Punkty po meczu z Pogonią Szczecin
Droga do pucharów się skomplikowała; łatwa ta Legia; dośrodkowania; mobilny Goncalves; sabotaż - to najważniejsze punkty po czwartkowym meczu Legii Warszawa z Pogonią Szczecin, w którym legioniści ulegli 1-2.
1. Droga do pucharów się skomplikowała
Puchar Polski to zarazem jedna z najłatwiejszych i najtrudniejszych dróg do awansu do europejskich pucharów. Łatwiejszych, bo wystarczy kilka dobrze rozegranych spotkań, by wiosną znów marzyć o Europie. Ale też najtrudniejszych, bo jeden zły mecz, jedna chwila nieuwagi, jeden błąd – i wszystko się kończy. W przypadku Legii okazało się to brutalną prawdą. Odpadnięcie już na pierwszej przeszkodzie to nie tylko sportowa porażka, to symbol słabości, która od dawna drąży ten zespół.
Teraz w klubie panuje nie lada zagwozdka: jak dalej poprowadzić ten sezon, skoro wszystkie plany zaczynają się sypać jak domek z kart? W lidze Legia zajmuje dopiero dziesiąte miejsce, a jej gra wygląda tak, jakby piłkarze dopiero uczyli się, czym jest futbol. Po raz kolejny rozczarowali, i to w sposób, który boli jeszcze bardziej – bo przecież Pogoń Szczecin nie była rywalem nie do pokonania. Wystarczyło trochę ambicji, trochę determinacji, a może po prostu – chęci pokazania, że to wciąż Legia Warszawa.
Tymczasem znów przyszło rozczarowanie. Znów bez iskry, bez charakteru, bez tej dumy, którą przez lata symbolizował herb z „L” na piersi. I teraz wszystko staje się jeszcze trudniejsze – w lidze nie ma już marginesu błędu. Trzeba wygrywać każdy mecz, walczyć o każdy punkt, jeśli zimą chcemy jeszcze patrzeć w górę tabeli, a nie tylko w dół. Ale patrząc na obecną dyspozycję, na brak pewności, pomysłu i energii – będzie o to piekielnie trudno.
2. Łatwa ta Legia
Jeszcze na początku sezonu defensywa Legii wyglądała naprawdę obiecująco. Zespół grał pewniej, był bardziej zorganizowany, a błędy indywidualne zdarzały się sporadycznie. Można było odnieść wrażenie, że wreszcie coś drgnęło, że linia obrony zaczyna rozumieć się bez słów. Niestety, ten spokój trwał krótko. Dziś znów oglądamy dramat, powtarzające się schematy i chaos, który aż razi w oczy. Z pełną świadomością można napisać, że Legia jest łatwa. Zbyt łatwa dla rywala. Rywale już wiedzą, że wystarczy kilka szybkich podań, by całkowicie rozmontować warszawską defensywę.

W meczu z Pogonią wszystko było tego idealnym przykładem. Legia próbowała atakować, ale jak to już bywa, wpadła we własną pułapkę. Stojanović poszedł wysoko do przodu, Piątkowski musiał go asekurować na prawej stronie, przez co w środku pola pojawiła się ogromna dziura. Damian Szymański, który powinien asekurować Piątkowskiego, zapomniał o tej roli, a rywale tylko na to czekali. Jedno prostopadłe podanie, Kamil Grosicki, jak dziecko ograł Steva Kapuadiego i pokonał Gabriela Kobylaka. Gol, który nie miał prawa paść na tym poziomie, a jednak padł — bo Legia w defensywie nie myśli jako drużyna.
Druga bramka? To już w ogóle piłkarskie kuriozum. Trzech zawodników Pogoni potrzebowało do zdobycia gola zaledwie trzech podań. Tyle wystarczyło, by rozpracować całą defensywę Legii. Kamil Piątkowski, mając dwóch rywali przed sobą, powinien zrobić wszystko — sfaulować, zablokować, powalczyć w powietrzu. Zrobił nic. Obok niego Ermal Krasniqi – zamiast pomóc, tylko przyglądał się sytuacji, jakby czekał, aż ktoś inny za niego rozwiąże problem. Brak reakcji, brak agresji, brak odpowiedzialności.
Dziś Legia jest łatwa do rozszyfrowania w ofensywie, ale w defensywie jest jeszcze łatwiejsza. Nie ma tam asekuracji, komunikacji, ani zwykłej piłkarskiej złości. Nie ma instynktu obrony własnej bramki. A drużyna, która nie potrafi bronić, wcześniej czy później przestaje istnieć na boisku – i dokładnie tak wygląda dziś Legia.
3. Dośrodkowania
Ja wiem, że wielu kibiców ma dziś pretensje do Milety Rajovicia – i trudno się dziwić. Sam mam, bo dawno nie widziałem napastnika, który miałby aż tyle problemów z ustawieniem się w polu karnym. Każde dośrodkowanie, każda próba zagrania w jego stronę kończy się jakimś chaosem – spóźnionym ruchem, złym krokiem, brakiem instynktu. Ale czy to tylko jego wina? Trzeba uczciwie powiedzieć: nie. Bo jeśli spojrzymy na jakość wrzutek legionistów, to włosy stają dęba.

To, co wyprawiali boczni pomocnicy i obrońcy Legii w meczu z Pogonią, wołało o pomstę do nieba. Gdy Paweł Wszołek – świeżo wprowadzony, z energią i świeżością – podbiega do piłki, rozgląda się, ma do podania do dwóch zawodników w polu karnym i jednego tuż przed, a mimo to trafia w pierwszego przeciwnika… to człowiek naprawdę zaczyna się zastanawiać: co tu się dzieje? Jak można tak bezradnie wyglądać w fazie, która kiedyś była naszym znakiem firmowym?
I takich sytuacji było więcej. Dośrodkowania Vinagre nad głowami wszystkich, piłki Krasniqiego i Chodyny zatrzymujące się na pierwszym rywalu – to już nie przypadek, to systemowy problem. A o stałych fragmentach gry nawet nie chcę znów pisać, bo ile razy można powtarzać to samo? Każdy, kto ogląda Legię, widzi, jak żałośnie wyglądają. Jakby piłkarze bali się, że strzelą gola. Jakby w tej drużynie zgasła wiara w to, że coś może się udać.
4. Mobilny Goncalves
Miałem ogromne pretensje o wejście Gonçalvesa w ostatnim meczu ligowym – wtedy wyglądał na zawodnika, który nie wie, co chce zrobić z piłką, jakby był myślami gdzieś zupełnie indziej. Ale w Pucharze Polski dostał szansę od pierwszych minut i obok Kacpra Urbańskiego był jednym z nielicznych, którzy w ogóle próbowali coś zrobić w ofensywie. Popełniał błędy, oczywiście. Zdarzyło mu się kilka głupich strat, parę razy zagrał zbyt ryzykownie. Ale przynajmniej próbował. W czasach, gdy większość zawodników wygląda, jakby bała się podnieść głowę, on chciał kreować, chciał zaryzykować, chciał zagrać coś nieszablonowego.

To, co szczególnie mi się podobało w grze Portugalczyka, to jego aktywne szukanie wolnych przestrzeni między obrońcami Pogoni. Kilka razy świetnie wychodził do prostopadłych podań, był mobilny w fazie przejścia do ataku, nie stał biernie w miejscu. Ta sytuacja ze screena powyżej – zakończona piłką w dłoniach Cocjocaru po odbiciu od słupka – to nie był przypadek. To efekt jego ruchu, jego chęci znalezienia się tam, gdzie może coś się wydarzyć.
Portugalczyk kilka razy tak właśnie wychodził do gry, szukał przestrzeni, wychodził poza schematy, których w Legii ostatnio tak dramatycznie brakuje. Wiem, że to niewiele – kilka akcji, kilka dobrych pomysłów – ale w tej smutnej, pozbawionej energii drużynie, to i tak było coś, co dało się oglądać z nadzieją. Bo Gonçalves przynajmniej nie chował się za plecami rywali. Nie czekał, aż ktoś coś wymyśli. On próbował sam coś stworzyć.
5. Sabotaż
Może i jestem laikiem, jeśli chodzi o piłkę nożną. Może się na niej nie znam – biorę to na klatę. Ale mimo wszystko nie potrafię zrozumieć kilku rzeczy. Jesteś trenerem drużyny piłkarskiej. Godzisz się na konkretną kwotę, za którą pracujesz. Chcesz chyba osiągać jak najlepsze wyniki, żeby piąć się wyżej, albo przynajmniej walczyć o podwyżkę. To wydaje się logiczne, prawda? A jednak trener Edward Iordanescu robił wszystko odwrotnie.
Dwóch zawodników – Kacper Urbański i Gonçalves – było najjaśniejszymi postaciami w meczu z Pogonią. Co robi trener Iordanescu? Zdejmuje ich z boiska. A tych, którzy grali słabo, wręcz koszmarnie, trzyma do samego końca. Dlaczego? Przecież to wygląda jak jawny sabotaż wobec własnej drużyny.
Jak wiemy, trener już nie będzie się męczył z Legią, a Legia z nim. W końcu się wyśpi, odpocznie i będzie mógł marudzić gdzie indziej – poza Łazienkowską 3. Nas natomiast czeka kolejna odsłona tej samej historii: nowa saga trenerska, nowa nadzieja na kilka tygodni lub miesięcy, a potem… znowu to samo. Za rok czy dwa znów zatoczymy koło i będziemy szukać kolejnego „zbawcy”.
Zastanawiam się tylko, ile jeszcze upokorzeń muszą przeżyć niektórzy ludzie w klubie, żeby w końcu zrozumieli, że to ślepa uliczka. By wreszcie uderzyli się w pierś i powiedzieli: „OK, mieliście rację. Nie znam się na piłce. Oddaję klub w ręce kogoś, kto potrafi to zrobić”.
Wiem, że ego często nie pozwala na taki krok. Ale prawda jest brutalna — to my sami sabotujemy Legię. Tymi dziwnymi, absurdalnymi decyzjami, szukaniem kwadratowego koła i próbami wymyślania piłki nożnej na nowo. Ona została już dawno temu wymyślona. Może więc w końcu czas, żebyśmy przestali udawać pionierów i zaczęli być po prostu… normalnym klubem piłkarskim. Takim, w którym brud nie przykrywa kolejnego brudu.
Kamil Dumała
