Analiza
Punkty po meczu rewanżowym z Chelsea
Udane zakończenie przygody; pokazali charakter; momenty; dwa bieguny; szef; pożegnanie - to najważniejsze punkty po rewanżowym meczu Legii Warszawa z Chelsea, w którym legioniści zwyciężyli 2-1.
1. Udane zakończenie przygody
Tlko niepoprawni optymiści mogli spodziewać się takiego obrotu spraw na Stamford Bridge. A już w ogóle mało kto przypuszczał, że bramki zdobędą Pekhart oraz — słusznie krytykowany za swoje ostatnie występy — Steve Kapuadi.
Trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie i przyznać, że ten mecz był idealnym zwieńczeniem naprawdę wspaniałej przygody w Lidze Konferencji w tym sezonie. Zaczęliśmy ją zwycięstwem nad walijskim zespołem, a zakończyliśmy pokonując Chelsea FC.
To jednak nie koniec osiągnięć, bo było to również pierwsze wyjazdowe zwycięstwo polskiego klubu w starciu z angielskim zespołem w europejskich pucharach. Legia przeszła do historii tym sezonem i — wspólnie z Jagiellonią — znacząco przyczyniła się do awansu Polski w rankingu UEFA. To z kolei może przynieść ogromne korzyści naszym zespołom już w przyszłym roku.
W sezonie 2026/27 aż 5 polskich drużyn zagra w europejskich pucharach, w tym dwie w eliminacjach Ligi Mistrzów. To niesamowity sukces, na który w tym sezonie zapracowały:
- Legia Warszawa – 5.250 pkt
- Jagiellonia Białystok – 5.000 pkt
- Wisła Kraków – 1.000 pkt
- Śląsk Wrocław – 0.500 pkt
2. Pokazali charakter
Obserwując pierwszy mecz z Chelsea na Łazienkowskiej, odniosłem wrażenie, że legioniści zagrali zbyt zachowawczo i momentami bez większego charakteru. Jednak na wyjeździe zobaczyłem zupełnie odmieniony zespół — i nie boję się użyć tego stwierdzenia — to była najlepsza Legia w tym sezonie.
Od pierwszej do ostatniej minuty „Wojskowi” jeździli na tyłkach, odbierali piłkę, walczyli o każdy metr boiska. Pokazali charakter, którego tak bardzo brakuje na krajowym podwórku. Bo bądźmy szczerzy — gdyby dawali chociaż 50–60% tego, co w Europie, wciąż walczylibyśmy o mistrzostwo Polski.
Drużyna wspięła się na wyżyny swoich możliwości i aż miło było patrzeć na zaangażowanie poszczególnych zawodników. Młodzi nie pękali przed gwiazdami Premier League, a starsi imponowali spokojem i doświadczeniem.
To już nie była walka Dawida z Goliatem — to było starcie dwóch równych sobie drużyn, z których to Legia chciała dominować i pokazać, że została niesłusznie skreślona po wyraźnie przegranym pierwszym meczu.
3. Momenty
Po pierwszym starciu Legii z Chelsea zarzuciłem naszym zawodnikom, że zagrali tak, iż nie zapamiętam tego spotkania — i w przyszłości w ogóle nie będę go wspominał, bo po prostu nie będzie za co. Chyba to przeczytali (śmiech!), bo wzięli sobie te słowa do serca — rewanż pozostanie mi na dłużej w pamięci. Nie tylko ze względu na bramki zdobyte przez legionistów, ale również dzięki wielu bardzo dobrym momentom — zarówno w grze defensywnej, jak i ofensywnej.
Świetnie spisywał się Oyedele, którego pojedynki w środku pola robiły ogromne wrażenie — gwiazdor gospodarzy Cole Palmer nie miał z nim łatwego życia. Znakomicie zagrał Gonçalves, bardzo aktywny w centralnej strefie (ale o nim za chwilę). Kapuadi absolutnie zneutralizował napastników Chelsea, a Kovacević rozegrał swój najlepszy mecz w barwach Legii.
Zespół trenera Feio miał swoje momenty — i potrafił je wykorzystać. Nie zawsze zdobywając w nich bramki, ale zdecydowanie zapisując się w pamięci wielu kibiców. Ogromny szacunek, bo po pierwszym spotkaniu takiej diametralnej zmiany nikt się nie spodziewał.
4. Dwa bieguny
Pochwaliłem, to teraz czas na jedno zganić — choć będzie to krytyka połowiczna. Zganić należy Rubena Vinagre, a na drugim biegunie postawić Claude Gonçalvesa.
Pierwszy z Portugalczyków od początku rundy wiosennej wyraźnie szuka swojej formy i, niestety, mam wrażenie, że już jej nie odzyska w barwach Legii przed odejściem z klubu. W czwartkowym meczu miał spore problemy w defensywie — często zapędzał się do ofensywy, co powodowało braki w ustawieniu linii obrony. Oczywiście w jego miejsce schodził Kapuadi, ale jeśli w danym momencie Oyedele ustawiony był zbyt wysoko, w środku pola robiła się luka. Chelsea właśnie tam upatrywała swoich okazji na atak na bramkę Kovacevicia.
W ofensywie również nie wnosił zbyt wiele, choć miał swój udział przy drugiej bramce - to on posłał piłkę z rzutu rożnego prosto do Goncalvesa. Z wcześniejszych zagrań zapamiętałem fatalne dośrodkowanie ze stałego fragmentu gry, które przeszło wysoko nad bramką gospodarzy. Jeśli spojrzymy na same statystyki, Vinagre utracił piłkę aż 16 razy, wygrał zaledwie 2 z 8 pojedynków, i choć zaliczył 35 celnych podań na 38.
Na drugim biegunie znalazł się Claude Gonçalves. Choć jego przygoda z Legią do tej pory nie należała do udanych, to w ostatnich meczach — zwłaszcza po wejściach z ławki — pokazywał się z dobrej strony, dając wyraźny sygnał, że zasługuje na miejsce w wyjściowym składzie. W spotkaniu z Chelsea był bezbłędny, świetnie prezentował się w środku pola, aktywnie wspierając ofensywę.
Zaliczył asystę przy bramce Kapuadiego, a także miał ogromny udział przy rzucie karnym — to on prostopadle podał do faulowanego Pekharta. Sam mógł wpisać się na listę strzelców po uderzeniu głową, ale fantastyczną interwencją popisał się Filip Jörgensen. Trzeba przyznać, że w końcówce meczu wyraźnie brakowało mu już sił, ale trudno się dziwić — był to jego pierwszy występ w wyjściowym składzie od dłuższego czasu, i to od razu w spotkaniu o takiej intensywności.
Miejmy nadzieję, że swoją dobrą dyspozycję przełoży na mecze w Ekstraklasie i finale PP.
5. Szef
Trzeba to powiedzieć wprost — Artur Jędrzejczyk to szef. Czterysta meczów w barwach Legii to nie byle co. Przed czwartkowym wieczorem tylko dwóch piłkarzy w historii klubu miało przekroczną tę granicę — śp. Lucjan Brychczy oraz Jacek Zieliński. „Jędza” zadebiutował w Legii 22 lipca 2006 roku w przegranym meczu o Superpuchar Polski z Wisłą Płock. Niedługo później zaliczył ligowy debiut i trzy spotkania w Pucharze Ekstraklasy, by następnie zbierać doświadczenie na wypożyczeniach — w Jastrzębiu-Zdroju, Ząbkach i Kielcach.
Od jego pierwszego występu z „eLką” na piersi minęło już 18 lat. Z Jędrzejczykiem bywało różnie, miał swoje wzloty i upadki, różne etapy w klubie. Doskonale pamiętam, jak nie tak dawno temu był „na siłę” wypychany z Legii. A potem wrócił, wskoczył do składu i natychmiast się odwdzięczył — świetną grą, zaangażowaniem i charakterem.
Dziś „Jędza” to człowiek-instytucja w Legii. Mam wrażenie, że to nie tylko piłkarz, który chce godnie zarobić na emeryturę. To ktoś, komu naprawdę zależy na dobru klubu. Żywa legenda.
Arturze — życzę Ci kolejnych meczów w następnym sezonie z „L” na piersi. Pomimo wieku nadal przewyższasz wielu zagranicznych „wynalazków” i zasługujesz na to, by zakończyć karierę z mistrzostwem i jeszcze jednym pucharem w rękach!
6. Pożegnanie
W pomeczowym wywiadzie Tomáš Pekhart przyznał wprost, że to jego ostatni miesiąc w Legii. Czech nie tylko wyszedł na mecz z Chelsea w pierwszym składzie, co było dla mnie zaskoczeniem, to na dodatek na ramieniu miał opaskę kapitana. Jakby tego było mało, to właśnie on wypracował pierwszą bramkę dla „Wojskowych” i przez kilkadziesiąt minut, która dawała nam nadzieję na realną walkę awans do półfinału Ligi Konferencji.
Trzeba przyznać, że mecz z londyńskim zespołem Pekhart może zaliczyć do bardzo udanych. Często świetnie zastawiał się w środku pola, odzyskiwał piłkę, walczył z silniejszymi fizycznie obrońcami i po prostu dawał drużynie ogromną wartość. Oczywiście, widać po nim, że najlepsze lata ma już za sobą, ale jego zaangażowanie i boiskowe doświadczenie były bezcenne. Należy docenić wszystko, co zrobił dla Legii w trakcie swojego pobytu w klubie.
Dzięki niemu przeżyliśmy wiele pięknych momentów, których nie zapomnimy. I jestem pewien, że po latach będziemy wspominać Tomáša z dużym sentymentem — jako skromnego, ale skutecznego napastnika, który na koniec swojej kariery w Legii pokonał Chelsea i zdobył jednego z ważniejszych goli w historii naszych europejskich występów.
Kamil Dumała