Analiza
Punkty po meczu z Jagiellonią Białystok
Znów to samo; trochę brakło szczęścia; głupie straty; Pan niewidzialny; młodzi dyrygowali; jesteśmy zawsze najlepsi - to najważniejsze punkty po niedzielnym meczu Legii Warszawa z Jagiellonią Białystok w którym legioniści przegrali 0-1.
1. Znów to samo
Legia Warszawa rozgrywa mecz z drużyną z czołówki Ekstraklasy? Śmiało można stawiać domy, że rywale zgarną jakieś punkty. To, jak legioniści punktują w starciach z najlepszymi zespołami ligi, to prawdziwy koszmar. Dwa punkty na 21 możliwych (!) – tak grają zespoły broniące się przed spadkiem, a nie te, które aspirują do gry w eliminacjach europejskich pucharów.
Legii udało się jedynie zremisować 1-1 z Jagiellonią w rundzie jesiennej oraz bezbramkowo z Pogonią Szczecin w ostatnim czasie. Ale czy powinniśmy być zaskoczeni, skoro nawet w meczach z drużynami z dolnej części tabeli – jak Puszcza Niepołomice, Śląsk Wrocław, Lechia Gdańsk czy Stal Mielec – straciliśmy już sześć punktów przez trzy remisy?
Zespół, który chce walczyć o trofea, nie może pozwalać sobie na takie straty punktowe – i to w tak głupi sposób.
Po spotkaniu z Jagiellonią znów można powiedzieć to samo: legioniści nie potrafili pokonać rywala, który – bądźmy szczerzy – był jak najbardziej do ogrania. A tymczasem mamy kolejny mecz, kolejną stratę punktów, które rzekomo są nam tak potrzebne w pogoni za trzecim miejscem w Ekstraklasie. Choć chyba już tylko ci wierzą w ten cel, którzy wciąż wierzą w Świętego Mikołaja.
2. Trochę brakło szczęścia
Trzeba przyznać, że był to jeden z lepszych meczów Legii w ostatnim czasie – a może nawet jeden z najlepszych w całej rundzie wiosennej. Legia stworzyła sobie kilkanaście dogodnych sytuacji, choć trzeba też uczciwie spojrzeć na grę ofensywnych zawodników, którzy – poza Szkurinem – prezentowali się bardzo słabo. To właśnie Białorusin jako jedyny wyróżniał się zaangażowaniem i realnym wpływem na grę.
Warto jednak podkreślić, że „Wojskowi” całkiem nieźle przechodzili z jednej fazy gry do drugiej i przez większą część spotkania byli skoncentrowani w defensywie. Zabrakło natomiast trochę szczęścia i – momentami – rozsądku w kluczowych fragmentach meczu. Nie mam tu na myśli Oyedele, bo każdy może znaleźć się na spalonym – a defensywny pomocnik, który rzadko operuje tak wysoko, może nie przywiązywać do tego aż tak dużej wagi.
Mam raczej na myśli Pankova, bo jego błąd był prosty i łatwy do uniknięcia – zwłaszcza jak na tak doświadczonego zawodnika. Inna sprawa, że zabrakło też szczęścia w kilku kluczowych sytuacjach – choćby wtedy, gdy Szkurin został zablokowany w ostatniej chwili przez Skrzypczaka, albo gdy Gonçalves trafił w słupek.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu można powiedzieć, że Legii zabrakło również szczęścia.
3. Głupie straty
W meczu z Jagiellonią kilku zawodników Legii „brylowało” pod względem prostych – a momentami wręcz kuriozalnych – strat piłki w kluczowych strefach boiska. Na pierwszy plan wysuwa się trójka graczy: Vinagre, Morishita i Luquinhas.
Dane statystyczne są dla nich bezlitosne: Portugalczyk zanotował aż 20 strat, Japończyk – 19, a Brazylijczyk – „zaledwie” 8. Nawet ta ostatnia liczba nie wygląda dobrze, biorąc pod uwagę kontekst i okoliczności, w jakich dochodziło do tych błędów.
fot. Canal+ Sport
Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów była sytuacja z 40. minuty. Morishita, zamiast podać do niekrytego kolegi w środku pola, zdecydował się na drybling z dwoma rywalami. Przegrał pojedynek, a jego strata zapoczątkowała kontratak Jagiellonii zakończony golem – jak się później okazało, jedynym w całym meczu.
Takich sytuacji było znacznie więcej. Legioniści – zwłaszcza wspomniana trójka – tracili piłkę w najprostszy możliwy sposób, choć często wystarczyło tylko lekko lub zdecydowanie odegrać do lepiej ustawionego partnera. Zamiast tego można było odnieść wrażenie, że urządzili sobie konkurs: kto straci piłkę w najgłupszy i najbardziej nieodpowiedzialny sposób.
4. Pan niewidzialny
Ktoś pewnie napisze, że się czepiam, ale jako duży fan kina chciałem tylko zauważyć, że w najnowszej odsłonie filmu „Niewidzialny człowiek” główną rolę idealnie zagrałby Kacper Chodyna. Naprawdę – pasowałby perfekcyjnie. Wystarczyłoby, żeby założył koszulkę Legii i… nie robił nic więcej.
Trudno mi przejść obojętnie obok tego, co prezentuje na boisku były zawodnik Zagłębia Lubin. Rozumiem, że nie zawsze jest forma, siła czy nawet chęci. Rozumiem też, że nie każdy mecz da się rozegrać na 100%. Ale nigdy nie zrozumiem, jak można być aż tak obojętnym i niewidzialnym przez 90 minut, jak regularnie robi to Chodyna.
Momentami zachowuje się jak typowy gwiazdor z A-klasy, który tak bardzo wierzy w swoją wyjątkowość, że nie musi się specjalnie ruszać – a po meczu i tak znajdzie sposób, by przypisać sobie wpływ na wynik. Tymczasem ja widziałem „Chodiego” na boisku dokładnie dwa razy (!) – raz, gdy powinien był dograć do Pankova w pole karne, i drugi raz, gdy dostał świetne podanie od Morishity, po czym uderzył prosto w bramkarza. I to by było na tyle.
Jeszcze bym zrozumiał, gdyby to był jednorazowy przypadek, ale to już któryś mecz z rzędu, w którym gra w dokładnie taki sam sposób – nijaki, bezbarwny, bez zaangażowania. I jasne, jego zmiennik też nie zachwyca – ale szczerze mówiąc, dla Biczachczjana najlepszym rozwiązaniem byłby powrót do Pogoni, bo koszulka z „L” na piersi ewidentnie mu ciąży.
Kacper Chodyna
Podania / celne: 14 / 12 (86%)
Strzały celne: 1
Strzały zablokowane: 1
Utracone posiadanie piłki: 3
Pojedynki / wygrane: 0
Dośrodkowania: 0
5. Młodzi dyrygowali
Chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz – i będzie tu zarówno pochwała, jak i nagana.
Otóż dziwnym – a wręcz niepokojącym – jest dla mnie fakt, że dwóch młodych zawodników Legii, Jan Ziółkowski i Maximilian Oyedele, musiało strofować starszych, bardziej doświadczonych kolegów z boiska, by ci skupili się i przestali popełniać dziecinne błędy. Co więcej, podobnie zareagował Patryk Kun – zawodnik, który nie należy do ulubieńców trenera i nie dostaje wielu minut na murawie.
Zastanawia mnie to, że to właśnie ci młodzi i rezerwowi muszą brać „za gębę” zawodników, którzy mają na koncie dziesiątki, jeśli nie setki meczów w Ekstraklasie czy europejskich pucharach. Panowie – jeśli któryś z was to czyta – to naprawdę byłoby mi wstyd. Bo jeśli ktoś z młodych musi mi pokazywać, jak mam grać i zachowywać się na boisku, w koszulce takiego klubu jak Legia, to znaczy, że coś poszło bardzo nie tak.
Mam też coraz większe wątpliwości, czy wszyscy zawodnicy naprawdę rozumieją, jak ciężka i zobowiązująca jest ta koszulka – i ile znaczy dla tysięcy kibiców.
Natomiast młodych – Ziółkowskiego i Oyedele, a także Patryka Kuna – chwalę z całego serca. Bo jako jedyni mieli jaja, żeby zagrać na odpowiednim poziomie pod względem ambicji, zaangażowania i walki. Dwaj pierwsi kolejny raz okazali się najlepsi na boisku w barwach Legii, a co najważniejsze – tylko im naprawdę zależało na tym, żeby ten mecz wygrać.
6. Jesteśmy zawsze najlepsi
Miałem już odpuścić trenerowi Feio, naprawdę. Ale niestety nie mogę przejść obojętnie obok kolejnego mydlenia oczu na konferencji prasowej.
„Gratulujemy drużynie zwycięstwa, ale również ocena wyniku to poziom gry. Zarówno wynik, jak i poziom są dla nas mocno krzywdzące. Myślę, że... i nie boję się tego powiedzieć – byliśmy lepsi niemal we wszystkim. Nasz pressing był dobry. Odzyskiwaliśmy piłki na połowie rywala, a to jest trudne z Jagiellonią. Stałe fragmenty – byliśmy lepsi. Rzecz, którą chcę zmazać, to proste straty, które napędziły kontry Jagiellonii. Jednak przy próbach odbudowy byliśmy skuteczni. Mieliśmy więcej sytuacji, były bramki...” – tak ocenił ten mecz szkoleniowiec „Wojskowych”.
I znów, jak co konferencję, słyszymy to samo. Że jesteśmy najlepsi, że świetnie przechodzimy z jednej fazy do drugiej, że dominowaliśmy, że wynik nie oddaje przebiegu meczu. No i że, przepraszam, jesteśmy „zajebiści”. Tyle tylko, że nie jesteśmy. Przed nami mnóstwo pracy – i to nie tylko przed zawodnikami, ale także przed sztabem trenerskim z trenerem Feio na czele.
Nie rozumiem, po co - co tydzień - słyszymy tę samą narrację. A potem przychodzi mecz, oglądamy grę zespołu, patrzymy na tabelę i zaczynamy się zastanawiać: to my się nie znamy na piłce, czy może Legia żyje w jakiejś równoległej rzeczywistości? Takiej, w której wszyscy są dla siebie mili, dzień dobry mówi się na klatce schodowej, nie ma chorób, nie ma problemów, a Legia? Legia jest wielka.
Trenerze – rozumiem chęć bronienia zespołu, ale ciągłe powtarzanie tej samej mantry o byciu „najlepszą wersją siebie” nie sprawi, że nią się staniecie. Nie słowa, tylko działania. Nie frazesy, tylko konkrety. To gra i wyniki są najlepszą obroną – i trenera, i zawodników. A dziś? Dziś nikt nie jest w stanie was obronić. Bo po prostu nie ma za co.
Kamil Dumała