Losowanie fazy ligowej Ligi Konferencji nie było dla nas łaskawe - jeden z wyjazdów zagranicznych wypadł nam bowiem do Krakowa, gdzie spotkania zmuszony jest rozgrywać Szachtar. Klub nie gra już w Doniecku od ponad dekady i ze względu na sytuację w Donbasie, nie zanosi się, by miał szanse na powrót w rodzinne strony. Był sezon, kiedy Szachtar korzystał ze stadionu Legii w europucharach, obecnie zaś "górnicy" korzystają z uprzejmości Wisły Kraków.
Jako że kibicowska sytuacja na linii Wisła - Legia jest mocno napięta, a także ze względu na fakt, że na tymże obiekcie nie byliśmy obecni od dobrych paru lat (dokładniej od sierpnia 2021 roku, kiedy miał miejsce pierwszy "popandemiczny" legijny specjal), wyjazd ten nabierał rumieńców.
Co ciekawe jeszcze parę dni przed meczem w Krakowie poważnie myślano, czy "Armia Białej Gwiazdy" nie powinna się licznie stawić na tym meczu na sektorach, gdzie wystawiany jest wiślacki młyn. Te sektory są wyłączone ze sprzedaży na mecze Szachtara. Ostatecznie wiślacy, którzy pojawili się na meczu, zasiedli na pozostałych trybunach. Szachtar z kolei zablokował sprzedaż wejściówek na swoje sektory dla wcześniej nie zarejestrowanych użytkowników systemu biletowego. Jeśli miało to uniemożliwić tysiącom kibiców Legii przyjazd do Krakowa na mecz, to numer ten raczej sprawił, że to Ukraińcy mieli utrudnione zadanie w zakupie biletów. Ostatecznie mecz obejrzało z trybun niespełna 14 tysięcy kibiców, czyli blisko 20 tys. miejsc pozostało pustych (w tym wspomniana trybuna za bramką, gdzie znajduje się młyn Wisły).

Fani Legii w drogę do Krakowa udali się dwoma pociągami specjalnymi, które bardzo wcześnie wyruszyły w stronę Małopolski. Pierwszy specjal odjechał z dworca Warszawa Gdańska w samo południe, drugi pociąg z legionistami ruszył niespełna godzinę później. Pociągowa eskapada do stacji Kraków Mydlniki trwała 3 godziny i 15 minut. Tam musieliśmy chwilę poczekać na przemarsz do podstawionych autobusów przegubowych. Po drodze mijając suszące się na słońcu pranie przy samym wejściu na krakowski dworzec. Widok ten właściwie nikogo już nie dziwi, szczególnie, że w ostatnich miesiącach parę razy wysiadaliśmy na tym właśnie dworcu (podróżując na mecze z Cracovią).

Autobusy dość sprawnie przewiozły nas na plac/parking przed sektorem gości i od razu udały się znów na Mydlniki, by zabrać kibiców z drugiego "specjala". W międzyczasie większość naszej grupy miała wejść już na stadion - wszak przed bramami byliśmy na niespełna 3 godziny przed pierwszym gwizdkiem. Kiedy jednak rozpoczęto wpuszczanie nas do "klatki", okazało się, że nie wszystko przebiega tak jak należy. Dyrektor ds. bezpieczeństwa Szachtara uznał, że nasza biało-czerwona flaga "Wołyń PamiętaMY" nie pasuje gospodarzom. Nie wyrażono zgody na wpuszczenie naszego płótna, więc natychmiast zaprzestaliśmy wchodzić na stadion i miejscowi usłyszeli, że bez naszej flagi, na trybunach nie pojawimy się. Negocjacje trwały długo. Pod klatkę na krótką chwilę przybyli Dariusz Mioduski i Marcin Herra, ale pojawienie się ich nic nie dało. Ukrainiec nadal obstawał przy swoim. Czas mijał, na placu pojawiła się grupa z drugiego specjala, a także przybyli kibice Zagłębia Sosnowiec (150 os.).
Właściwie nikt już nie wierzył w pozytywne zakończenie sporu. Obstawaliśmy przy swoim - albo wpuszczona zostanie flaga (bez żadnych zakazanych haseł i symboli), albo cała nasza grupa wraca do Warszawy. Mając w pamięci wyjazdy, które kończyły się pod stadionami w Birmingham, Nikozji, Tallinie, kilka podobnych wyjazdów do Białegostoku, czy Wiedeń (gdzie zaczęto nas wpuszczać 10 minut przed pierwszym gwizdkiem), wydawało się, że tak jak na ww. wyjazdach, do tejże listy dodamy właśnie stadion przy Reymonta przy okazji meczu z Szachtarem. Aż tu nagle, kiedy do rozpoczęcia spotkania pozostało dokładnie 10 minut, pozwolono na wniesienie flagi i rozpoczęto - bardzo sprawne wpuszczanie całej naszej grupy. Po meczu pracownicy Wisły (m.in. dyrektor ds. bezpieczeństwa) przypisywali sobie zasługi w postaci skutecznej interwencji u Ukraińców, co podobno skutkowało wpuszczeniem flagi. Czy tak było naprawdę, nie wiemy... Oczywiście wobec tego, że to nastąpiło tak późno, nie było szans, byśmy zasiedli w sektorze gości przed rozpoczęciem meczu, ale i tak cała nasza, 1800-osobowa grupa zajęła miejsca przed 30. minutą spotkania.
Wchodząc na stadion słyszeliśmy radość po bramce. Początkowo wydawało się, że cieszą się "gospodarze", którzy zresztą byli zdecydowanym faworytem tego meczu. Dopiero widząc wynik na telebimie, korzystny dla nas, dowiadywaliśmy się od osób, które wcześniej zdołały zająć miejsca na sektorze, że Augustyniak w efektowny sposób sieknął brameczkę.

W młynku Szachtara, zlokalizowanym na tej samej trybunie, na której jest sektor gości, zebrało się kilkadziesiąt osób. Głównie małolatów, które coś tam próbowały śpiewać, ale wychodziło im to strasznie nieporadnie. Takie trochę domowe przedszkole. Mieli m.in. transparent "Donbas Ukraine", później także flagę z tym samym hasłem (w barwach Ukrainy). A także postanowili zaprezentować... mikro-oprawę. Tj. Rozciągnęli cztery niewielkie pasy materiału, maleńkie płótno z herbem klubu oraz flagę w barwach narodowych. O dopingu gospodarzy nie ma sensu wspominać - bieda straszna.
W sektorze gości, przedzielonym na pół przez pleksi, wywiesiliśmy 13 flag: Deyna, Legia To My, Wołyń PamiętaMY, Zagłębie Sosnowiec, Legia UZL, Legijna Emigracja, Miasto Stołeczne Warszawa, Legia Warszawa, Wilno Lwów, Wawer, Grochów, Wola, Saska Kępa. Doping rozpoczęliśmy w 30. minucie spotkania, a za nakręcanie wszystkich do odpowiedniego zaangażowania w śpiew czuwał "Szczęściarz". Rytm zaś wybijały dwa bębny rozmieszczone po obu stronach klatki.
Zaczęliśmy od "pozdrowień" dla Ukraińców. Niosło się kolejno "J...ć UPA i Banderę, hej!", "Stefan Bandera to kawał k... i c...a", "Szachtar k...a aejaejao", a później także "Szachtar z Doniecka to stara k...a sowiecka". Pamiętając o zbrodniach na Wołyniu, skandowaliśmy - "Wołyń, Wołyń - Pamiętamy!". Aby było trochę "równowagi", szczególnie wobec wojny jaka toczy się na wschodzie, skandowaliśmy także "Rus... k...a aejaejao".

Oczywiście z całych sił staraliśmy się wspierać i sławić Legię Warszawa. Co wychodziło nam całkiem nieźle. Trochę brakowało tego, by ze strony gospodarzy miała miejsce jakakolwiek "rywalizacja słowna". Parę pieśni oczywiście było przerobionych pod rywala, m.in. "Do boju Legio marsz... Szachar k...o". Było kilka lepszych momentów, ale mecz potoczył się tak, że najlepiej zapadną nam w pamięć ostatnie minuty spotkania. Ukraińcy w końcu doprowadzili do wyrównania, a my kilka minut później odśpiewaliśmy Mazurka Dąbrowskiego.
Jak to często bywa, na koniec zostawiliśmy sobie "Gdybym jeszcze raz...". Było naprawdę konkretnie, ale jeszcze lepiej nakręciliśmy się przy wykonywanym przez ostatnich 8-10 minut "Hicie z Wiednia". Widząc w końcu walczących zawodników, którzy walczą o zdobycie zwycięskiej bramki, zdecydowanie łatwiej było podkręcać decybele z każdą minutą. Kiedy po jednej z ofensywnych akcji jeden z naszych graczy padł w polu karnym, łudziliśmy się, że może arbiter gwizdnie jedenastkę. Zamiast tego, podyktował rzut wolny z 17. metra. Dobre i to, choć doskonale wiedzieliśmy, że przez ostatnich kilkanaście miesięcy, żaden z naszych asów bramki z wolnego nie strzelił... Czasu na rozmyślanie nie było jednak wcale. Szczególnie, że jeszcze podkręciliśmy nasz śpiew... A kiedy Augustyniak przypier...ił petardę w samo okno - było istne szaleństwo! Tak na sektorze, jak i w zespole! Tylko rumuński trener jakby zmarkotniał - może przepadły mu zarezerwowane bilety lotnicze do Bukaresztu?

Niedługo później zakończone zostało spotkanie, które - zupełnie niespodziewanie - zakończyło się po naszej myśli. W końcu w dobrych nastrojach mogliśmy świętować z zespołem trzy punkty w europucharach. "Tak to już bywa, Legia z k... wygrywa" - śpiewaliśmy po końcowym gwizdku. A chwilę później zaśpiewaliśmy z piłkarzami: "Walczyć, trenować, Warszawa musi panować". Jako że jedna jaskółka wiosny nie czyni, liczymy że w niedzielę legioniści w końcu zdobędą także komplet punktów w lidze. "W niedzielę tylko zwycięstwo!" - skandowaliśmy w ich stronę.
Raptem kilka minut po zakończeniu meczu otwarto wrota i osoby jadące pierwszym specjalem mogły zająć miejsca w autobusach, którymi przewieziono nad na stację Kraków Mydlniki. To tam przyszło nam czekać ok. 45 minut - do 22:30 na odjazd specjala. W tym czasie autobusy zaliczyły drugi kurs, by przewieźć grupę podróżującą drugim pociągiem. W Warszawie zameldowaliśmy się około 2 w nocy, a ekipa z drugiego pociągu ponad pół godziny później. Tak zakończył się ten najbliższy jak dotąd "europejski" wyjazd w wykonaniu Legii Warszawa. Dotychczas najbliższym wyjazdem w europucharach była tegoroczna Ostrawa.
Już w niedzielę przy Ł3 czeka nas mecz z Lechem. Poznaniacy, którzy w czwartek wspierali swój klub na Giraltarze, do stolicy przyjadą pociągiem specjalnym. Na naszych trybunach już dawno wszystkie miejsca zostały wyprzedane. Karneciarze, którzy z jakiegoś powodu na stadion przyjść nie mogą, zachęcamy do zwalniania swoich miejsc w systemie. W nocy z soboty na niedzielę przestawiamy czas, tj. śpimy godzinę dłużej, więc może nasz niewyspany dotąd i zblazowany nawet po zwycięskim golu "Augusta" szkoleniowiec, w końcu będzie miał trochę więcej energii.
Frekwencja: 13 936
Kibiców gości: 1799
Flagi gości: 13
Autor: Bodziach
Szachtar Donieck 1-2 Legia Warszawa - Mishka / 87 zdjęć
