NSŚ: FC Tokyo - Sanfrecce Hiroshima
Zapraszamy na relację kibica Legii ze spotkania japońskiej najwyższej klasy rozgrywkowej pomiędzy FC Tokyo a Sanfrecce Hiroshima. Kilkadziesiąt tysięcy kibiców na trybunach, kilkutysięczny młyn gospodarzy, grupa kibiców gości... a to wszystko w kraju, z którego pochodzi były zawodnik Legii, Ryoya Morishita.
25.05.2025: FC Tokyo 0-3 Sanfrecce Hiroshima
Kilka miesięcy temu postanowiłem wyruszyć w podróż do największej metropolii świata, Tokio, które według oficjalnych danych, jako aglomeracja, liczy około 40 milionów mieszkańców. O zabytkach, atrakcjach turystycznych czy pasji Japończyków do gier wideo można pisać bardzo wiele - i zdecydowanie polecam każdemu odwiedzenie tego niezwykłego miasta, które robi ogromne wrażenie. W swojej relacji chciałbym jednak skupić się na tym, co interesuje nas najbardziej - na klimacie lokalnego futbolu i trybunach.
Po wylądowaniu w stolicy Kraju Kwitnącej Wiśni od razu zacząłem sprawdzać, czy mój pobyt nie zbiega się przypadkiem z jakimś meczem miejscowego zespołu. Nie miałem dużej wiedzy o japońskim futbolu - jedyne, co kojarzyło mi się z tamtejszą ligą, to trener Maciej Skorża prowadzący Urawa Red Diamonds oraz filmiki z YouTube z udziałem ich ultrasów. Japońska liga zawodowa - J.League - została utworzona stosunkowo niedawno, bo dopiero w 1993 roku. Wcześniej funkcjonowała półamatorska "Japan Soccer League". Zmiany z początku lat 90. znacząco przyczyniły się do rozwoju i popularyzacji futbolu w Japonii. Reorganizacja wywołała prawdziwy boom wśród lokalnej społeczności.
Po krótkim rekonesansie okazało się, że w Tokio na najwyższym szczeblu rozgrywek występują dwa kluby - FC Tokyo i Tokyo Verdy. Ich historie są jednak dość zawiłe. Sprawa z FC Tokyo jest prostsza - klub wywodzi się z Tokyo Gas Soccer Club, zespołu należącego do koncernu przemysłowego. W pewnym momencie podjęto decyzję o odcięciu się od energetycznego sponsora, co miało oznaczać stworzenie klubu bardziej profesjonalnego niż stricte zakładowego. Mimo solidnego zaplecza finansowego, przez wiele lat nie odgrywali oni większej roli w japońskim futbolu i występowali w niższych ligach. Tokyo Verdy natomiast przeszli drogę od Yomiuri FC (reprezentującego na zmianę Kawasaki i Tokio), przez Kawasaki Verdy, aż po obecną nazwę. Choć to właśnie Verdy są bardziej utytułowanym klubem, to z powodu migracji między miastami nie zdołali zbudować tak licznej grupy kibiców jak FC Tokyo, które od początku utożsamiane było ze stolicą.
Po rozmowie z miejscowymi zdecydowałem się wybrać na mecz FC Tokyo - Sanfrecce Hiroshima, rozgrywany na nowym Stadionie Narodowym, gdzie czerwono-niebiescy przenieśli się ze współdzielonego z Verdy Ajinomoto Stadium. Pojedynek "Zielonych" wydawał się mniej interesujący. Japończycy tłumaczyli, że FC cieszy się znacznie większą popularnością, bo od zawsze był klubem typowo tokijskim - w przeciwieństwie do rywali, którzy przez lata "krążyli" między Kawasaki a stolicą. Dodatkowo, FC Tokyo ma siedzibę w centrum metropolii, podczas gdy Verdy działają na jej obrzeżach.
W dniu meczu udałem się w kierunku stadionu, nie przejmując się zbytnio, czy uda mi się zdobyć bilet. Choć FC Tokyo zajmowało niskie miejsce w tabeli i uchodzi za klub raczej perspektywiczny niż utytułowany, miejscowi powtarzali, że przyjazd drużyny z Hiroshimy wzbudzi spore zainteresowanie. Faktycznie - ponad 50-tysięczny obiekt wypełnił się w około 90%. Warto dodać, że Japończycy grają systemem wiosna–jesień, więc w maju rozgrywano dopiero dziesiątą kolejkę. Bilet udało się kupić bez problemu, a miejsce dobrałem tak, by jak najlepiej widzieć młyn gospodarzy. Sam stadion zrobił na mnie dobre wrażenie - nowoczesny, otoczony zielenią, z doskonałą organizacją ruchu i licznymi stoiskami z klubowymi gadżetami. Charakterystyczne były szaliki z materiału przypominającego frotte - połączenie ręcznika i klasycznego szala. Pomocnicy i stewardzi (nie-policyjni) kierowali turystów do odpowiednich wejść. Widać było, że wielu przyjezdnych - podobnie jak ja - chciało przy okazji zwiedzania miasta poczuć klimat lokalnego futbolu.
Wejście na stadion mogło zaskoczyć kogoś przyzwyczajonego do polskich realiów - kontrola ograniczała się do pobieżnego sprawdzenia biletu i plecaka, bez zbędnego "trzepania". Każdy otrzymywał karteczkę potwierdzającą wejście, co umożliwiało opuszczenie stadionu i powrót w dowolnym momencie.

Kibice FC Tokyo utworzyli ok. 4–5 tysięczny młyn na dolnej kondygnacji trybuny za bramką, szczelnie wypełniając sektor. Wizualnie prezentowali się świetnie - niemal każdy miał na sobie klubową koszulkę, najczęściej z nazwiskiem ulubionego zawodnika. Na płocie wisiało mnóstwo flag i transparentów, a w rękach powiewały machajki. Jak dowiedziałem się od miejscowych, japoński ruch ultras wzoruje się na włoskich grupach, a kibice FC Tokyo szczególną sympatią darzą Inter Mediolan - głównie ze względu na lubianego przez nich Yūto Nagatomo, który po kilku sezonach w FCT trafił właśnie do Interu, gdzie spędził siedem lat i zapisał się w historii Japończyków reprezentujących barwy dużych, europejskich ekip.
Doping był uzależniony od wydarzeń na boisku - gniazdowy z megafonem oglądał spotkanie, reagował na sytuacje boiskowe i dobierał odpowiednie przyśpiewki. Choć zdarzały się przerwy, gdy cały młyn ruszał z dopingiem, robił to głośno i melodyjnie. Tego dnia zabrakło oprawy, choć czasami fani FCT przygotowują proste, kolorowe choreografie. Do czołówki - jak np. fanów Urawy - jednak im daleko.
Goście z Hiroshimy przyjechali w liczbie ok. 500 osób, dobrze oflagowali sektor i prowadzili solidny doping. Co ciekawe, na stadionie obecne były jedynie niewielkie siły ochrony i policji - w Japonii starcia fizyczne pomiędzy rywalami należą do rzadkości. Kibice wolą "rywalizację" na poziomie vlepek, flag, opraw i przyśpiewek, i nie spieszno im do atakowania się na trasach czy stadionach, nie mówiąc już o "leśnych sparingach".

W pierwszej połowie postanowiłem podejść w okolice sektora gości i byłem zaskoczony - małej kraty pilnowało zaledwie dwóch policjantów, kompletnie niewzruszonych faktem, że ktoś kręci się w pobliżu. Na stadionie działał również sklepik z gadżetami FC Tokyo, do którego można było wejść bez opuszczania trybun. Asortyment był raczej skromny - głównie koszulki, wspomniane szaliki-ręczniki i drobiazgi.
Moja obecność wzbudziła zainteresowanie kilku fanów FC Tokyo, którzy z ciekawością zapytali, skąd jestem. Gdy powiedziałem, że z Warszawy i kibicuję Legii, z dużym entuzjazmem wspomnieli, że kojarzą nas z efektownych opraw i filmików z YouTube. Wszyscy wiedzieli też, że w tamtym czasie w "Wojskowych" występował Ryōya Morishita - reprezentant Japonii. Od miejscowych otrzymałem pakiet vlepek, bardzo oryginalnych graficznie - z motywami smoków, elementami japońskiej kultury i oczywiście przytykami w stronę Kawasaki Frontale, największego rywala.
Muszę przyznać, że po pobycie w Japonii odniosłem pozytywne wrażenie - to spokojny, gościnny naród, pełen życzliwych ludzi. To natomiast przekłada się na klimat trybun. Jeżeli ktoś poszukuje miejsc pełnych awantur i starć, to raczej będzie zawiedziony, ale pod kątem tworzenia opraw czy dopingu wygląda to bardzo fajnie i kolorowo. Mecz zakończył się wynikiem 0:3, więc to goście opuszczali stadion w lepszych nastrojach. Dla mnie była to jednak fantastyczna przygoda - możliwość obejrzenia meczu i poznania kultury kibicowania 8600 km od Warszawy. Cieszy fakt, że kultura aktywnego wspierania drużyny i ruch ultras ma się dobrze nawet na "drugim końcu świata".

