaliśmy z siebie nie mniej niż kiedy rezultat był bardziej dla nas korzystny. Od 65. minuty ruszyliśmy z "Nie poddawaj się..." - na naprawdę wysokich obrotach. Później kiedy arbiter podyktował rzut karny, a następnie gdy trwała video-weryfikacja tegoż karnego, z trybun niosło się "Lalalalala F... UEFA", a następnie skandowaliśmy imię i nazwisko naszego golkipera. Kiedy nikomu nieznany grajek Chelsea podchodził do jedenastki, staraliśmy się na wszelkie możliwe sposoby (gwizdy, machanie rękami itp.) rozkojarzyć strzelca... Co przyniosło efekt - karnego obronił Tobiasz, więc mieliśmy pierwszą radość trybun tego wieczora. Filmik z tego momentu możecie obejrzeć na naszym YouTube. "Hej Legio jazda z k..." - zaintonowaliśmy natychmiast. Ale raptem kilkanaście sekund później przyjezdni strzelili trzeciego gola, właściwie przekreślając już nasze szanse na ew. korzystny wynik dwumeczu.
To co warte jest podkreślenia, że pomimo wyniku 0-3 kibice, nawet z bardziej piknikowych trybun, nie ruszyli do wyjść. Co przecież jest czymś zupełnie codziennym na trybunach w Anglii. Na Stamford Bridge np. przy stanie 1-2, połowa trybun pustoszeje jeszcze 5 minut przed końcem spotkania. Żyleta zaś kolejny raz pokazała klasę. Ostatni kwadrans to była kibicowska miazga. Odśpiewaliśmy cztery zwrotki hymnu, później było głośne "Ceeeee", a na koniec - jako wisienka na torcie - przez ostatnich kilka minut "Gdybym jeszcze raz..." śpiewane bez koszulek. Nawet końcowy gwizdek nie sprawił przerwał naszych śpiewów. Kiedy piłkarze podeszli pod naszą trybunę, dalej śpiewaliśmy swoje, a ich postawa, pomimo niekorzystnego wyniku, została nagrodzona brawami. Bo trzeba przyznać, że w Europie zaliczyliśmy jeden z najlepszych sezonów w ostatnich latach. Szkoda tylko, że na krajowym podwórku nie prezentujemy takiej dyspozycji...
Przed nami w niedzielę ligowe spotkanie z Jagiellonią, na które białostoczanie przyjadą w bardzo dobrej liczbie. Parę dni później będziemy podróżowali na rewanżowy mecz z Chelsea.
P.S. Na Żylecie wywieszone zostały transparenty "10.04.2010 - Nie zapomnimy, nie wybaczymy!" oraz "18.05, 01.06 - byle nie Trzaskowski".
Frekwencja: 29 055
Kibiców gości: 742
Flagi gości: 15
Autor: Bodziach
Legia Warszawa 0-3 Chelsea FC - Mishka i Woytek / 118 zdjęć
Legia Warszawa 0-3 Chelsea FC - Kamil Marciniak / 60 zdjęć
Legia Warszawa 0-3 Chelsea FC - Maciek Gronau / 103 zdjęcia
Legia Warszawa 0-3 Chelsea FC - Michał Wyszyński / SKLW / 94 zdjęcia
przeczytaj więcej o: Legia Warszawa doping pirotechnika oprawa Liga Konferencji relacja z trybun Chelsea FC