Analiza
Punkty po meczu z GKS-em Katowice
Śląskie powietrze służy; pressing ma sens; odmieniony Portugalczyk; słaby Japończyk; mecz sezonu - to najważniejsze punkty po sobotnim meczu Legii Warszawa z GKS-em Katowice, który wygrała 3-1.
1. Śląskie powietrze służy
W ostatnich tygodniach województwo śląskie zdecydowanie sprzyja legionistom. To właśnie tam udało się odnieść zwycięstwa nad Ruchem Chorzów, Górnikiem Zabrze, a teraz także nad GKS-em Katowice. Od pierwszych minut legioniści pewnie weszli na murawę, dążąc do szybkiego zdobycia bramki i ustawienia meczu pod własne warunki. Już dawno w Ekstraklasie nie było widać takiej ambicji i dobrej gry.
Podopieczni trenera Gonçalo Feio od początku wiedzieli, po co wychodzą na boisko i chcieli kontrolować przebieg meczu od pierwszego gwizdka, zamiast męczyć się, jak to bywało w wielu wcześniejszych spotkaniach. Dobrze funkcjonowała defensywa, a przede wszystkim środek pola, który skutecznie niwelował zagrożenie ze strony gospodarzy. Mateusz Kowalczyk nie miał zbyt wielu okazji do gry, a tak naprawdę jedynym zawodnikiem GKS-u, który potrafił stworzyć zagrożenie, był Bartosz Nowak.
Poza mniej więcej 20-minutowym fragmentem spotkania, legioniści nie oddali inicjatywy drużynie trenera Góraka. Mecz przypominał nieco spotkanie rozegrane wcześniej na naszym stadionie, z tą różnicą, że w Warszawie pierwsze minuty należały do GKS-u, który mocno dominował na murawie. Tym razem jednak "Wojskowi" przez pierwsze 20 minut nie dopuścili rywali do głosu, choć trzeba przyznać, że gospodarze stworzyli wtedy dwie groźne sytuacje, na szczęście niewykorzystane.
2. Pressing ma sens
Od dawna powtarzałem — pressing w Legii to była tragedia. Jeden zawodnik rzucał się do przodu, a reszta? Stała i patrzyła, jak przeciwnik spokojnie klepie piłkę dalej. Brakowało wsparcia, odcięcia opcji, wspólnej akcji. Ale w końcu, w meczu z GKS-em Katowice, stało się to, na co tak długo czekaliśmy — pressing zaczął działać i dał realne efekty. I to jakie!
Trzy bramki — trzy kluczowe momenty wywalczone właśnie dzięki presji na rywalu. Najpierw Luquinhas świetnie odebrał piłkę, potem Gonçalves zrobił swoje w polu karnym, a na koniec ten sam Gonçalves przejął futbolówkę w środku pola od Kowalczyka. W tych akcjach było widać jedno: nawet jeden zawodnik, jeśli wie, co robi, może zmienić przebieg meczu.
Jasne, można powiedzieć, że GKS popełniał szkolne błędy. Ale samo to, że rywal się myli, nic jeszcze nie daje — trzeba jeszcze wiedzieć, kiedy zaatakować, jak podejść, żeby nie faulować, tylko czysto odebrać piłkę i od razu wykorzystać to do zrobienia przewagi.
Pressing ma sens. Nawet w wykonaniu jednej osoby. Ale musi to być pressing mądry, z wyczuciem, a nie dzikie bieganie na hurra, które kończy się faulem albo zostawieniem ogromnych dziur za plecami. W meczu z Katowicami wreszcie to zrozumieliśmy. I oby tak dalej.
3. Odmieniony Portugalczyk
Jeśli ktoś jeszcze kilka tygodni temu powiedziałby mi, że Gonçalves będzie jednym z motorów napędowych Legii, to chyba bym go wyśmiał. A dziś? Biję mu brawo na stojąco.
Portugalczyk przeszedł niesamowitą metamorfozę. To nie jest już ten sam zagubiony piłkarz, który potrafił schować się przed odpowiedzialnością. Teraz Gonçalves wychodzi do gry, pokazuje się kolegom, walczy w defensywie, rozdaje piłki w ataku. I, co najważniejsze, robi to z ogromną pewnością siebie.
Nie chodzi tylko o bramkę, którą zdobył. Tak naprawdę jego udział przy dwóch kolejnych trafieniach dla Legii to była czysta poezja. Przy drugim golu kapitalnie powalczył w polu karnym, a dogranie do Szkurina? Palce lizać. Przy trzeciej bramce — odbiór w środku pola, szybkie rozegranie i cała akcja rozkręcona od jego przechwytu. Takiego Gonçalvesa chce się oglądać!
I nie, to nie jest przypadek. To nie "jeden mecz życia". Widać, że to efekt ciężkiej pracy, może też tej mentalnej — sam przyznał ostatnio, że współpraca z psychologiem sporo zmieniła w jego głowie. I to widać na murawie: pewność, zaangażowanie, chęć gry do przodu.
Powiem szczerze — jestem w szoku. I chyba nie tylko ja. Jeśli Gonçalves utrzyma taką formę, to może być jednym z najważniejszych zawodników tej wiosny. Oby tylko dalej szedł tą drogą.
Podania / celne: 53 / 46 (87%)
Kluczowe podania: 2
Pojedynki / wygrane: 10 / 2
Pojedynki w powietrzu / wygrane: 2 /2
Utracone posiadanie: 13
Przechwyty: 2
Odbiory: 1
Heatmapa występu Goncalvesa (źródło: Sofascore)
4. Słaby Japończyk
Jeśli miałbym wskazać zawodnika, który w ostatnich tygodniach wyraźnie zjechał z formą, to bez wahania wskazałbym na Morishitę. Japończyk coraz częściej podejmuje na boisku dziwne, niezrozumiałe decyzje. Ma ogromne problemy z minięciem rywali, a jego skuteczność pod bramką przeciwnika — jeszcze niedawno całkiem przyzwoita — dzisiaj praktycznie nie istnieje.
W meczu z GKS-em Katowice miał spokojnie dwie, może nawet trzy sytuacje, które powinien zamienić na gola. I co? I w każdej z nich albo się spóźnił z decyzją, albo źle wybrał. To nie był pech. To było złe rozegranie akcji. Źle czyta grę, a to w jego przypadku jest wyjątkowo bolesne, bo przecież jeszcze nie tak dawno był jednym z kluczowych ogniw ofensywy Legii.
Dzisiaj częściej irytuje. Gestykuluje, patrzy z pretensjami na wszystkich wokół, jakby winni byli tylko koledzy i świat dookoła — a nie on sam.
Statystyki? Te też nie kłamią. W spotkaniu z GKS-em stracił piłkę 14 razy. Niby procentowo nie wygląda to tragicznie, ale najgorsze jest to, kiedy te straty następowały — w momentach, gdy wystarczyło po prostu zagrać najprostsze podanie lub przyspieszyć akcję. A Morishita wolał czekać do ostatniej chwili, aż tracił piłkę pod presją. W pojedynkach też wypadł blado: na siedem starć (pięć na ziemi, dwa w powietrzu) wygrał tylko dwa. Jak na zawodnika jego klasy — dramat.
Chciałbym napisać coś innego. Chciałbym chwalić Morishitę za błysk, za luz, za skuteczność. Ale dzisiaj musimy być uczciwi — Japończyk jest cieniem samego siebie sprzed kilku miesięcy. Miejmy nadzieję, że w finale Pucharu Polski w końcu się przebudzi. Bo jeśli Legia ma sięgnąć po trofeum, to potrzebuje Morishity w najlepszej możliwej wersji. A nie tej z ostatnich tygodni.
5. Mecz sezonu
Przed nami mecz sezonu — finał Pucharu Polski przeciwko Pogoni Szczecin. Mecz sezonu, bo w Legii, jak to w Legii, wszystko i zawsze podporządkowuje się jednemu najważniejszemu spotkaniu w roku. Tym razem, po dość słabym sezonie w Ekstraklasie w wykonaniu drużyny trenera Feio, padło właśnie na finał PP, gdzie zmierzymy się z naprawdę dobrą ekipą, która z tygodnia na tydzień rośnie w siłę.
Obserwując ich szalony mecz z Puszczą Niepołomice, trudno nie zastanawiać się, czy — podobnie jak kiedyś Legia po pamiętnym 4-3 z Pogonią — nie spuszczą teraz z tonu. Albo wręcz przeciwnie: czy to zwycięstwo ich napędzi i wejdą w finał na pełnym gazie.
Patrząc na oba zespoły, widać, że ostatnie mecze w Ekstraklasie pokazały coś ważnego — zarówno Legia, jak i Pogoń są głodne sukcesu, a ich forma wyraźnie idzie w górę.
Niestety to Legia gra z nożem na gardle. Sezon bez awansu do eliminacji europejskich pucharów byłby sezonem straconym — bez żadnych "ale". Pogoń natomiast też ma swoją motywację: będzie chciała za wszelką cenę zmazać plamę po ostatnim finale, w którym musiała uznać wyższość Wisły Kraków.
Czeka nas starcie dwóch zespołów z wielką ambicją. I tylko jedno jest pewne — marginesu na błędy nie będzie.
Kamil Dumała