Buziaki od Burkhardta

Miał być w Legii koniem trojańskim, tymczasem jest pierwszym rozgrywającym. Miał czarować niewiasty w warszawskich dyskotekach, a czaruje publiczność fantastycznymi golami. Miał w stołecznych lokalach rozstrzygać, kto postawi ostatnią kolejkę, a przesądza o zwycięstwach warszawskiego klubu. Ci, którzy wczoraj skreślili jako piłkarza Marcina Burkhardta, dziś wszystko odszczekują. „Burinho” fantastycznym strzałem zdobył w Płocku zwycięskiego gola dla Legii. Strzelił lewą nogą z powietrza. Dokładnie tak samo, jak w Wodzisławiu. – Najgorsze jest to, że wszyscy się zaczynają do tego przyzwyczajać – śmieje się.
Przy golu wątły rozgrywający Legii wyśmienicie zagrał ciałem, robiąc sobie miejsce do oddania strzału. – Wreszcie udało mi się kogoś przepchnąć. Ale nie zagrałem lepiej niż w poprzednich spotkaniach, tyle że strzeliłem gola – mówi Burkhardt.
Po zdobyciu gola Marcin, jak to teraz jest w modzie, podbiegł do kibiców Wisły i ułożył na ustach palec wskazujący. Gdy opuszczał boisko uniósł w górę i pocałował środkowy palec, co było już, delikatnie mówiąc, nietaktem. – Byli zbyt głośni, więc należało ich przyciszyć. A gdy schodziłem, przesłałem im buziaki, życząc wesołych świąt – usprawiedliwiał się „Bury”. Jednak, jak na piłkarza aspirującego do kadry, było to niegodne zachowanie.

Burkhardt narzekał na fatalną murawę w Płocku. – W grze było dużo przypadku. Piłka nie chodziła od nogi do nogi jak w Warszawie. W Krakowie płocki zespół zagrał bardziej osłabiony niż w meczu z nami. Widać Wisła Wiśle pomaga. Zostało pięć kolejek i nie mamy zamiaru dać się dogonić aktualnym jeszcze mistrzom Polski – zapewnia.
Prowadzona przez Burkhardta Legia nie zachwyciła, ale wygrała. – Każde zwycięstwo trzeba wybiegać. Nie graliśmy pięknie, ale każdy myślał już o świętach. Dzięki zwycięstwu miło było usiąść przy stole z mamą i tatą. A poniedziałek spędziłem z moją dziewczyną Sylwią. Dostała wiadro zimnej wody na głowę – kończy Burkhardt.