REKLAMA

Wesołe jest życie piłkarza

Jacek Filipiuk - Wiadomość archiwalna

Pytamy piłkarza. Co pijesz? - Soki. Gdzie spędzasz czas wolny? - Na imieninach teściowej. Jak wydajesz zarobione pieniądze? - Nie wydaję, oszczędzam. - Stary, ale tak na serio - dociskamy. - Tak na serio to piję whisky, bawię się w dyskotekach - pada odpowiedź. A kasa? - Kasę to ja zostawiam w kasynie.
Każdy dziennikarz niejednokrotnie rozmawiał w podobny sposób ze znajomym zawodnikiem ligowym. Co robi młody człowiek, nierzadko bogaty w wolnych chwilach? Praca piłkarza to treningi i mecze. Wielu zawodników nie narzeka na brak czasu. Alkohol wydaje się bardzo przystępnym i przyjemnym sposobem na nudę.

Listopad 2001, miejsce: Kraków, godzina: czwarta rano. Na ulicy Floriańskiej, w centrum miasta zatacza się Moussa Yahaya. Legionista jest kompletnie pijany. Co dalej? Zakucie w kajdanki, radiowóz, izba wytrzeźwień. „Pije się, na przykład, piwo, zawsze, niezależnie czy się wygrało, przegrało, czy zremisowało. Jedyna różnica jest taka, że gdy się wygrywa, to się pije oficjalnie, w hotelowym pubie. A jak się przegrywa, to browary kupuje ktoś na stacji CPN, a pije się w pokoju, by nikt nie widział. Jednak pije się zawsze” - pisze w swojej książce pt. „Kowal, prawdziwa historia” Wojciech Kowalczyk.

Alkohol towarzyszy piłkarzom również w czasie zgrupowań. Podczas jednego z nich, pewien legionista na ankietowe pytanie o ulubiony trunek odpowiadał krótko: „abstynent”, a na jego szafce nocnej stał jeszcze kufel po wczorajszym piwie. Trenerzy i sztab medyczny zazwyczaj pozwalają na jedno małe dziennie.

A wieczorem? „Recepcja? - spytał jeden z nas cichym głosem. - Mamy prośbę. Poprosilibyśmy, ale tak bardzo dyskretnie, o dziesięć piw, dwie butelki whisky, dwie butelki coli i jakieś szklaneczki do pokoju. Ale tak dyskretnie, naprawdę dyskretnie, dobrze?” – wspomina zgrupowanie reprezentacji w hotelu Sobieskim Wojciech Kowalczyk. „Ja się tylko cieszyłem, że rzadko spotykaliśmy się w moim pokoju, dzięki czemu nie miałem specjalnie napalone. Chociaż sam wtedy jarałem” - czytamy w jego książce.

Kariera Marcina Burhdardta zawisła na włosku, gdy okazało się, że pił piwo na obozie Amiki Wronki w Austrii. - W trakcie ciszy nocnej zostałem złapany z butelką piwa w ręku w jednym z pokojów - tłumaczył się „Bury”. Żaden racjonalnie myślący trener nie odsuwałby od drużyny dobrego zawodnika za wypicie tylko jednego piwa. Dzisiaj Burkhardt reprezentuje barwy Legii i niechętnie wraca do tamtego incydentu. - Nie jestem pijakiem - ucina pytania dziennikarzy o wpadkę alkoholową.

Wódka niejednemu sportowcowi rujnuje karierę, ale czasami pomaga zintegrować szesnastu mężczyzn, którzy mieli stanowić zespół. „Na koniec rundy daliśmy ciała w meczu z Wisłą. Wszyscy patrzyli na płonące krzesełka Żylety” - wspomina Wojciech Kowalczyk. „To był taki pseudoprofesjonalizm - niektórzy myśleli, że jeśli zamiast spotkać się w większym gronie, pójdą spać, to będzie to świadczyło o zawodowstwie. Nic z tego. Nie może być tak, że w zespole każdy chodzi swoimi ścieżkami. Kiedyś nawet, po którymś z fatalnym meczów, kierownik Zawadzki powiedział: - Idźcie się gdzieś upić razem, może to pomoże. No i oczywiście zero odzewu” - czytamy w książce Kowala.

Zdarza się, że piłkarze robią interesy z gangsterami. Jednym i drugim takie kontakty imponują. Czy ktoś pamięta jeszcze Franklina Mudoha? Kameruńczyk był kreowany przez trenera Jerzego Kopę na playmakera Legii. Pomysł Kopy został wyśmiany, Mudoh odszedł z Łazienkowskiej, po jakimś czasie znowu było o nim głośno. Sąd uznał go za winnego oszustwa i wyłudzenia, wymierzając mu karę roku i ośmiu miesięcy pozbawienia wolności.

Stare piłkarskie porzekadło mówi, że nie ma trenera, którego nie da się oszukać i nie ma piłkarza, który by oszukać nie chciał, czy to na treningu czy też tłumacząc się z imprezy. „Po górach biegaliśmy zawsze z jakimś góralem, bo trener nie wytrzymywał, a ktoś nas musiał pilnować. Oczywiście w praktyce taki góral nie miał żadnych możliwości dopilnowania nas. Przez 2,5 godziny grupa rozciągała się na kilkaset metrów, nawet papieroski się ze sobą zabierało, bo jak tu wytrzymać dwie i pół godziny bez palenia?” - czytamy na kartach ksiązki „Kowal, prawdziwa historia”.

Giuliano swego czasu brylował w pomocy Legii. Był ulubieniem kibiców. Jednak forma spadała proporcjonalnie do ujawnianych przez prasę wpadek Brazylijczyka. Dwukrotnie prowadził samochód po pijaku. Stracił prawo jazdy. Noc na izbie wytrzeźwień zapamięta do końca życia. - U nas w Brazylii nie ma takich miejsc. Nigdy jeszcze nie bałem się tak bardzo, jak tamtego dnia. To był prawdziwy koszmar. Ci ludzie, których spotkałem w tym strasznym miejscu... Każdego z nich bałem się z osobna - zwierzał się Przeglądowi Sportowemu.

Dzisiaj podejście piłkarzy do zawodu jest bardziej profesjonalne niż kilka lat temu. „W kadrze Wójcika spotkało się wielu olimpijczyków. Każdy był już innym człowiekiem. Kiedyś grał w Polsce za ogórkowe pieniądze, teraz już w zawodowej lidze, zapewniając sobie godziwą przyszłość. Czterech szło na piwo, a jeden na masaż, a kiedyś ten jeden powiedziałby: - A, ch… z masażem!” - pisze Wojciech Kowalczyk.

Nie wszyscy to krętacze prowadzący bogate życie towarzyskie - byłoby to niesprawiedliwe uogólnienie. Jacek Zieliński i Tomasz Łapiński zapewne woleliby pojechać na ryby. Jednak popularność i pieniądze sprawiają, że jest to środowisko szczególnie podatne na hazard, alkohol, zabawę. O nie sportowych wyczynach piłkarzy wiele słyszeliśmy i będziemy słyszeć. Dopóki piłka w grze.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.