REKLAMA

Komentarz: Sen o Warszawie

Wiktor Cegła - Wiadomość archiwalna

Najbardziej współczuję tym, którzy w pracy i w domu od lat próbowali mówić, że dziś na Legii jest inaczej niż w całej Polsce i że niektóre rzeczy u nas się nie zdarzają. Jak powiedział mi kiedyś na taki argument jeden z kibiców Wisły: nie zdarzają się zawsze - do kolejnego razu, kiedy się zdarzą. Czyli przez kilka tygodni, miesięcy, lat, wybierzcie sami.
No więc, współczuję wszystkim, którzy wzięli na fetę znajomych, którzy opowiadali swoim kolegom w szkołach/pracy/gdziekolwiek indziej, jaka jest na Legii świetna atmosfera, współczuję wszystkim, którzy tak mocno walczą o nowy stadion i wszystkim tym - czyli głównie SKLW - którzy w sobotę na Łazienkowskiej zrobili taki porządek, że mucha nie siada. Tylko, że poza stadionem nikt nie ma szans kontrolować kilkudziesiąt tysięcy osób (mimo że wiele osób w zielonych koszulkach próbowało), więc zamiast pisać o tym, że problem jest w miejskiej młodzieży, napiszę, że problem jest w nas. Może się to nie podobać wielu osobom, ale ja jestem przekonany, że Warszawa zapłaciła w sobotę cenę za to, że wśród niedużej, ale widocznej grupy ludzi, którzy chodzą na Legię albo mają kolegów, którzy chodzą na Legię, wciąż atrakcyjną i przedłużającą przyrodzenie rzeczą jest coś wypromować albo rozwalić. Ale tylko w kilku, bo samemu można przecież natrafić na opór i nie jesteśmy już tacy silni, nie? Szczególnie, jeśli mamy kilkanaście lat, a w domu wzięliśmy pieniądze od rodziców. Dla przypomnienia, zwracam uwagę na opisany już wszędzie przebieg wydarzeń: wszystko było w miarę ok, dopóki właściciel nieszczęsnego sklepu monopolowego nie stwierdził, że zgodnie z normalnym prawem, za alkohol trzeba płacić.

Powtórzę za znajomym kibicem, który powtarza ten argument za każdym razem, kiedy w środowisku Legii rozmawia się na drażliwe tematy:
nikt nikomu nie zagląda w życie prywatne i nikogo nie powinno obchodzić, co kto robi gdy wyjdzie z meczu. Ale część osób wykorzystuje Legię, kibiców Legii i obecność w grupie, jaką jest Legia, do tego, żeby zachować się tak, że daje pretekst i policji, i politykom, i dziennikarzom, do jechania po nas w każdym wydaniu wiadomości. I wyciera sobie gębę szalikiem. Chcą to robić? Nie ma sprawy, ich życie. Ale czemu pod naszym szyldem i czemu dziesiątki tysięcy osób mają za to płacić?

Dodatkowo jeszcze - rozumiem ludzi, którzy lubią mierzyć się z podobnymi sobie z innych miast i robią to w taki sposób, że nie cierpią na tym zupełnie postronni ludzie. Bo oni mają swoje zasady oraz miejsca i nie szukają rozgłosu. Ale co to za bohaterski chuligan, który na polu walki wśród pokonanych zostawia tak potężnych wrogów, jak wiklinowe krzesło (brawo, chłopaku!), szyba (świetny cios, poważnie!) albo budka z kebabem (kapitalnie skoordynowany, masowy atak z dwóch stron!)? Żaden. Zresztą, to jest właśnie koleś, za którego "zawsze" płacimy my wszyscy. W jaki sposób? Proste: jedziemy na wyjazd autokarami, stacje benzynowe na całej trasie pozamykane. 700 osób przez 500 kilometrów nie ma gdzie kupić czegoś do picia. Jeszcze niedawno się dziwiłem, teraz już nie. Inny przykład: na wyjeździe w mieście A, grupa dzielnych, kompletnie pijanych szesnastolatków obrzuca ochroniarzy kamieniami. Chwilę potem, gdy ci robią krok do przodu, chłopcy przechodzą do takiego odwrotu, że prawie się zabijają i tratują innych. A bohaterski czyn okopania siatki jest nazwany awanturą.
A potem płacą za nich setki gazowanych, polewanych, bitych bez przyczyny osób. Bo znaleźli się obok i nie uciekali, wiedząc, że nic nie zrobili. I tak samo zapłaciliśmy wszyscy, kiedy policja o drugiej w nocy stwierdziła, że trzeba przerwać święto na Starówce. Oczywiście, że straty nie były tak wielkie, jak dziś płaczą restauratorzy. Oczywiście, że i miasto i klub udawały, że nie mają pojęcia o tym, że tej nocy pod Kolumną Zygmunta przewinie się ponad 20 tysięcy ludzi. Oczywiście, że telewizja - co mówi minister spraw wewnętrznych - pokazuje ciągle ten sam stos krzeseł i stołków zebrany z całego Starego Miasta. Ale oni reagują, bo my daliśmy im powód. Tam nawet nie powinno być jednej wybitej szyby, bo - podobno - kochamy swoje miasto. Ja się zresztą zawsze dziwię, że podczas gdy jedna część kibiców robi warty pod pomnikami, czci Powstanie Warszawskie, opiekuje się niepełnosprawnymi i stołecznymi Domami Dziecka, druga - mikroskopijna w naszej skali! - po meczu odważnie wyzywa bezbronnych ludzi albo demoluje to samo miasto, o którym 30 minut wcześniej śpiewała, że je kocha. To po co w ogóle puszczać Sen o Warszawie? Jak teraz latem, kiedy na bank będzie podwyżka biletów (w końcu jesteśmy Mistrzami i trzeba wydać na wzmocnienia), ludzie którym zależy, mają kolejny raz negocjować z klubem jej skalę? Ja mam do nich ogromny szacunek: będą walczyli o prawa wszystkich kibiców, jednocześnie dostając od części z nich kamieniami.

I teraz pytanie: czy, jeśli nazwiemy wszystkich kibiców Legii ciałem i powiemy, że jej część (nieduża, ale cholernie widoczna) jest chora, to czy mimo tego, że będzie bolało, zrobimy sobie kilka zastrzyków, które uleczą, czy wolimy, żeby terapią zajęły się gazety, klub i MSW? Ja wolę to pierwsze, bo choć boli, to silni ludzie zapominają o nim pół sekundy po ukłuciu, albo nawet nie robi na nich wrażenia. A tamci tną bez patrzenia, co zdrowe.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.