Mazur: Model działania Legii jest korporacyjny
W drugiej części wywiadu z Łukaszem Olkowiczem z Przeglądu Sportowego były pracownik działu skautingu Legii Warszawa, Mateusz Mazur, opowiedział o transferach do klubu, robi Michała Żewłakowa i Frediego Bobicia, o słynnym komitecie transferowym, a także o kulisach swojego zwolnienia.
Cały wywiad w Przeglądzie Sportowym.
- Od zimy byliśmy świadomi, że transferowe decyzje już nie zależą od nas. Każdy czuł, że skoro to poszło w taką stronę, to chemii już nie ma. Z jednej strony jasno nam przedstawiono, że nie ma zaufania co do naszych decyzji i działań, ale też nikt tego nie zakończył. Zamiast tego było takie: "Dobra, to bądźcie jeszcze w klubie". Lepiej, żeby nas w klubie nie było, niż szło to w stronę jakichś komitetów, bo nie przyniosło to nic dobrego. Korzystniej byłoby robić transfery samemu albo przygotować się na to wcześniej i zatrudnić nowe osoby. Bo do zmiany zawsze musisz być przygotowany. Jako dyrektor muszę być przygotowany, że kiedyś zmienię trenera. Prezes czy właściciel musi być przygotowany, że kiedyś będzie zmieniał dyrektora. Kiedy w momencie zwolnienia nie wiesz, co zrobić, to nie świadczy dobrze - mówi Mazur.
O transferze Kovacevicia
- Tak rzeczywiście wyglądał transfer Kovacevicia - Feio po prostu wziął telefon, zadzwonił do niego i kilka dni później bramkarz był już w Legii. Nie taki przekaz powinien wypływać z klubu, bo nie zrobiło to dobrego PR-u dla Legii. Natomiast, czy tak było? Goncalo powiedział prawdę.
O napastniku
- Byłem pod wrażeniem, jak szybko dziennikarze docierali nazwisk napastników, którymi się interesowaliśmy. Powstało bardzo duże ciśnienie, żeby tę dziewiątkę do klubu sprowadzić. Na koniec ratowano się transferem Szkurina. To nie było dobre ani dla klubu, ani nawet dla Ilji. To nie jest zły piłkarz i może Legii coś dać w przyszłości. Ale trafił tu w bardzo ciężkim momencie. Oglądałem mecze i widziałem jego frustrację w związku z tym, że nie strzela goli. Było mi go szkoda, że nie mógł zrobić tego przeskoku w większym komforcie. Przejście z bycia napastnikiem w Stali Mielec do bycia pierwszym napastnikiem Legii to potężny przeskok, choćby pod względem dźwigania presji i oczekiwań kibiców.
O Rubenie Vinagre
- Nie musieliśmy go wykupywać w tym momencie. Mogliśmy poczekać. Każda decyzja niesie za sobą pewne konsekwencje. Vinagre mogliśmy wykupić w maju. W momencie, gdy np. wiedzielibyśmy, że jest za niego oferta albo osiągnęliśmy taki wynik, że na pewno nas na niego stać. Wypożyczenie Kovacevicia spowodowało, że już zimą musieliśmy zdecydować, co z Rubenem. Wykupiliśmy go, zapłaciliśmy za Ilję. Plus minus wychodzi – bo nie mówię, że kwoty w mediach są prawdziwe – że połowę tych pieniędzy wydano zimą. W oknie, w którym działano w sytuacji odbiegającej od normalnej. To wtedy zdecydowaliśmy się oddać wszystko, co mamy na pozycji numer dziewięć, wszystko, na co wydaliśmy i iść w kolejne wydatki. To nie jest droga do tego, żeby coś w piłce osiągnąć.
O Żewłakowie
- Michał wszedł do klubu w ciężkim momencie. Nie był przygotowany, bo nie mógł być. Wszystko działo się dynamicznie. Czasem mi się wydawało, że w natłoku tego wszystkiego, co każdego dnia na niego spływało, mógł poczuć się przytłoczony. Kibic ocenia dyrektora sportowego przez transfery i na koniec przez sukces sportowy. Natomiast dzisiaj dyrektor sportowy Legii to jest członek zarządu klubu. Osoba, która ma mnóstwo papierologii do wypełnienia, mnóstwo spotkań i spraw formalnych. Milion obowiązków. Czasami mam wrażenie, że za dużo, przez co nie może w stu procentach skupić się na sporcie, procesie treningowym i sztabie szkoleniowym. Na tym, co w tej robocie najważniejsze. Model działania Legii jest rzeczywiście korporacyjny. Nikomu, kto nie jest przygotowany na to, żeby w takim modelu funkcjonować, nie będzie łatwo.
O Bobiciu
- Postać Frediego Bobicia jest dla mnie owianą tajemnicą. Z mediów dowiedziałem się, że ma odpowiadać za skauting, mimo że w tym skautingu byłem. Wiem o nim tyle, że był bardzo dobrym piłkarzem i pracował w dobrych klubach jako dyrektor. Z Fredem Bobiciem mieliśmy jedno spotkanie. Dotyczyło tego, co mamy robić. Inaczej. Może nawet nie tego, co mamy robić. Powiedziałbym, że Fredi towarzyszył Michałowi w naszym spotkaniu z nim. Rozmawialiśmy o wzmocnieniach i tworzyliśmy hierarchię zawodników, których chcemy pozyskać latem. Fredi na tym spotkaniu był. Nigdy nie mieliśmy oddzielnego spotkania, żeby mógł nas poznać. Wątpię, żeby znał imię i nazwisko kogokolwiek z tych, którzy z tego skautingu odeszli. Pod kątem jakichkolwiek działań roboczych nawet się nie poznaliśmy.